Do ataku na polski patrol doszło w pobliżu bazy Wazi-Khwa .
W Afganistanie zginął 28-letni dowódca patrolu ppor. Robert Marczewski. Od 2004 r. był żołnierzem zawodowym. Służył w 6 batalionie desantowo - szturmowym w Gliwicach na stanowisku dowódcy plutonu. Pozostawił żonę i jedno dziecko.
Życiu rannych żołnierzy - jak powiedział szef MON - nie zagraża niebezpieczeństwo. Wszyscy czterej najpierw zostali przetransportowano do szpitala wojskowego w Orgun, gdzie udzielono im pomocy medycznej. Teraz ranni przebywają w szpitalu w bazie Bagram.
Do zdarzenia doszło w okolicach miejscowości Otukhel w prowincji Paktika, około 40 km na północ od bazy Waza Khwa. Polski patrol prawdopodobnie wjechał na minę. Jak mówi minister Klich, na razie nie zidentyfikowano jeszcze jakiego rodzaju był to ładunek.
W tym tygodniu talibowie już dwukrotnie atakowali polskie patrole. Bogdan Klich podkreśla jednak z obydwu potyczek żołnierze wyszli zwycięsko. Zauważa też, że w tych starciach bardzo dobrze sprawdzają się transportery "Rosomak", którymi posługują się polscy żołnierze.
Jako pierwsze o śmierci polskiego żołnierza informowało radio RMF FM.
Zamach za zamachem
Natomiast agencja AFP donosi, że czterech żołnierzy natowskich Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) pod amerykańskim dowództwem zginęło w sobotę w zamachu w prowincji Kandahar na południu Afganistanu.
Według agencji AFP powodem śmierci żołnierzy była eksplozja bomby. W tym samym zdarzeniu dwóch żołnierzy zostało ciężko rannych. Agencja nie zna tożsamości ani narodowości ofiar.
Kandahar polem walki
Kandahar jest bastionem talibskich rebeliantów. W tym regionie w ostatnich dniach siły koalicji podjęły szeroko zakrojoną ofensywę po jak rebelianci zaczęli opanowywać kolejne miejscowości.
Reakcją rebeliantów była zapowiedź kolejnych zamachów.
Agencja AFP szacuje, że od początku roku w Afganistanie zginęło około 98 żołnierzy sił międzynarodowych; w samym czerwcu śmierć poniosło 31 wojskowych. Większość z nich to ofiary zamachów.