- Co panią skłoniło do zagrania w filmie Jacka Borcucha "Tulipany", bo domyślam się, że nie wysokość honorarium?
- (śmiech) _Pieniądze za tę pracę dostaliśmy mniej więcej rok po zdjęciach. Oczywiście, nie one zadecydowały, że wzięłam w tym udział. Byłam mile zaskoczona, że Jacek Borcuch jest tak młodym człowiekiem, w wieku mojego syna. Ponieważ wiem, z jakimi trudnościami borykają się młodzi reżyserzy, by zrobić swój pierwszy czy drugi film, bo te doświadczenia stały się również udziałem mojego syna, to jestem całym sercem i duszą za młodymi twórcami i młodym polskim kinem. Zaskoczyło mnie również to, że chce zrobić film o problemach ludzi w wieku dojrzałym. Miałam pewne opory i wątpliwości. Ale Jacek mnie przekonał, mówiąc, co chce osiągnąć, jaki to ma być film.
- Po wielu latach spotkała się pani na planie z Zygmuntem Malanowiczem, swoim partnerem z "Polowania na muchy". Była to zatem również swego rodzaju podróż sentymentalna?
- W pewnym sensie tak. W końcu grałam z kolegami, z którymi nie miałam kontaktu przez trzydzieści lat.
- Ale nie można powiedzieć, że "Tulipany" to pani klasyczny come back. Te powroty na ekran zaczęły się chyba od pani udziału w "13 posterunku"?
- Nie tylko. Grałam w telewizyjnym spektaklu u Magdy Łazarkiewicz i u Łukasza Wylężałka. Tak że już wcześniej się pojawiałam i "Tulipanów" nie traktuję w kategoriach swojego powrotu czy ponownego debiutu.
- Czy nagroda w Gdyni, za drugoplanową rolę kobiecą w "Tulipanach", wpłynęła jakoś na zmianę pani projektów, spojrzenie na pani funkcjonowanie w zawodzie aktorskim?
- Nie sądzę, żeby ta nagroda w jakikolwiek sposób wpłynęła na zmianę moich poglądów. Mój pogląd na sztukę filmową i aktorstwo pozostaje niezmiennie taki sam - po prostu uwielbiam dobre filmy, uwielbiam aktorów, kocham chodzić do kina. Nagroda nie zmieniła również mojego osobistego stosunku do mnie samej. Mam taki, jaki mam. Nie ukrywam, że po latach przerwy sprawia mi to dużą przyjemność, że mogę od czasu do czasu gdzieś zagrać.
- Miała pani to szczęście, że nie tylko zagrała wiele różnorodnych ról filmowych, ale że wśród nich były bardzo znaczące. Która z nich, z dystansu czasu, jest pani ukochanym dzieckiem?
- W moim filmowym życiu tak się złożyło, że rzeczywiście filmografia była bardzo różnorodna. W związku z tym właściwie każdy z tych filmów był dla mnie poważnym przekraczaniem jakichś tam moich zahamowań, barier czy kolejnych etapów. Na pewno ważny był dla mnie "Skok" Kazimierza Kutza. Co prawda wcześniej grałam w "Żywocie Mateusza", ale to było mniejsze zadanie aktorskie. Niedawno oglądałam "Skok" w Kino Polska. Lubię tę rolę. Uważam ją za moje pierwsze, bardzo ważne dziecko. Bardzo też sobie cenię serial "Lalka". Tych filmów, które do dziś lubię i cenię, jest więcej.
- Uczestniczyła pani w wydarzeniu, chyba bez precedensu w historii kina. Mam na myśli tę pełną emocji społeczną debatę na temat obsady "Potopu". Daniel Olbrychski przed zagraniem Kmicica przeżył wiele nieprzyjemnych sytuacji. Czy były również i pani udziałem?
