Sala była sejmowa, postulaty rządowe, ale także jakby opozycyjne. Otóż najpierw wicepremierzy wystąpili jak opozycja i wyraźnie zasugerowali, że są inwigilowani przez służby specjalne.
Nie jest to wprawdzie wielkie odkrycie, bowiem nie ma u nas partii, która nie jest przekonana, że podlega inwigilacji, zwłaszcza gdy znajduje się w opozycji. Różnica sprowadza się jedynie do stopnia tejże. Są bowiem ugrupowania, które uważają, że służby znęcały się nad nimi w sposób szczególnie zacięty, są i takie, które inwigilację uznają już prawie za rutynę. Jak ogólnie wiadomo, szczególnie ciężkim prześladowaniom podlegało ongiś Porozumienie Centrum, o czym zaświadczać mają akta (ciągle niestety tajne), zgromadzone w tej sprawie. Teraz śledzone mają być Samoobrona i LPR. Takie przynajmniej podejrzenia mają Lepper z Giertychem i dlatego chcą powołania specjalnej komisji śledczej, która te wszystkie sprawy wyjaśni.
I to są postulaty bardziej opozycyjne niż rządowe. Gdyby bowiem rzecz rozgrywała się na polu rządowym, to dwaj wicepremierzy powinni byli udać się do premiera, który odpowiada za służby specjalne i zapytać go, co się dzieje. Dopiero nie uzyskawszy satysfakcjonującej odpowiedzi, mogliby urządzać konferencje i szukać w Sejmie poparcia dla pomysłu drugiej w tej kadencji komisji śledczej. Rzecz jednak w tym, że nie bardzo wiadomo, czy najważniejsze są postulaty opozycyjne (komisja) czy jednak rządowe (posady). Koalicjanci chcą bowiem także - szczególnie Samoobrona - aby wreszcie jej (ich) przedstawiciele zasiedli w resortach siłowych, czego nie zapisano wprawdzie w umowie koalicyjnej, ale przecież nie jest ona Biblią, która nie podlega zmianom.
Nie bardzo więc wiadomo, czy owa inwigilacja wymyślona została na użytek postulatu posunięcia się nieco przez PiS w tak zwanych resortach siłowych, czy koalicjanci są rzeczywiście zaniepokojeni inwigilacją, czy też chcieli po prostu zwrócić na siebie uwagę. To ostatnie podejrzenie nie jest od rzeczy. Andrzej Lepper jako minister rolnictwa mało ma szans, by błysnąć, bo nie taka jego rola. Roman Giertych wprawdzie sypie pomysłami jak karabin maszynowy, ale jednak z pozycji ministra. A to nie to samo. Jako minister musi być uprzejmy, uśmiechnięty, do przesady grzeczny, co najwyraźniej zaczyna mu doskwierać, jako że jest człowiekiem politycznej walki i to w wadze ciężkiej.
Najwyraźniej więc wicepremierzy postanowili pokazać, że oni sami i ich partie jeszcze żyją, a nawet nieco pogrozić sile przewodniej, czyli Prawu i Sprawiedliwości. To taka, na razie niewielka reaktywacja Samoobrony i LPR jako samodzielnych podmiotów politycznych, mimo że tkwiących w koalicji po uszy. Nie zmienia to jednak faktu, że być może komisja do zbadania inwigilowania, finansowania i różnych innych rzeczy dotyczących partii politycznych powinna powstać. Byłaby może nawet bardziej przydatna niż bankowa, która zmieni się zapewne - zgodnie z ogólnym trendem - w lustracyjną, gdyż już myśli o teczkach z IPN. Taka komisja mogłaby położyć na stole, a więc przed oczami opinii publicznej, wszystkie te mroczne sprawy związane z inwigilacją już chyba wszystkich partii. Dokumenty straszą, dopóki leżą w szafach, tracą swą moc, gdy stają się jawne. Dlaczego PiS tyle mówiąc o jawności, w gruncie rzeczy tej jawności jakoś nie lubi?
Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"
Reaktywacja
Janina aradowska
Andrzej Lepper i Roman Giertych urządzili wspólną konferencję prasową, rzecz można partyjno-rządową. Dwaj wicepremierzy spotkali się dziennikarzami na gruncie sejmowym, czyli przy Wiejskiej, ale mówili o sprawach jak najbardziej rządowych. A może nawet rządowo-opozycyjnych. Wszystkie niuanse tej konferencji doprawdy trudno wychwycić.