Rozmowa z MAGDĄ, pracownikiem opieki społecznej w Toruniu.
- Dlaczego nie chcesz wystąpić pod własnym nazwiskiem?
- Bo dostanę wilczy bilet. Mój zawód nie daje zbyt wielu możliwości zatrudnienia, więc trzymamy się tego co jest, choć oznacza to pensję na poziomie zbliżonym do minimum. Od wielu lat nie mieliśmy podwyżek, utrzymywano nas w ryzach strasząc zwolnieniami. Kryterium kompetencji nie ma tu większego znaczenia, bo przy braku jasnych kryteriów łatwo o haki.
- W ciągu kilku ostatnich lat liczba bezrobotnych spadła o połowę. A liczba pracowników socjalnych?
- Wcale. System opieki to naprawdę wielka machina, która nie garnie się do zmian, jest kompletnie zbiurokratyzowana. W naszym ośrodku pracowników biurowych jest więcej od tych, którzy wykonują pracę w terenie, między ludźmi, czyli taką, do której powołana jest opieka. Po co tak gigantyczna czapa?
- Należałoby ją odchudzić?
- Tak, ale z głową, bo po latach, w których czasu wystarczało głównie na dzielenie pieniędzy, pojawiła się wreszcie możliwość autentycznej pracy socjalnej. Trzeba pamiętać, że mamy pod opieką ludzi żyjących już 18 lat w sytuacji społecznego zawieszenia, całe pokolenie wychowane w rodzinach osób bezrobotnych. To są dzieci, które były narażone na wszelkie problemy związane z bezrobociem - zaniedbania wychowawcze, alkoholizm, apatię.
- "Stracone pokolenie"- mówią socjologowie. Słusznie?
- Niesłusznie. Według moich obserwacji około 70 procent tych młodych ludzi, na których postawiliśmy krzyżyk, odnalazło się na rynku pracy. Nawet osoby, które mają ponad 50 lat, jeśli otrzymały ofertę pracy, skorzystały z niej. Zresztą dane statystyczne, którymi się posługujemy, trzeba traktować z dystansem - w wielu przypadkach pracę zdobyły osoby, które i tak do tej pory pracowały, tyle że na czarno. Zresztą trudno jednoznacznie oceniać ich postępowanie, bo zawsze był to jednak wysiłek i mobilizacja. A przecież pieniądze z opieki wydawane bywają w bardziej absurdalny sposób.
- ???
- Przez cały rok realizujemy jakiś skromny budżet, a pod koniec roku nagle pojawia się duża pula pieniędzy, prawie 50 procent. I wówczas robi się akcję: urlopy wstrzymane, wszyscy pracownicy wysyłani są w teren w poszukiwaniu podopiecznych. Każdy ma ogromne pieniądze, które musi wydać w ciągu miesiąca. Przekonuje się nas, że musimy te pieniądze wydać, bo inaczej nie dostaniemy ich w kolejnym roku.
- I wydaliście?
- Wydaliśmy, chociaż wszystko się w nas burzyło. Bo niech pan sobie wyobrazi, że jest kobieta, która regularnie przychodzi do urzędu, "odhacza się" wykonuje skrupulatnie wszystkie zalecenia. Z drugiej strony przychodzi raz w roku, właśnie w listopadzie pijak, który nie zrobił nic, przynosi zaświadczenie z Urzędu Pracy, że jest bezrobotny. Najchętniej napisałoby się takiemu człowiekowi odmowę i coś takiego mogłabym zrobić, ale nie w listopadzie. W listopadzie pijak dostanie od nas piękny prezent - maksymalną pomoc. Wielu ludziom przekazano pieniądze pocztą, ot jednorazowy prezent. Pewna pani prosiła o pół tony węgla, a przyznano jej tonę, zupełnie bez sensu, bo nie miała gdzie tego węgla składować.
- Lepiej, gdyby te pieniądze wróciły do budżetu?
