https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Powroty do miejsc nieznanych

Jolanta Zielazna
Jak zapakować dorobek życia w 36 kilogramach bagażu? Wrócić do kraju, którego się nie zna?

     Potewscy: Wiktor, Irina, Julia i Jan. Aaa, jeszcze Tima i Marsik**- pies blisko spokrewniony z pudlem i kot o ciemnopopielatym, długim i gęstym futrze, za to wyjątkowo cienkim ogonie. Że Timę i Marsika wezmą z sobą, to było bez dyskusji. - Najcenniejszy bagaż: kot i pies - żartuje Wiktor. Tak samo jak Julii stareńki, wytarty piesek bez ucha, ukochana zabawka. Zostawiła ulubione kosmetyki, ale pieska zabrała. Jak celnik się na niego natknął, dalej już w bagażach nie szukał. Jan, teraz Janek, żałuje że zostawił klocki. Kulki, w które grał... Nie zmieściły się do bagażu. Zostały TAM.
     TAM, czyli w Niżnym Tagile, na Uralu. A oni od pięciu miesięcy tu, w Jaranówku znanym raczej jako Dobra Wola, gmina Brześć Kujawski.
     Już nie Andriej, a Andrzej Bezlepkin. Niewiele ponad 20 lat i ogromna tęsknota. Nie tyle za Pawłodarem, ile za braćmi, rodzicami, którzy tam zostali. Tam, w Kazachstanie. - Od 18 roku życia jestem sam, z dala od domu - podkreśla. Daleko, kilka tysięcy kilometrów, w Bydgoszczy.
     Ludmiła Dokucka, przewodnicząca Stowarzyszenia Repatriantów z Kazachstanu do Polski. Stowarzyszenie teraz istnieje bardziej na papierze, bo władze w Warszawie nie dopełniły formalności i oddział nie może działać. Ludmiła, niewysoka blondynka o sympatycznej buzi, stara się pomagać repatriantom, jeśli trzeba. Szczęśliwa, że ma przy sobie męża, rodziców. I obie polskie babcie na starość przyjechały do kraju.
     Ludmiła jest z Zielonego Gaju w Kazachstanie.
     W Kujawsko-Pomorskiem mie- szka około 120 repatriantów. O każdym można by napisać osobną historię. O Janie Demciuchu ze Lwowa, który już w 1978 roku miał gotowe papiery na wyjazd w ślad za siostrą. Ale zmarł ojciec i nie mógł zostawić matki tam samej. A ona nie chciała wyjeżdżać od zamku, który miała "około siebie", od katedry, którą też miała około siebie, jak mówi Jan, od koleżanek. - I tak matka się została. Jak zmarła, Jana we Lwowie nic już nie trzymało. Rok temu przyjechał do siostry w Grudziądzu. Ale nie zatrzasnął furtki, zostawił sobie mieszkanie tam.
     Można by napisać o Igorze Szachunowie, marynarzu ze Lwowa, o Marii i Siergieju, którzy z Kazachstanu przyjechali do Polski dwa dni przed Wigilią. Inne władze gminne ich zaprosiły, na inne spadł obowiązek przyjęcia.
     
Udowodnij żeś repatriant
     Andrzej i Ludmiła przyjechali do Bydgoszczy na studia. Andrzej jako Kazach zdążył skończyć studia w Wyższej Szkole Hotelarstwa i Turystyki, a polskie obywatelstwo dostał dopiero w sierpniu. To, że jest w Bydgoszczy, że pracuje, ma gdzie mieszkać, zawdzięcza Fundacji Armii Krajowej i Ryszardowi Kędzierskiemu. Gdyby nie to... - Ciężko było. Nie wiem, jak fundacji dziękować. Tyle dla mnie zrobili. Jestem im ogromnie wdzięczny.
     Więc Ludmiła, Polka z Kazachstanu, też przyjechała na studia. Miała wybór: Częstochowa lub Bydgoszcz. Częstochowa kojarzyła się z pielgrzymkami, z Jasną Górą, ale nie z uczelnią. Na Akademii Bydgoskiej skończyła pedagogikę. Już prawie 10 lat jest w Polsce. Zielony Gaj i 10-15 wsi dookoła powstały w 1936 r., gdy Rosjanie przesiedlili tam Polaków z Ukrainy. Wśród nich babcię Ludmiły. Oprócz Polaków mieszkali tam głównie Niemcy.
     Łatwiej było przyjechać na studia niż jako repatrianci. Zanim skompletuje się wszystkie dokumenty potwierdzające, że na pewno dziadkowie są Polakami, że istniał dom, w którym mieszkali, załatwi wszystkie formalności, znajdzie gminę, która zechce zaprosić repatriantów, zanim dostanie się wizę repatriacyjną... Wiktor Potewski może najlepiej opowiedzieć, jak to jest.
     Do Niżnego Tagiłu na Uralu trafił dziadek Wiktora. Polak z Wołynia, przesiedlony tam po wrześniu 1939 roku. Ojciec podtrzymywał polskość, kupował książki, zamawiał gazety. Wiktor: _- Ja zawsze wiedziałem, że będę chciał przyjechać do Polski. Moja mentalność nie łączy się z tamtym krajem. _W Niżnym Tagile Wiktor zorganizował polskie stowarzyszenie.
     
