Czytam w jednym z felietonów prasowych: „Kazus ten jest fascynujący” i „Być może ten „case” stanie się linią demarkacyjną między polityką akceptowalną i polityką jako farsą”. Jak widać, autorka angielski wariant case zaopatrzyła w cudzysłów, dając do zrozumienia, że ma do niego stosunek dwuznaczny, mówiąc najdelikatniej, ale już samo jego pojawienie się jest bardzo znamienne, dowodzi bowiem funkcjonowania tej formy w środowisku prawników, o czym się – niestety – mogłem wiele razy przekonać.
Zobacz też: Profesor Miodek ogłasza powstanie dwóch nowych słów
Dlatego przed paroma tygodniami w czasie tradycyjnego, corocznego wykładu dla studentów Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego zwróciłem się do nich z gorącym apelem, by nie anglizowali w wymowie tego starego łacińskiego terminu – teraz i w przyszłej pracy zawodowej. Jak gramatyka języka staro-cerkiewno-słowiańskiego jest punktem wyjścia studiów nad gramatyką historyczną języka polskiego - perorowałem, tak prawo rzymskie jest odwiecznym przedmiotem dydaktycznym na studiach prawniczych, bo starożytny Rzym z łaciną stoi u źródeł współczesnego, cywilizowanego prawa. Dlatego tyle jego żelaznych zasad i sentencji funkcjonuje na świecie w oryginalnym łacińskim brzmieniu, że przywołam frazy lex dilationes ex horret – „prawo nie znosi zwłoki”, lex retro non agit – „prawo (ustawa) nie działa wstecz”, in dubio (pro reo) – „w razie wątpliwości, w sprawie wątpliwej (wyrokuje się na korzyść oskarżonego)”, aequitas sequitur legem – „sprawiedliwość postępuje za prawem”, audiatur et altera pars – „niech będzie wysłuchana i druga strona”, nulla potentia super leges esse debet – „żadna władza nie stoi nad prawem” czy dura lex, sed lex – „twarde prawo, ale prawo”.
W tym polu terminologicznym mieści się od zawsze łaciński casus - „przypadek, fakt pociągający za sobą skutki prawne”, w języku ogólnym „zdarzenie, przypadek, traf, zwłaszcza niespodziewane, nieprzyjemne zdarzenie, niekorzystny zbieg okoliczności”. Od wieków funkcjonujący w naszym języku, częściej zapisywany jest w wersji spolszczonej kazus. I niech ona trwa przez kolejne wieki w takiej właśnie postaci fonetycznej! I obym w czasie prawniczych konkursów krasomówczych mógł jak najdłużej słuchać kazusów – podstawy wystąpień uczestników tychże zmagań, a nie koszmarnych „kejsów”!
Toutes proportions gardees (wym. tut proporsją garde), jak się mówi w języku francuskim, czyli zachowując wszelkie proporcje, wyznam na koniec, że owe nieszczęsne „kejsy” przypominają mi takie groteskowo zanglizowane twory, jak „walka Dejwida z Goliatem” czy „Najke z Samotraki”. Zgoda: niech popularny angielski piłkarz David Beckham będzie we współczesnym języku „Dejwidem” (choć Dawid nie jest żadną fonetyczną kompromitacją!) i niech nazwa obuwia sportowego funkcjonuje w brzmieniu „najki”, ale na miły Bóg nie róbmy „Dejwida” z króla żydowskiego Dawida obecnego od wieków w przysłowiowym wyrażeniu walka Dawida z Goliatem, a z greckiej bogini zwycięstwa Nike – groteskowego tworu, jakim jest „Najke”.
A i „si-wi” - powszechnie już używane zamiast życiorysu – jest historycznojęzykowym nieporozumieniem, bo nawiązuje przecież do łacińskiego wyrażenia curriculum vitae (dosłownie „bieg życia”) z łacińskimi literami-głoskami „c” i „v” od zawsze w polszczyźnie odczytywanymi jako „ce” i „fał”. Dlatego bliżej mi uczuciowo do potocznej cefałki, nawiązującej w wymowie do owych „ce” i „fał”, niż do podszytego snobizmem „si-wi”, którego nie użyłem jeszcze ani razu w życiu!