- Jakkolwiek by to nas nie bolało, to jeśli mamy postępować uczciwie - powinny wrócić. I wiem, że niektórzy kierownicy z innych miast postąpili w ten sposób. Rozdawnictwo demoralizuje. Istotą pomocy jest usamodzielnienie człowieka, a nie rozdawanie prezentów. Wędka, a nie - nawet najgrubsza - ryba.
- Ma pani wrażenie, że uczestniczy w urzędowej fikcji?
- W pewnej mierze tak, chociaż staram się jak najwięcej czasu poświęcać temu, do czego rzeczywiście jestem powołana, siadam z moimi podopiecznymi, staram się wskazywać im drogi, stosuję różne metody, żeby pomóc tym rodzinom w znajdowaniu dróg aktywnego życia. Jeśli taką prace prowadzi się systematycznie i z oddaniem, efekty są naprawdę widoczne. I to nie jest fikcja.
- Jaka część waszych podopiecznych oszukuje opiekę wyłudzając nienależne im pieniądze.
- Fikcyjni biedacy to około 20 procent ludzi. Większości z nich trudno jest udowodnić, że oszukują, ale nie oni stanowią zasadniczego problem, bo można wyobrazić sobie procedury, które te oszustwa wyeliminują. Z naszego punktu widzenia większym problemem są te osoby, którym rzeczywiście brakuje na życie, ale jednocześnie nie zamierzają nic robić z tym problemem, bo "państwo powinno pomóc". Czasem słyszę - "ja się namęczyłam rodząc dzieci, teraz niech państwo da na wychowanie". Beznadziejnymi przypadkami są dłużnicy alimentacyjni, którym po prostu nie opłaca się podejmować legalnej pracy, bo komornik zajmie im 60 procent wynagrodzenia. Zresztą kto pracowałby 8 godzin dziennie za czynsz? Kolejna grupa to alkoholicy.
- Dlaczego społeczeństwo miałoby utrzymywać czynnych alkoholików?
- Dlatego, że niemal każdy z nich może przedstawić papiery potwierdzające poważną chorobę. Wobec osób, u których stwierdzono stopień niepełnosprawności pomoc jest obligatoryjna. Bez znaczenia jest to, że choroba jest zwykle wynikiem alkoholizmu. Oczywiście, pieniądze przelewamy bezpośrednio na czynsz, a resztę otrzymuje sklep, żeby podopieczny nie wydał na alkohol. Efekt jest taki, że kupuje on za te pieniądze na przykład kilka najlepszych kaw, pięć dezodorantów czy zgrzewkę cukru. Po co? "Na prezenty" - słyszymy w odpowiedzi. I w ten sposób ma już pieniądze na wódkę. W tym samym czasie my wozimy w tę i z powrotem dokumenty, bo ośrodek nie ma pieniędzy na internet.
- Jak to nie macie internetu?
- Nie mamy internetu, bo nie mamy także komputerów, a więc po każdą informacje musimy autobusem zasuwać do centrali, po podpisy pod byle decyzją - również. Robiąc rutynowy wywiad, co miesiąc odręcznie wypisujemy te same dokumenty. Komputery i internet mają za to panie w biurze. Absurd? Ale czy kogoś to obchodzi?
- Polska nie jest już kwalifikowana jako kraj transformacji ustrojowej, więc może i opiekę społeczną warto upodobnić do np. greckiej czy portugalskiej?
- Chętnie dowiedzielibyśmy się jak to się robi w Europie. Ale czy komuś na tym zależy? Owszem, robi się szkolenia za europejskie pieniądze, z których nie wynika nic oprócz pięknych fraz w rocznych sprawozdaniach. Bo przecież grunt to papier.
Socjalni poproszą o zapomogę
Toruńscy pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie zagrozili protestem, jeśli nie otrzymają żądanych podwyżek. Żądają również zmian w regulaminie pracy określających jasno sposoby naliczania premii i oraz ścieżki awansu.
Pod petycją do prezydenta Michała Zaleskiego, podpisało się ponad 90 pracowników. Jeśli petycja przejdzie bez echa jedną z pierwszych form protestu będzie masowe składanie wniosków o wsparcie finansowe do... pomocy społecznej.