Dorośli pamiętają katastrofę w Czarnobylu na Ukrainie. W najbliższą niedzielę przypada jej rocznica. 26 kwietnia 1986 roku doszło do wybuchu w elektrowni jądrowej. Cały świat bał się choroby popromiennej.
Dzisiaj cały ten świat boi się koronawirusa. Tamte czasy trochę przypominają obecne. Trwa walka z niewidzialnym, śmiertelnym wrogiem.
- Parę dni po wybuchu w Czarnobylu Polacy świętowali 1 maja. Uczestniczyli w pochodach, jak gdyby nic wielkiego niecały tydzień wcześniej się nie wydarzyło. Nie byli świadomi zagrożenia - wspomina dr Adam Musielewicz, socjolog z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. - Teraz mamy podobnie, chociaż bez pochodów.
Koronawirus szaleje w kraju już ponad miesiąc. Rząd najpierw wydał obostrzenia w związku z pandemią. Zakazów masa. Od początku bieżącego tygodnia, od 20 kwietnia, został wdrożony pierwszy etap rezygnacji z niektórych obostrzeń. Więcej klientów może jednocześnie robić zakupy w sklepie. W kościele może we mszy uczestniczyć więcej osób niż to było podczas ograniczeń. Znowu wolno chodzić do lasów i parków.
Ludzie tylko na to poluzowanie czekali. Nawet ci, którzy latami nie odwiedzali lasów, właśnie teraz do nich ruszyli. Tłumnie. Z tym większą ochotą, że wśród drzew masek ochronnych nosić nie trzeba.
Panika w sklepach tak samo zelżała. Półki chwilowo świeciły pustkami, ale przestały. Gigantycznych kolejek przed marketem też raczej nie zauważysz, ponieważ kupujący znajdują się wewnątrz.
W środku taki chociażby obrazek: jeden klient czuje na szyi oddech drugiego. A przecież pomiędzy nimi powinien być zachowany co najmniej 1,5-metrowy odstęp. Linie, narysowane na sklepowej podłodze, są granicami.
Gdy ten pierwszy klient zwróci uwagę drugiemu, żeby zrobił krok czy dwa w tył ze względów bezpieczeństwa, to ten drugi się oburzy. Da się słyszeć: - Nie przySZŁEM po to, żeby ktoś mnie przestawiał, tylko po zakupy jestem”.
Albo: - Stanęłam blisko, bo mnie się spieszy.
Takie tłumaczenia też się pojawiają: - Mam maseczkę, czyli nie zarażam.
Co ty tam wiesz o zarazie
Dla ścisłości - zwyczajna, materiałowa maseczka chroni nie tego, który ją założył, lecz osoby w jego sąsiedztwie. Zresztą, te maseczki nosimy z dozą sceptycyzmu. Jedynie co 5. Polak uważa, że jego maseczka naprawdę chroni przed koronawirusem. Tak wynika z badania „_Bezpieczeństwo zdrowotne Polaków podczas epidemii koronawirusa_”, przeprowadzonego przez Centrum Badawczo-Rozwojowe BioStat i operatora telemedycznego haloDoctor.pl.
Ponoć wiele wiemy o pandemii. Polacy, tuż za Chińczykami, są najbardziej świadomi tego, że koronawirus przenosi się drogą kropelkową. 90 procent Polaków twierdzi, że potrafi rozpoznać objawy COVID-19. Z drugiej strony jesteśmy w czołówce społeczeństw, które uważają, że koronawirus jest łagodną odmianą grypy i nie należy się nim przejmować (16 proc.). To wnioski z badania sieci IRiS. Jego polską część przeprowadziło ARC Rynek i Opinia.
Jak spawacz
Kasjerzy mogliby zwracać uwagę bardziej poluzowanemu zakupowiczowi, że za bardzo zbliża się do osoby przed nim.
- No tak, ale ja się nie roztroję - wzdycha kasjerka w dyskoncie. - Obsługuję klienta i pilnuję stanu kasy. Nie mogę za każdym razem jeszcze prosić, żeby ludzie wrócili na, jak my to nazywamy, linie startu. Odkąd jedna pani niby żartem powiedziała, że w przyłbicy wyglądam jak spawacz, postanowiłam nie wdawać się w dyskusje. Focha walnąć nie mogłam.
Ekspedientka, jak wszystkie jej koleżanki z pierwszej zmiany, mają niepisaną umowę z jednym ochroniarzem, panem Romkiem. - Jeżeli podchodzi do linii kas, to on upomina klientów, nie trzymających dystansu.
Upominana klientela nie zawsze zachowuje wówczas dystans do siebie. - Cieć szkolił mnie nie będzie - padają epitety pod adresem ochroniarza. Efekt jest: po komentarzu owa klientela jednak się cofa (chociaż słów nie wycofuje).
Po wdrożeniu drugiego etapu swoistego poluzowania, do życia wskrzeszone zostaną hotele i inne miejsca noclegowe (z pewnymi ograniczeniami). Sklepy budowlane będą znów czynne w weekendy. Biblioteki czy muzea też się otworzą. W miejscach kultury może tłoczno nie być, ale w innych miejscach - całkiem prawdopodobne.
Skoro rząd stopniowo znosi zakazy, to koronawirus przechodzi. Tak sobie wielu z nas myśli. - Zakładanie, że pandemia mija, jest utopią - podkreśla Musielewicz. - Wszyscy zadajemy sobie pytanie, kiedy nadejdzie w Polsce szczyt epidemii COVID-19. Odpowiedzi brak. Wielu ma wrażenie, że kryzys został już pokonany. Nie do końca zdajemy sobie sprawę z zagrożenia. Myślimy, że groźba zakażenia nas nie dotyczy, a koronawirus występuje głównie w telewizji.
Odwołanie alarmu
Przedwczesne odwołanie alarmu (czytaj: szlabanów) mogłoby doprowadzić do drugiej fali zakażeń. Dr Musielewicz mówi o zasadzkach dotyczących poluzowania restrykcji. - Nie trzeba być socjologiem czy futurystą, aby przewidzieć, że ludzie, zaraz po zelżeniu zakazów, zaczną częściej wychodzić z domów. Ludziom jest potrzebne słońce do poprawy ich stanu fizycznego oraz psychicznego. Wiosenna pogoda zachęca zatem do wyjść. Tym bardziej, że mamy dosyć przebywania z tymi samymi ludźmi, czyli z rodziną, na ograniczonej przestrzeni. To rodzi konflikty.
Zrobiło się nieciekawie, gdy Łukasz Szumowski, minister zdrowia, powiedział:
- O takich wakacjach, jak sobie wyobrażamy i jakie mieliśmy do tej pory, możemy zapomnieć, dlatego, że nie ma żadnych danych naukowych, które by powiedziały: epidemia wygaśnie z powodu lata.
Polacy najpierw się zmartwili. Pomyśleli, że nie będzie im dane za 2, 3 lub 4 miesiące leżeć plackiem na plaży albo wspinać się na szczyty gór. Emocje opadły, gdy rząd wprowadził pierwsze ulgi. Nie mylić z ulgami dla przedsiębiorców.
Grudziądz: "Region Chopina" -koncert w Akcencie
