Na miejscu zjawiły się dwa zastępy straży zawodowej, natychmiast zameldowali się też ochotnicy ze Śliwiczek, Śliwic, Rosochatki i Lińska, był też wójt Jerzy Bogusławski.
- W Śliwiczkach jest zwarta zabudowa, dom obok domu, zaraz obok była druga stolarnia, więc broniliśmy tych obiektów - mówi Leszek Grugel, szef jednostki ratowniczo-gaśniczej. - Z uwagi na małą wydajność hydrantów sprowadziliśmy cysternę z 19-tys. wody, która załatwiła sprawę. Dopiero wtedy opadły emocje.
Pożar był trudny do ugaszenia, bo paliły się rozpuszczalniki i lakiery. Substancji łatwopalnych w stolarniach nie brakuje, więc o nieszczęście łatwo. Strażacy użyli pianki, ale mieli niezłego stracha, bo realne było zagrożenie, że ogień obejmie wieś.
Stolarnia spłonęła wraz z maszynami, a jej właściciel zasłabł, bo był to już drugi pożar w ciągu czterech lat. - Karetka ze Śliwic przyjechała natychmiast - _chwali Grugel. - Muszę podkreślić wielką ofiarność druhów i mieszkańców Śliwiczek, którzy bardzo zaangażowali się w pomoc. _
Zapytaliśmy wczoraj w urzędzie, czy jest nadzieja, że gmina pomoże pogorzelcom. - Trudno jeszcze o tym mówić. Decyzja należy do wójta - powiedział "Pomorskiej" sekretarz UG Piotr Spica.