Statek wycieczkowy w Łebie. Morza szum, ptaków śpiew. Krzysztof i Edyta wybierają się na romantyczny "Rejs na zachód słońca". Przed statkiem zbiera się tłumek. Obsługa otwiera bramkę, ludzie ruszają naprzód: - Ścisk, wrzaski, wyzwiska. Ja jestem najważniejszy, reszta się nie liczy. Jakiś obłęd. Z miejsca odechciało nam się romantycznych nastrojów - wspomina Edyta. - Powiedzieliśmy sobie: nigdy więcej wakacji w Polsce.
Janusz, wykładowca w szkole jazdy: - Najbardziej irytujące jest polskie wielkopaństwo. Zapłaciłem i czuję się królem, należy mi się tu i teraz. Jestem tylko ja i moja korzyść. Mimo upływu wieków warcholstwo i pieniactwo ma się dobrze. Codziennie obserwuję to w autobusie - człowiek wchodzi i nie przesuwa się dalej, żeby zrobić miejsce dla innych. Ja już mam miejsce, reszta mnie nie interesuje. Tak samo wygląda mentalność kierowców.
Bo Polakowi się nie chce
Pan Bronek postanowił zawalczyć z nadużyciami finansowymi w spółdzielni mieszkaniowej. Zebrał dokumenty, rzetelnie przeanalizował, poradził się znajomych prawników. Wreszcie obszedł mieszkańców bloku informując ich o sprawie. Krystyna, żona Bronka: - Na początku niby kiwali głową, ale kiedy trzeba było zaangażować się choćby w drobną pomoc, wszyscy mieli ważniejsze sprawy. Później pojawiły się plotki, że Bronek sam chciałby się dorwać do kasy. Jeden z sąsiadów wprost mu powiedział "chcesz pan porządzić, to kup pan sobie domek jednorodzinny". Bronek wziął tabletkę na nadciśnienie i rzucił to wszystko w diabły. A ludzie do dziś płacą opłaty zawyżone.
Bo Polak zawsze ma rację
Maja, polonistka: - Jeśli zwrócisz Polakowi uwagę, na bank zareaguje agresją. W naszym bloku zmorą są wanny z hydromasażem, które huczą tak, że nieboszczyka obudzą. Ale jeśli zwrócisz uwagę właścicielowi, natychmiast staniesz się jego wrogiem i wypomniane ci zostaną wszystkie grzechy. Sąsiad zrobi wszystko, żeby udowodnić, że sam nie jesteś lepszy.
Przypomina mi się sytuacja, której świadkiem byłam w Niemczech. Pani Schmidt przychodzi do pani Mueller, że liście z drzewa sąsiadki spadają na jej posesję. Pani Mueller grzecznie przeprasza i obiecuje, że drzewo zostanie wycięte. Bo przecież chodzi o to, żeby nie uprzykrzać życia innym. To takie proste. Ale nie w Polsce.
- Najbardziej ten polski egocentryzm wychodzi we wspólnym działaniu - uważa Natascha z Monachium. - Wyszłam za mąż za Niemca, ale nie chciałam tracić kontaktu z Polską. Myślałam o zaangażowaniu się w organizację polonijną. Szybko wybiłam sobie to z głowy. Podchody, obgadywanie, sobiepaństwo. I nikt mi nie powie, że to sprawa słowiańskiej duszy, bo Ukraińcy w podobnej sytuacji potrafili działać bardzo solidarnie. A my mamy gęby pełne Kościuszki, Solidarności i papieża, tylko co z tego.
Bo Polak ma zły język
Węgierski kurort z ciepłymi basenami. Przed kompleksem stoją samochody na polskich i niemieckich rejestracjach. Modele samochodów podobne - porządna klasa średnia. Ludzi w basenach zbierają się w grupki. Brzuchaci panowie relaksują się w ciepłej wodzie. Polacy są myślami w ojczyźnie. Jeden: - Wszyscy, kradną, a najbardziej rząd. Drugi: - Znam kilku posłów, każdy z nich się nakradł dzięki polityce. Trzeci: - Tak tragicznie jak teraz nigdy nie było. Czwarty: - Panowie, taki był plan Unii, zniszczyć przemysł, liczbę Polaków zredukować do 15 milionów i przekazać kontrolę Niemcom. Trzeci: - I właśnie to robią, gołym okiem widać. Ginie Polska.