Puk, puk, kto nas przyjmie?
     Potewscy pięć lat szukali w Polsce gminy, która ich przyjmie. - Szukaliśmy od Suwałk przez Śląsk, Opole, całe województwo krakowskie. W specjalnym zeszycie notowali, gdzie wysłali listy. - Wysłaliśmy 400 albo 500 pism, telefonowaliśmy, szukaliśmy przez urząd repatriantów. Wiktor jeździł do Polski i wydzwaniał. Koszty, ogromne koszty. Trzeba coś sprzedać albo czegoś nie kupić. Ludzie na nas patrzyli i zniechęcali się. Sama probliema - Irina stara mówić się po polsku, miesza słowa, ma miękki, śpiewny akcent.
     Odpowiedzi przyszło może z 50. W 1999 już, już wydawało się, że są blisko. Zgodził się Łuków, ale potem zaproszenia nie potwierdził. Irina: - Chcieliśmy już skończyć, jak Łuków otkazał, ręki opustili...
     Ale Wiktor zaczął z drugiego końca: lubuskie, kujawsko-pomorskie. Stare województwa mieszają się z nowymi. Losy rodziny ważyły się jeszcze w maju. Aż przyszedł ten moment, gdy trzeba było decydować: to bierzemy, to zostawiamy. 36 kilogramów bagażu na osobę. Za więcej trzeba niemało płacić. Ubrania? Pościel? Poduszki? Naczynia? Pamiątki? Zdjęcia? Książki? Takie ciężkie! Wszystko, co wydawało się lekkie, nagle tyle waży!
     W lipcu przyjechali. Władze Brześcia Kujawskiego jak już się zdecydowały, to pokazały gościnność. Mieszkanie w starej szkole w Dobrej Woli, najpotrzebniejsze meble, pełna lodówka. A Potewscy myśleli, że będą spać na podłodze, więc zabrali koce, że na początku będą żywić się zupkami błyskawicznymi, więc przywieźli ich ze sto.
     Po miesiącu Wiktor poszedł do pracy. TAM programator cyfrowych obrabiarek, tu człowiek do wszystkiego w gminnym zakładzie komunalnym. - Jak mnie pytali, napisałem, że przyjmę każdą pracę.
     Irina, pielęgniarka, musi jeszcze poszlifować polski. Czeka, kiedy w styczniu Polska Akcja Humanitarna znowu zorganizuje kursy języka dla repatriantów. Ten, który był w listopadzie, bardzo jej pomógł. W domu, między sobą, najchętniej rozmawiają po rosyjsku. Jak szybko chcą coś powiedzieć, też wpadają w rosyjski.
     
Jedni zbywają, drudzy mierzą wysoko
     Ludmiła pracę też sobie wychodziła. Nikt jej nie powiedział, że jako absolwentka może być zatrudniona na stażu. Dowiedziała się o tym przypadkiem. Ale staż się skończył i znowu zaczęło się chodzenie, szukanie. Jeśli władze nie pomogą, jest ciężko. - Urzędnicy jak słyszą akcent, zbywają nas byle czym - mówi Ludmiła. Ale władze pomogły i ma pracę w Domu Dziennego Pobytu. Repatrianci powinni być poszukiwanym kąskiem. Pracodawca za ich zatrudnienie dostaje od gminy pieniądze. Ale nie wszyscy o tym wiedzą, a poza tym ludzka zawiść jest taka, jak wszędzie. Jak znalazł się ktoś, kto chciał zatrudnić kilku, usłyszał: - Co, chcesz się dorobić na repatriantach?
     Prawda, że i oni sami czasami zadania nie ułatwiają. Albo brak im wiary w siebie albo przeceniają swoje możliwości. Jakby nie widzieli, że dziś sprzątaczka ma średnie wykształcenie, a głównym księgowym nie zostaje się od razu po studiach. Na szczęście raczej myślą tak, jak Wiktor. Jak Jan ze Lwowa, lekarz z ponad 30-letnim doświadczeniem. Został opiekunem w schronisku dla bezdomnych. Mówi:_ - Głowa w porządku, nie mam dwóch lewych rąk do pracy, muszę sobie poradzić. _Po głowie chodzą pomysły, jak może zarabiać. Dyplom nostryfikował, ale żeby móc leczyć, musi mieć jeszcze zgodę izby lekarskiej.
     
