Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Longin Pastusiak: W Waszyngtonie tłumaczą, że Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają

rozmawiał Jacek Deptuła
- Geopolityczne znaczenie Polski  z punktu widzenia interesów amerykańskich ma coraz mniejsze znaczenie - mówi prof. Longin Pastusiak.
- Geopolityczne znaczenie Polski z punktu widzenia interesów amerykańskich ma coraz mniejsze znaczenie - mówi prof. Longin Pastusiak. sxc
Rozmowa z prof. Longinem Pastusiakiem, amerykanistą i politologiem.
Longin Pastusiak/
Longin Pastusiak/ wikipedia

Longin Pastusiak/
(fot. wikipedia)

- Bóg kocha Amerykę, a my wstępując do NATO mieliśmy być jej koniem trojańskim. Poszliśmy na amerykańskie wojny, ale Wuja Sama lubimy coraz mniej. Jest egoistą?
- Przede wszystkim globalnym mocarstwem. Kiedy byłem członkiem zgromadzenia parlamentarnego NATO zachodnioeuropejscy parlamentarzyści pytali mnie, dlaczego Polska chce być tym koniem trojańskim Ameryki? Tłumaczyłem, że Stany Zjednoczone nie potrzebują Polski, żeby być w Europie, bo są w niej od 1945 roku - militarnie, gospodarczo, kulturowo i naukowo. Tymczasem Polakom wydaje, że mają szczególne zasługi wobec USA: bo Kościuszko z Pułaskim, bo "Solidarność", uczestnictwo w konflikcie irackim i afgańskim. Tymczasem Amerykanom nawet nie wpada do głowy, że mogą mieć wobec nas jakiś dług wdzięczności. To globalne mocarstwo mające interesy niemal wszędzie, więc nie łudźmy się, że coś może się zmienić w podejściu Ameryki do Polski.

Czytaj: Obama w USA, Polska w UE

- Czyli nasze uczucia przypominają afekt mrówki do słonia, której on nawet nie dostrzega?
- Współczesnych Polaków interesują dzisiejsze relacje polsko-amerykańskie. A żeby zrozumieć tę nieodwzajemnioną miłość, trzeba sięgnąć głęboko w przeszłość. Mamy bowiem do czynienia z typową dla nas mitologią amerykańską. To skrzyżowanie dwóch kolejnych zjawisk: z jednej strony jest fascynacja Ameryką, z drugiej wręcz nasza ignorancja w sprawach amerykańskich. Na to składa się wiele czynników natury czysto sentymentalnej. Związki Polski z Ameryką Północną sięgają 1608 roku, kiedy obok Anglików, Holendrów i Niemców byliśmy jednymi z pierwszych osadników. Potem był nasz wkład w wojnę o niepodległość USA, w której wzięło udział blisko 200 Polaków, w tym 18 oficerów, m.in. Kościuszko i Pułaski. Jakby rewanżem był wkład dyplomacji amerykańskiej w odzyskanie niepodległości po I wojnie światowej ze słynnym 13 punktem prezydenta Wilsona gwarantującym powrót Polski na mapę świata. Później nasza mitologia i oczekiwania wobec USA rosły. Była więc wielka pomoc żywnościowa dla Polski w 1920 r., a po drugiej wojnie światowej pomoc "cioci UNRY". Do dziś pamiętam smak pierwszej w życiu czekolady, gumy do żucia i mięsa końskiego z amerykańskich puszek. Wreszcie ostatni czynnik sentymentalny: nigdy między naszymi krajami nie było wojny, przeciwnie - walczyliśmy zawsze po tej samej stronie. A jak wojny oddziaływują na stereotypy, wystarczy wspomnieć na konflikty polsko-rosyjskie czy niemiecko-francuskie. Su-ma tych zjawisk powodowała narastanie sentymentów polskich przez lata, a na to wszystko nałożyła się liczna emigracja polska do Ameryki. Do raju, który nakręcał amerykańską mitologię. Pamięta pan, jak w PRL dolar był królem wszystkich walut?
- A czy nie jest przypadkiem, że staliśmy się pieszczochem USA jako najsłabsze ogniwo bloku radzieckiego?
- Dotąd mówiliśmy o czynnikach sentymentalno-historycznych w stosunkach polsko-a-merykańskich, które nie odgrywają niemal żadnej roli w polityce. Ale oprócz nich są przede wszystkim interesy. Jesteśmy mistrzami w rozgrywaniu historycznych emocji, gorzej z interesami. To prawda - byliśmy najweselszym barakiem w obozie radzieckim i jego najsłabszym ogniwem. Zaczęło się już po październiku w 1956 r. Polska była wtedy jedynym krajem bloku, który otrzymywał kredyty: kilkaset milionów ówczesnych dolarów w latach 57-64. Również jako jedyni prowadziliśmy program wymiany naukowej i kulturalnej. Polscy młodzi naukowcy, znów jako jedyni w bloku, wyjeżdżali na stypendia. Obecność w USA kilku tysięcy młodych Polaków zza żelaznej kurtyny w tamtym czasie była ewenementem. Czy był w tym interes USA? Na to pytanie proszę sobie odpowiedzieć samemu.