Przemek, przedsiębiorca w branży budowlanej: - Niedobrze mi się robi od tego polskiego gadania. Jeden obrabia tyłek drugiemu. Odnosisz sukces? Ludzie zrobią wszystko, żeby sprowadzić cię na glebę. Nazwą złodziejem, napiszą donos do skarbówki, władze lokalne dokopią ci przy pierwszej okazji. Pogrążą cię nawet ci, którym wcześniej pomogłeś. Nie ma znaczenia, że pracujesz 12 godzin na dobę, starasz się wiązać koniec z końcem, żeby ludzie na czas dostali pieniądze, a pieniądze na budowę własnego domu topisz w inwestycjach. Udało ci się, więc nie jesteś nasz i trzeba ci dokopać. Dobry Polak to ten, któremu się nie udało.
Bo Polacy to złodzieje
Kamil, wicedyrektor przedsiębiorstwa na Wybrzeżu (do Polski wrócił po 16 latach spędzonych w Norwegii): - Nie mogłem się przyzwyczaić, że pracownicy kradną papier toaletowy i mydło, a z biur ginie papier do kserokopiarek. Źle się czułem z myślą, że są wśród nas złodzieje, bo przecież, jeśli kradną przedmioty za kilka groszy, to towar z magazynu też ukradną. Kazałem zakładać nowy papier i dokładać mydło, ale ciągle ginęło. Dwie osoby straciły pracę. Jedna z nich powiedziała, że jak jej płacę tysiąc złotych, to nie powinienem się dziwić. Spytałem, ile powinienem płacić, żeby nie kradli. Nie była w stanie odpowiedzieć. W końcu przestałem się tym przejmować. Jeden z kierowników wytłumaczył mi, że powinniśmy mieć osobną toaletę zamykaną na klucz, więc noszę teraz klucz do toalety w kieszeni. Tylko, kiedy przyjeżdżają goście ze Skandynawii, muszę ich pilnować, żeby zamykali samochód, nie zostawiali torby w restauracji, kiedy odchodzą od stolika. To jest uciążliwe, ale da się do tego przyzwyczaić. Na początku myślałem, że taka to uroda wszystkich krajów postkomunistycznych, ale na Węgrzech czy w Czechach drobnych kradzieży jest znacznie mniej.
Bo Polak gardzi
Franciszkańska pielgrzymka do Ziemi Świętej. Dwie panie z palcami związanymi różańcem. Autobus przejeżdża koło portu w Jaffie. Pierwsza: - Pani widziała te silosy? Zabezpieczają się się żydziaki. Ciekawe przed czym się tak zabezpieczają? Druga: - Już oni wiedzą najlepiej. Pierwsza: - Ciekawe kto zapłacił za to ich zboże.
Martyna, tłumaczka: - Obwoziłam kiedyś grupę biznesmenów z Belgii i USA. Nie mogli zrozumieć, dlaczego po drodze jest tyle napisów "Jude". "To na Śląsku jest tyle Żydów?" - pytali. Najbardziej zdruzgotała ich szubienica z gwiazdą Dawida wymalowana na starostwie, w którym toczyły się rozmowy. Starałem się wytłumaczyć, że chodzi tylko o współczesny klub piłkarski, ale nie byłam w stanie wytłumaczyć, dlaczego ci piłkarze to "Jude". Do tamtego czasu nie zwracałam uwagi na te napisy, ale teraz zaczęłam to zauważać. Denerwuje mnie, kiedy ludzie mówią "Żydki", przecież to tak jakby usłyszeć, że jest się "Polaczkiem".
Iwona, bibliotekarka: - Siedzieliśmy sobie kiedyś na wczasach w nobliwym towarzystwie przy kolacji. W pewnym monecie, gdy rozmowa zeszła na Niemcy, pani, która jest wykładowcą filmoznawstwa orzekła, że dobry Niemiec to martwy Niemiec. Nikt w towarzystwie nie zaprotestował.
