Na otwartym, ponadgodzinnym spotkaniu w auli Akademii Muzycznej, zwycięzca XV Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego (2005 r.) odpowiadał na wiele pytań dotyczących nie tylko kariery i muzyki.
W ślad za młodym, ale sławnym na całym świecie polskim pianistą, podąża zwykle część jego fan klubu. Wczoraj na spotkaniu obecna była także grupa Japończyków.
Przeplatały się rozmowy fachowców o muzyce, repertuarze, interpretacji dzieł z pytaniami o lektury, zwiedzanie miast incognito(bardzo rzadko, ale zdarza się, że ktoś ze słuchaczy zaproponuje takie zwiedzania), co decyduje o wyborze propozycji koncertowej (przygotowanie instrumentu do określonego repertuaru, sala, akustyka, rozmowa ze stroicielem). Jak powiedział, te warunki w najwyższym stopniu spełniają sale koncertowe w Amsterdamie, Monachium, Zurychu.
- To moje ulubione sale, gdzie zawsze chętnie powracam. Lubi grać w Japonii - wyjątkowej dla wszystkich zwycięzców konkursów chopinowskich, w Niemczech, bo tam publiczność słucha z wielkim skupieniem, pietyzmem, zaangażowaniem (- A to jest pomocne w kreowaniu interpretacji), Paryżu, Amsterdamie.
- Zwycięstwo w konkursie chopinowskim oznaczało rewolucję w pana życiu? - spytała Rafała Blechacza "Pomorska".
- Na pewno było to znaczący punkt, bo pozwolił budować karierę.
Choć artysta twierdzi, że zdawał sobie sprawę, jakie spowoduje to zmiany w jego życiu, to... - Rzeczywistość, która nastąpiła po konkursie okazała się bardzo nową rzeczywistością. Wiedziałem, że kalendarz koncertowy planuje się z jakimś wyprzedzeniem, ale nie wiedziałem, że z 3- a nawet 4-letnim wyprzedzeniem. Udręką było dla mnie podawanie programów na 2-3 lata do przodu.
Na początku nie było też łatwo odnaleźć się w medialnym szumie, natłoku konferencji prasowych, wywiadów.
- Popularność jest męcząca, teraz jest zdecydowanie lepiej - twierdzi Rafał Blechacz.
Światowa sława i uznanie nie przewróciły mu w głowie, o czym można było przekonać się podczas spotkania.