- No i warunek był taki, że ja zagram solo na wiolonczeli. Gdy mieliśmy robić nagranie, zachorowałam i trzeba było wszystko przekładać. Nie uwierzycie, ale teraz, gdy jechałam do Polski na ten festiwal w Ostromecku, to właśnie „Prześliczna wiolonczelistka” Skaldów przywitała mnie zaraz po przekroczeniu polskiej granicy.
- A czego tak naprawdę prof. Barbara Marcinkowska szukała w Bydgoszczy?
- Przyjechałam tu dzięki Basi Kozber z bydgoskiej telewizji. To ona, gdy dowiedziała się, że nie ma szans na kolejną edycję Europejskich Spotkań Artystycznych na Zamku Bierzgłowskim pod Toruniem, powiedziała: spróbuj coś zrobić w Bydgoszczy. W Ostromecku mamy naprawdę piękny pałac. No i spróbowałam. W Pałacu wystąpił m.in. pianista Desire N’Kaoua, Dariusz Paradowski - mezzosopran, ja sama zagrałam na wiolonczeli, a bydgoski malarz Ryszard Suchanek, od wielu lat żyjący w Paryżu, miał swój wernisaż. Naprawdę niebywała była atmosfera tego spotkania. Chciałabym tu bardzo gorąco podziękować tym, którzy pomogli - prezydentowi Grześkowiakowi, dyrektor Piechockiej-Lipce z UM i dyrektorowi Stankiewiczowi z MOK-u, bo to oni przyczynili się do tego, że ten festiwal wielu sztuk tak mocno zaznaczył swoją obecność w Ostromecku. I wiem, że to nie była gościnność tylko na ten rok…
- Od lat mieszka pani w Paryżu. Więcej w pani Francuzki czy jednak Polki?
- Zawsze byłam Polką. I tak będzie do ostatniej sekundy mojego życia.
- To dlaczego pani wyjechała do Paryża?
- Nigdy nie chciałam tam wyjeżdżać. Tym bardziej, że nigdy na swój los w Polsce nie narzekałam. Byłam koncertmistrzem w Orkiestrze Polskiego Radia i Telewizji, koncertmistrzem w Orkiestrze Kameralnej Karola Teutscha, grałam z Triem Warszawskim, nagrywałam co chciałam, jeździłam dokąd chciałam. Zarabiałam też naprawdę dobre pieniądze. Ale pochodzę z rodziny muzycznej, więc miałam zawsze świadomość wielkości sztuki i odpowiedzialności w stosunku do niej. I może dlatego, choć wyszłam tu spod ręki takiego mistrza, jak Arnold Rezler, wiedziałam, że w Polsce niczego więcej już nie osiągnę. A rozwijać się chciałam. Pomyślałam więc, że muszę znaleźć nowego mistrza. Napisałam, że chcę pojechać na 9 miesięcy do Andre Navarry, właśnie do Paryża. I od razu złożyłam wymówienie z pracy. Szalona kobieto, co ty robisz - pomyślałam. Ale dziś wiem, że tamtego dnia się nie pomyliłam. Choć wiem też, że to kompletnie zmieniło moje życie zawodowe i osobiste.
- Padło pytanie - warto było?
- Nie mam wątpliwości, że dobrze zrobiłam. Nie można budować domu bez solidnego fundamentu. Talent, żywioł czy pasja - to za mało żeby na tym oprzeć swoje życie. Navarra powiedział: ja wiem czego ci trzeba. I mogę ci to dać. Ale musisz zacząć wszystko od początku. Powtarzałam ćwiczenia po 12-14 godzin dziennie. Po drodze zapisałam się na Sorbonę, skończyłam malarstwo, doktorat zrobiłam. Moja książka „Zaczynam grać na wiolonczeli” ma już dziesiąte wydanie.
- Czego nie lubi wiolonczela?
- Najbardziej chyba tego gdy się na niej nie ćwiczy. Oczywiście, wszystko trzeba dopasować do wieku. U mnie był kiedyś czas nocy. Wszystko co zrobiłam, to było do 5 rano. Potem już nic. Teraz lepiej rozkładam siły w ciągu dnia. Tylko przed ważnym koncertem ćwiczę naprawdę dużo.
- Co jest w stanie wyprowadzić panią z równowagi?
- Głupota i bezmyślność. Ale dodam, że raczej rzadko się to komuś udaje.
- A jeśli już - to jak pani wówczas reaguje?
- Brzydkich słów używam. Tych polskich. Ale raczej mówię wtedy sama do siebie.
- Czym można zrobić pani przyjemność, a czym przykrość?
- Przyjemność - na pewno serdecznością, ciepłym słowem. A przykrość - chamstwem. Jestem wobec niego bezradna.
- Czego się pani boi ?
- … duchów?
- Której z domowych czynności najbardziej pani nie lubi?
- Wycierania kurzu.
- Co chciałaby pani mieć?
- Dobre zdrowie. Jak najdłużej. Na szczęście, mam chyba w sobie boską energię …
- Za co kocha pani Paryż?
- Za piękno na pewno. Ale też za to, że inspiruje, pulsuje tworzeniem. I kreuje.
- Inteligencja i dowcip.
- A gdyby oczy miały wybierać?
- Wybrałyby oczy i ręce.