Bo Polaki to prostaki
- Najbardziej denerwuje mnie polski brak taktu. Spotykasz Polaka w Kanadzie, a on chwilę później wypytuje, gdzie mieszkasz, gdzie pracujesz, ile zarabiasz. Zupełny brak taktu. Pamiętam, jak podeszło do mnie dwóch ludzi na lotnisku w Paryżu. Zorientowałem się, że to Polacy, więc żeby nie mieć kłopotów, odpowiadałem po angielsku. Oni namolnie domagali się papierosów "Ju cigareten haben?" - wspomina Tomek, menedżer w firmie zajmującej się metalami. - Polacy nie potrafią się znaleźć w sytuacji, gdy proponuje im się przejście na "ty", co jest zwyczajem powszechnym w firmach na Zachodzie. To, co ma ułatwić kontakty, przez Polaków jest na ogół wykorzystywane jako pretekst do spoufalania się.
Profesor T.: - Irytuje mnie codzienna polska wulgarność. Sam zresztą miałem nauczkę z tego powodu. Spędzałem kiedyś wakacje w uroczym miejscu na drugim końcu świata, w którym Polaków raczej nie ma. Rozgrywałem mecz w tenisa stołowego i kiedy spartaczyłem jedną z zagrywek, pozwoliłem sobie - co zdarza mi się rzadko - zakląć w sposób dość popularny, używając pewnego dwusylabowego wyrazu. Podszedł do mnie Anglik. "O, państwo z Polski?" - zagadnął. "A skąd pan wie?". Okazało się, że jedyne polskie słowo, które znał ten pan, to było właśnie moje przekleństwo. Polacy z Londynu używają go tak często, że stało się wręcz hasłem rozpoznawczym naszego kraju.
Bo Polak pije jak Polak
Bankiet po wieczorze literackim. Wysoka kultura. Pierwszy upija się pan poseł, bredzi coś w stylu TKM. Następny odpada szanowny literat. Sytuację wykorzystuje podpity krytyk, który łapie za kolana żonę literata, a kiedy dostaje kosza, przystawia się do córki powieściopisarza. Kiedy i ta się wzbrania, krytyk mierzy ją mętnym wzrokiem pijaka: - Taka k... jesteś? To ja rozj... twojego ojca-grafomana.
Martyna (ta od Żydków i Polaczków): - Kiedy po raz pierwszy wyjechałam za granicę, nie byłam świadoma tego, jak dużym problemem jest alkohol. Ale po kolejnych wyjazdach byłam coraz bardziej przybita: Niemcy, Szwajcaria, Francja, Włochy, ale nawet Słowacja czy Węgry. Czasem kilka tygodni nie widziałam tam człowieka, po którym widać byłoby, że wypił. Nie było agresywnych zaczepek podpitych chłopaków. Raz zobaczyłam w Pradze grupę pijanych młodzieńców, jeden zwymiotował do fontanny. Okazało się, że to Polacy.
Bo Polak lubi się żalić
Profesor T.: - Polacy niestety uwielbiają porażki i chętnie opowiadają o swoich nieszczęściach wszystkim wokół. O sukcesach nie wypada mówić w towarzystwie. Tymczasem na Zachodzie unika się nieudaczników. Można im wrzucić kilka centów do kapelusza, ale nikt nie ma ochoty z takimi ludźmi się wiązać.
Bo Polak swego nie zna
Nie lubię w Polakach tego, że mają kompleks polskości - denerwuje się Mariusz, dziennikarz radiowy. - Polacy uwielbiają doszukiwać się pozytywnych cech u innych, a siebie postrzegać wyłącznie krytycznie. W ten sposób potwierdzają stereotypy o sobie samych.
Profesor K., pracujący we Francji: - Jestem człowiekiem niewierzącym, ale musze przyznać, że wpojona w dzieciństwie religijność pozytywnie wyróżnia Polaków. We Francji, jeśli zepsuje ci się po drodze samochód, nie możesz liczyć, że ktoś się zatrzyma i zaproponuje pomoc. W Polsce życzliwość jest jednak większa. Ujmuje mnie to, że w Polsce często młodsi ludzie ustępują starszym miejsca w autobusie, czego w Paryżu nie widziałem nigdy.
- Osiem lat pracowałem w Kazachstanie. Z tej perspektywy sprawy wyglądają trochę inaczej. Każdy powrót do Polski był dla mnie powrotem do zachodniej cywilizacji, gdzie ludzie są wobec siebie uprzejmi, mówią "proszę", "dziękuję", "przepraszam" - wspomina Stanisław, nauczyciel. - To świetne uczucie, gdy człowiek jest dumny ze swojego kraju.