W rodzinie Dąbrowskich było sześcioro dzieci. Żyli skromnie, spokojnie. Kiedy Mariola miała 17 lat, nagle zmarł ojciec. Dwa lata później matka. W tym czasie dwoje starszych z rodzeństwa było już poza domem. Pozostała trójka małych, kilkuletnich dzieci.
- To, co wtedy przeżyłam, nie da się opisać. Rozpacz, trwoga i cisnące się na usta pytanie - jak żyć dalej? Na każde wspomnienie tego wydarzenia łzy napływają do oczu. Ludzie i urzędy proponowały, aby młodsze rodzeństwo oddać do domu dziecka. Bo jak dziewiętnastoletnia dziewczyna takim maluchom potrafi zastąpić rodziców? Od samego początku wiedziałam i powtarzałam, że za nic tego nie zrobię! Tym bardziej, że tacie na łożu śmierci przyrzekłam, że jeśli kiedyś coś strasznego się stanie, sama wychowam młodsze rodzeństwo. Może coś przeczuwał... Bo już wtedy mama była po wylewie i ciężko chorowała na nerki - opowiada pani Mariola.
Tak więc, już jako nastolatka przeszła wstępny, bardzo poważny egzamin z życia. Musiała opiekować się chorą matką i pozostałymi członkami rodziny. Prała, gotowała, wyprawiała młodsze rodzeństwo do szkoły. Wszystko w pokoju z kuchnią.
- Kiedy pomarli rodzice dobrzy ludzie z sąsiedztwa chętnie nam pomagali. Pewna pani z Rokietnicy wstawiła się za nami do urzędu gminy. Na jej prośbę pozakładali nam w domu nowe okna, drzwi, wymienili zarywające się podłogi. Warunki mieszkaniowe poprawiły się. Z pomocą przyszła także zaprzyjaźniona rodzina ze Świedziebni, która dbała od lat o naszą rodzinę, jeszcze za życia rodziców - snuje opowieść Dąbrowska.
Po śmierci matki w 1992 roku zmuszona przez życie do dorosłości Mariola nie bardzo miała z czego żyć. Przez wiele miesięcy jedyne źródło utrzymania dla czwórki rodzeństwa stanowił zasiłek z gminy. Jakby tego było mało, dwie siostry rozchorowały się i trafiły do szpitala w Toruniu. Mariola w tym czasie złożyła wniosek do sądu o przyznanie jej statusu rodziny zastępczej, bo do tej pory była dla młodszych dzieci tylko prawnym opiekunem. Pierwszej formy sąd nie przyjął. W dalszym ciągu jako prawny opiekun dzielna dziewiętnastolatka otrzymała niewielką rentę po zmarłej matce. Nie mogła nawet zrobić użytku z ukończonego wcześniej kursu krawieckiego. Próbowała podjąć pracę w swoim zawodzie, ale natłok obowiązków domowych na to nie pozwolił. Codzienne życie "zastępczej matki" upływało na mozolnej, wszechstronnej pracy domowej i opiece nad młodszym rodzeństwem.
- W tym czasie miałam chwile załamania, kiedy nie wiedziałam jak sobie poradzić z ogromem problemów. W najgorszych momentach szłam się wypłakać i poradzić do zaprzyjaźnionych, dobrych ludzi. Do dziś jestem im za to bardzo wdzięczna - mówi pani Mariola.
W 1993 roku poznała mężczyznę swojego życia, wyszła za niego za mąż. Zamieszkali wspólnie w domu rodzinnym Dąbrowskich. Obecnie mają dwoje udanych dzieci. Zajmują połowę domu. Jedna z sióstr Marioli wyszła za mąż i przeniosła się do Świedziebni. Młodsza siostra z bratem zajmują drugą połowę domu w Chlebowie. W tym czasie dom, dzięki pracowitości mieszkańców i przychylności wielu instytucji, wypiękniał, wzbogacił się o wodę i łazienkę. Najmłodsze dzieci z rodziny Dąbrowskich, wychowane przez cudowną, ofiarną siostrę są już dorosłe i niezależne.
Teraz, kiedy Mariola Dąbrowska spełniła swój opiekuńczy "nakaz serca" i podchowała własne dzieci chciałaby znaleźć stałą pracę. Ponieważ największą smykałkę ma do szycia, marzy właśnie o takim zajęciu. Nawet, jeśli nie uda się znaleźć pracy w tym fachu, chciałaby szyć w domu, dla siebie i rodziny. Niestety, nie ma maszyny do szycia i na razie nie stać ją na jej kupno. Może znajdzie się ktoś, kto sprezentuje jej taki sprzęt?
Bohaterów szukać możemy nie tylko w historii - żyją obok nas. Takim, jak Mariola z Chlebowa należą się nie odznaczenia, pomniki tylko słowa uznania i dalsza, praktyczna pomoc.