- Lata 89/90 miały być historycznym przełomem w stosunkach polsko-amerykańskich. Z dzisiejszego punktu widzenia to była kolejna iluzja?
- Nie tylko z dzisiejszego. Ameryka udzieliła wtedy niebagatelnej pomocy podczas transformacji ustrojowej, ale nasze oczekiwania znów były grubo na wyrost.

- To był punkt, od którego zaczęliśmy z coraz większą niechęcią odnosić się do USA?
- Nie od razu. Z chwilą zmian politycznych początku lat 90. wielu ważnych polityków domagało się, wręcz żądało, nowego planu Marschalla dla Polski. Dosłownie ten postulat sformułował prezydent Lech Wałęsa. Amerykanie podeszli do tego z wielką rezerwą. Uruchomili wprawdzie różne programy pomocy, ale nie na miarę naszych sentymentalno-historycznych złudzeń w rodzaju tego, że obaliliśmy komunizm. A kiedy Polska zaangażowała się w wojnę w Iraku i Afganistanie - oczekiwania wzrosły do niewyobrażalnych rozmiarów. Sądziliśmy naiwnie, że skoro walczymy w interesie amerykańskim, to w za-mian będziemy mieli wielkie profity. Tymczasem nawet nie zniesiono nam wiz. Więcej nawet - kiedy Georg W. Bush kończył kadencję, uhonorował wielu światowych polityków odznaczeniami, a do Polski nawet nie zadzwonił.

Przeczytaj także: Barack Obama zwycięża w wyborach w USA; Romney uznał jego zwycięstwo

- Ale za obie wojny płacimy krwią i miliardami złotych...
- W Polsce jest to argument. Ale trzeba sobie brutalnie powiedzieć, wbrew temu, co mówią nasi politycy: nie jesteśmy strategicznym partnerem USA! Prawda jest banalna, lecz nadal nie chcemy jej przyjąć - nigdy nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy oczkiem w głowie polityków USA. Tylko w określonych sytuacjach, bardzo ograniczonych w czasie, Polska staje się przedmiotem szczególnego zainteresowania, jak np. w czasach zimnej wojny z racji geopolitycznego położenia.

- Nasi politycy podkreślają, że jesteśmy znów rubieżą Europy. To kolejne iluzje?
- Geopolityczne znaczenie Polski z punktu widzenia interesów amerykańskich ma coraz mniejsze znaczenie. Barack Obama nadal będzie koncentrował się na stosunkach z Rosją, Chinami i Azją. Ameryka musi też pilnie obserwować sytuacje na Bliskim Wschodzie. Więc administracja USA uważa, że Polsce nikt nie zagraża, że jesteśmy stabilnym państwem i chwali nas za transformację. Mówią, że teraz powinniśmy być zdani na własne siły, tym bardziej że jesteśmy w NATO i Unii. To zgodne z amerykańską filozofią, wedle której Bóg pomaga tym, którzy pomagają sobie sami. Mówią: skoro jesteście krajem demokratycznym, rozwijacie gospodarkę, to powinniście liczyć na siebie.

- Minister Radek Sikorski po ponownym wyborze Baracka Obamy nie ukrywał entuzjazmu. My też powinniśmy się z tego cieszyć?
- Myślę, że tak. Retoryka Mitta Romneya była twarda, nie wróżyła nic dobrego dla świata. Jednak polscy politycy popełniają błąd: oczekują czy nawet żądają od USA zwiększonych gwarancji bezpieczeństwa. Przekonujemy Amerykanów, że jesteśmy krajem zagrożonym, frontowym i w związku z tym powinniśmy mieć zwiększoną obecność militarną USA. Amerykanie zaś słusznie uważają, że wszystkie kraje NATO mają jednakowe gwarancje bezpieczeństwa i żądanie dodatkowych jest nierealistyczne i nieuzasadnione.

- Lepiej więc kochać Unię Europejską?
- W naszym interesie są dobre stosunki z Ameryką i jeszcze lepsze z Unią. Powinniśmy spojrzeć na to bardziej z europejskiego aniżeli polskiego punktu widzenia. Idealnie byłoby zajęcie ważnego miejsca w gronie państw Unii kształtujących stosunki euroatlantyckie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska