Leszek Masłowski ma 87 lat. Jest mieszkańcem Chełmży. Deportowany został w lutym 1945 roku. Miał 17 lat. Aresztowani wyruszyli z placu przed strażą w tygodniową wędrówkę do Ciechanowa. Szli przez Golub. Z Ciechanowa zesłańcy w dalszą podróż ruszyli pociągiem, w bydlęcych wagonach. Głód, pragnienie, brud, choroby, śmierć – to była ich codzienność.
W obozie Siewierna Griwa, do którego trafili m.in. mieszkańcy Chełmży i Golubia-Dobrzynia, panowały straszne warunki. Czekała też ciężka praca.
- Na początku w dzień wywoziłem fekalia, a w nocy kapo kazał wozić trupy. Byłem wyczerpany. Chciałem umrzeć. Trafiłem do szpitala. Mówili, że to umieralnia. Po wyjściu zajmowałem się nocnym transportem trupów i wrzucaniem ich do wykopanego dołu – wspomina pan Leszek.
W październiku Lech Masłowski trafił do łagru Osanowo Dubowoje. Tu był mniejszy rygor. Pan Leszek pracował m.in. przy elektryfikacji. W lipcu 1946 roku wrócił do kraju.
Spotkanie z Sybirakiem zorganizował Komitet Społeczny, który wcześniej doprowadził do upamiętnienia 109 mieszkańców Golubia-Dobrzynia i okolic deportowanych do Rosji. Na jego czele stoi Ewa Kaźmierkiewicz, której dziadkowie byli zesłani i zmarli w łagrze Siewierna Griwa.
- Mój sąsiad, Cezary Marciniak prowadzi firmę w Rosji, w rejonie dawnych łagrów. Zaangażował się bardzo w nasze inicjatywy. Wykonał zdjęcia tego miejsca. Przed dniem Wszystkich Świętych złożył tam kwiatu i zapalił znicz. Przywiózł także ziemię stamtąd. Urna z nią w sobotę pojawiła się przy pomniku zesłanych - mówi pani Ewa.