- To była cała kampania skierowana przeciwko nam. Nawet potem zastanawialiśmy się z Danielem, czy to nie było jakoś sprowokowane, żeby odwrócić uwagę od sytuacji w kraju. Praktycznie cały naród zajął się rozważaniami, kto jest godzien zagrać Oleńkę i Kmicica. To było coś nieprawdopodobnego, co się wtedy działo. Dziś, biorąc pod uwagę tę wiedzę, którą już posiadamy, wydaje się, że takie centralne pokierowanie emocjami było całkiem możliwe.
- Reżyser "Potopu" postawił na swoim. Film okazał się udany. Ale pani roli i pani osobie Janusz Głowacki poświęcił felieton, w którym porównał panią do szwedzkiego aktora o kamiennej twarzy, Maxa von Sydowa. Nie obraziła się pani o to na ówczesnego felietonistę "Kultury"?
- Nie. Powiedziałam Januszowi, że bardzo mu dziękuję, bo bardzo sobie cenię von Sydowa.
- Ale to porównanie i cały felieton nie były komplementem.
- Oczywiście! Wiem, że to było złośliwe z jego strony.
- Wspomniała pani o synu, Xawerym Żuławskim, który dosłownie walczy o swój pierwszy film. Kibicuje mu pani w tych zmaganiach?
- Oczywiście. Tym bardziej że dosłownie zmagał się z całą tą produkcyjną sferą. Krótko mówiąc - z brakiem pieniędzy. Realizacja jego filmu trwała w sumie trzy lata. Prawie dwuletnią przerwę w realizacji poświęcił na zdobywanie funduszy. Miał pieniądze tylko na jedną trzecią produkcji. Uważam, że to jest dramat naszego kina. Bo nie jest tak, że nie ma w Polsce pieniędzy. Ale ludziom, którzy te pieniądze mają, nie stwarza się prawnych możliwości, żeby chcieli zainwestować w produkcję filmową. Polskie kino umiera. Z drugiej strony są młodzi ludzie z niesamowitym potencjałem, którzy starzeją się nie mogąc zrobić filmu.
- Ale Jacek Borcuch pokonał te przeszkody.
- Tak, zgoda. Ale proszę pamiętać, że "Tulipany" to naprawdę film niskobudżetowy. OK, Jacek zrobił film. Ale jakim kosztem? To też nie jest normalnie wyprodukowany film. Gdyby SPINKA i zespół filmowy Krzysztofa Zanussiego nie dołożyły pieniędzy, Jacek nie mógłby dokończyć "Tulipanów". Aktorzy cudem dostali honoraria. Z różnych względów nie byłoby dobrze, gdyby "w świat" poszła informacja, że aktorzy grają za darmo.
- A jednak się kręci.
- Kręci się bardzo szybko, a to wpływa na jakość. Kręci się niewiele. Aktorzy muszą z czegoś żyć, no to grają w serialach. Niektóre z tych produkcji są na pewnym poziomie, ale to jednak nie daje artystycznej satysfakcji. Owszem, seriale dają pracę aktorom, a nawet w jakimś stopniu pozwalają młodym rozwijać warsztat, ale to namiastka. Nie można przez dziesięć lat rozwijać warsztatu w jednym serialu. To dotyczy często bardzo dobrych aktorów. Jest mi strasznie przykro z tego powodu, że znakomicie wyedukowani młodzi ludzie mają minimalne szanse na artystyczny rozwój w zawodzie.
- Pani nazwisko wróciło na afisz. Czy teraz częściej odbiera pani telefony z zawodowymi propozycjami?
- Nie, telefon nie dzwoni u mnie częściej niż kiedyś. Ale ja specjalnie nie czekam na propozycje i mogę spać spokojnie. Jeśli coś się pojawi, to OK. Ostatnio zagrałam w "Pensjonacie Pod Różą". Zagrałam, bo wydało mi się to ciekawe. Jednocześnie skorzystałam z kolejnej okazji, by przypomnieć sobie zawodowe umiejętności.
- Czy to przypadek, że córka przedwojennego ułana, Oleńka z "Potopu", mieszka przy ulicy Husarii?
- (śmiech) _Nie myślałam o tym w ten sposób. To czysty przypadek.
