Do dziś Krzysztof Wojtkowiak, prezes bydgoskiego Portu Lotniczego dał czas placówce Straży Granicznej i celnikom na opuszczenie przez nią dziewięciu z dziesięciu zajmowanych w terminalu pomieszczeń.
Umowę najmu pomieszczeń między Portem Lotniczym a wojewodą - bo to on odpowiada za utrzymanie i finansowanie przejścia granicznego - podpisano w kwietniu 2007 roku. Miesiąc temu prezes Krzysztof Wojtkowiak ją wypowiedział. I zażądał zwrotu zajmowanych przez celników i Straż Graniczną pomieszczeń.
W bydgoskim porcie celników jest dziesięciu, strażników granicznych - prawie pięćdziesięciu. Zajmują pomieszczenia, za które co miesiąc wojewoda musi odprowadzać do kasy portu ponad 67 tysięcy złotych.
ABW i broń
Zmiany są związane z przebudową terminala.
Problem w tym, że szef lotniskowej Straży Granicznej, ppłk Piotr Mełnicki, przedstawiając swoje stanowisko wojewodzie Rafałowi Bruskiemu, uznał działania zarządu portu za niedopuszczalne i mogące wpłynąć negatywnie na przeprowadzanie odpraw granicznych.
Prezes chce m.in., żeby z trzech zajmowanych przez SG na parterze terminala pomieszczeń zrobić przejście służbowe i biuro przepustek. Tymczasem są to pomieszczenia pod opieką ABW, co więcej - SG przechowuje tam broń. Propozycja prezesa, zdaniem komendanta placówki, jest "bezwzględnie niemożliwa" do zaakceptowania.
Wojewoda mówi: nie!
Wczoraj wojewoda wysłał do portu pismo, w którym zaznaczył, że umowa wciąż jest ważna, bo obowiązuje 3-miesięczny okres wypowiedzenia. Piotr Kurek, rzecznik wojewody, mówi: - Zmniejszenie liczby pomieszczeń dla obu służb może spowodować problemy w działaniu lotniska. Jeżeli obie służby uznają, że utrata pomieszczeń uniemożliwi im działanie, wojewoda nie wyrazi zgody na ich zwrot Portowi Lotniczemu.
Wczoraj prezes Wojtkowiak nie chciał komentować stanowiska wojewody. - Nie zapoznałem się z pismem - powiedział "Pomorskiej".
Karetka nie wyjechała
Przypomnijmy, że zarząd portu wypowiedział już umowę na prowadzenie parkingu strzeżonego, a w ub. czwartek niespodziewanie odciął na nim prąd.
Tego dnia o mały włos nie doszło do tragedii, bo po decyzji portu do wypadku nie mogła wyjechać stacjonująca na lotnisku karetka pogotowia.
- Otrzymaliśmy taką informację od dyżurnego pogotowia - przyznaje Kurek. - Natychmiast przygotowaliśmy decyzję o przeniesieniu tej karetki na stałe na ul. Słowiańską. Rozmowy z portem jednak przyniosły skutek. Nie zmienia to faktu, że karetka była wyłączona z systemu ratunkowego przez 40 minut. A to sytuacja kuriozalna.