Zmieniają się władze, znikają urzędnicy
     Ludmiła jak już okrzepła, ściągnęła do Bydgoszczy rodziców i babcie. Był 1998 rok, krótko przed Wigilią. W mieszkaniu trwał jeszcze remont, odcięty prąd, gaz. Pieniądze szybko się kończyły. W Kazachstanie mieszkanie sprzedać trudno. Tyle ludzi wyjeżdża... Jak ktoś kupi, to najczęściej nie ma pieniędzy, żeby wszystko zapłacić. Więc daje trochę i mówi:**- Resztę później. Kiedyś, jak przyjedziesz. Babcie co prawda mają emerytury, ale zanim załatwili wszystko w ZUS, minęły dwa albo i trzy miesiące. Rodzice jeszcze nie pracowali. - Ale święta mieliśmy piękne! - śmieje się Ludmiła. - Dostaliśmy zasiłek, ale przede wszystkim Rada Osiedla na Okolu przygotowała dla nas duże paczki. Ze słodyczami, z wędliną. Wigilia była wspaniała!
     Wszyscy powoli wsiąkają w swoje nowe miejsce. Irytuje ich to samo, co nas. Piętrzenie przeszkód w nostryfikacji dyplomów, opieszałość, przewlekanie spraw. Andrzej Bezlepkin nie mógł się doczekać zasiłku na zagospodarowanie. Zanim Bydgoszcz wystąpiła, zanim urzędnik zatwierdził, a wojewoda podpisał, zanim pieniądze krążąc po różnych kontach wreszcie trafiły do jego rąk, minęły miesiące. Teraz Andrzej chciałby jak najszybciej do czegoś dojść. Żeby chociaż brat mógł przyjechać na studia. - Bo tam, w Pawłodarze, nie ma przyszłości.
     Najgorzej, jak się trafi na zmianę władzy w gminie. - Wtedy urzędnicy, którzy już cię znali i z którymi wszystko załatwiałeś, nagle znikają. Zastępują ich nowi, którzy nie mają o sprawie pojęcia, nie wiedzą, co to repatriacja i jak to ugryźć. Wszystko trzeba zaczynać od nowa - opowiada Ludmiła.
     Nauka jazdy na rowerze
     
Potewscy z kilkusettysięcznego miasta trafili na wieś. Szok. Pola, krowy, kury, kaczki. 11-letni Janek jest zachwycony. Latem na całe dnie przepadał u nowych sąsiadów, pokazuje zdjęcia z kurą na ręce, z kaczką. Ciągnik, pole, obora. To jego żywioł!
     Julia szybko znalazła znajomych. Mimo że na początku umiała powiedzieć tylko: - Dzień dobry. Jestem Julia. Mam 15 lat. Rozjaśnione długie włosy, okulary w prostokątnych bordowych oprawkach. Już jej nie brakuje tramwajów, na nowo nauczyła się jeździć na rowerze. Zresztą, wszyscy musieli sobie to przypomnieć. Bo tu albo rower, albo samochód. Samochodu nie mają, więc chodzili pieszo. - Wszystkie psy wtedy szalały! Nieprzyzwyczajone, żeby ludzie chodzili pieszo, a tu od razu taka gromada! - śmieje się Irina. Pokazuje, jak otwierała usta ze zdumienia, gdy pierwszy raz poszli do supermarketu we Włocławku. Bała się, że się zgubi! TAM nie ma takich sklepów._
     Dziwią się, że grudzień, a trawa zielona. TAM, w Niżnym Tagile dużo śniegu, a jak mróz minus 20 to mówią, że ładna, lekka zima.
     Następne będą w Polsce
     
Ludmile coraz trudniej pisać po rosyjsku. Plączą się polskie i rosyjskie litery, bo myśli już po polsku. Na początku mówiła takim polskim, jak babcia, która zapamiętała raczej polsko-ukraińską gwarę. Więc jak Ludmiła na żelazko mówiła "praska", śmiali się z niej. Teraz ona też się z tego śmieje.
     Irina wymarzyła sobie sztuczną choinkę.**- _Taką piękną! Już wybraliśmy!
Nie, żywej nie. Żywe to były tam, z tajgi na wyciągnięcie ręki. Teraz chce mieć śliczną, sztuczną choinkę. Wigilia będzie po polsku. - Nie będzie szynki - zapowiada. - Będzie po postnemu. Śledź będzie. Karpa? Nie wiem. Nie znamy karpa - zabawnie odmienia nieznane słowa.
     Potewscy już w 1997 roku kupili torby na wyjazd. Nawet specjalnie po nie jechali. Jak zaczynali starania, w konsulacie mówili, że załatwianie potrwa dziewięć miesięcy. Później, że już tylko sześć. Pocieszali się, że następne święta to już będą w Polsce. Ciągle te następne miały być w Polsce.
     I wreszcie są.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska