Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z prof.Romanem Bäckerem, politologiem z UMK przy rodzinnym albumie [zdjęcia]

Rozmawiał ADAM WILLMA [email protected], tel. 56 61 99 924
Zdjęcie nr 1 - Roman Backer w roku 1956
Zdjęcie nr 1 - Roman Backer w roku 1956 zdjęcia: archiwum rodzinne
- Nadal wierzę, że myślenie ma przyszłość - z westchnieniem mówi profesor
Rozmowa z prof.Romanem Bäckerem, politologiem z UMK przy rodzinnym albumie [zdjęcia]

- Ten w białej czapeczce to mały profesor?

- Na jakieś trzydzieści lat przed doktoratem. Za to w stroju galowym. Takie wydziergane kubraczki były wtedy bardzo modne.

- W jakim atelier pan pozował?

- Dość nietypowym. To wnętrze hotelu robotniczego w Mątwach, gdzie spędziłem czasy niemowlęce. Tata pracował zwykle jako kierownik budowy, mama zajmowała się dziećmi. A było kim się zajmować, bo po mnie przyszło na świat jeszcze trzech braci. Proszę zwrócić uwagę na ten szykowny tapczan, który za sprawą wałków mógł awansować do roli sofy. Zdjęcie robiła chyba moja mama, bo mieliśmy jakiś radziecki aparat.

- Urodził się pan w Inowrocławiu?

- Miałem pół roku, gdy rodzice się tam sprowadzili. Tata przerobił starą świetlicę, która do tamtej pory służyła celom ideowo-propagandowym, na pięć mieszkań. Dzięki temu rodzice mogli przenieść się do dwupokojowego mieszkania. Luksusowego, bo wyposażonego w prąd, wodę i kanalizację.

- Zdjęcie z palmą to pamiątka pierwszej wyprawy nad Morze Śródziemne?

- Wtedy to było poza marzeniami. Ten egzotyczny krajobraz to inowrocławskie solanki w 1962 roku. Warto było poświęcić te pół godziny na drogę, bo trafiało się do innego świata, gdzie wszystko było piękne, zatopione w zieleni i zupełnie nie przypominało robotniczych dzielnic czy wiejskich przedmieść. Dwaj młodsi chłopcy to moi bracia.

- Lekko pan nie miał. Niełatwe jest życie najstarszego dziecka.

- Proszę pamiętać, że to były czasy, w których dzieci pilnowały się same, a podwórka były wszędzie. Do domu wracało się dopiero, gdy złapał człowieka głód. Zaginąć raczej było trudno, a poza tym w razie czego zawsze któryś z sąsiadów wykazał czujność. Problemy komunikacyjne w okolicy naszego domu wiązały się głównie z niebezpiecznie szybko poruszającymi się furmankami wiozącymi, np. w zamkniętych budach (tajemnica wojskowa) chleb do koszar.

- Ta starsza pani to babcia?

- Babcia Marta Zakrzewska mieszkała w Solcu Kujawskim. Na podwórku za domem spędzaliśmy mnóstwo czasu. A ten starszy pan to mój dziadek, którego historia jest niesamowicie zawiła. Dziadek miał obywatelstwo rosyjskie, był potomkiem kolonistów niemieckich w Lubelskiem. Na Pomorze przyjechał do pracy, jako robotnik rolny i poznał babcię. W czasie pierwszej wojny światowej jako poddany cara z rosyjskim paszportem trafił do obozu dla internowanych w Stutthofie. Nazwisko nie miało znaczenia. Gdy w 1939 roku do Polski weszli Niemcy, dziadek wiedział już, że nie ma najmniejszej ochoty trafić do wojska. Nic dziwnego zatem, że papiery niezbędne do wpisania na Volkslistę wędrowały z Lubelszczyzny pod Toruń przez całą okupację. Tym sposobem nie miałem dziadka w Wehrmachcie.

- Zdjęcie z pierwszej komunii. Jaki grzeczny chłopak! Był pan kujonem w rodzaju Dudusia Fąferskiego z "Podróży za jeden uśmiech"?

- Nauka przychodziła mi dość łatwo (w przeciwieństwie do sportu), ale prymusem raczej nie byłem. W liceum miałem problem z rosyjskim, bo w podstawówce przedmiotu tego nauczał pan dyrektor, który miał na głowie wiele ważniejszych spraw. Więc w nowej szkole uświadomiłem sobie, że chyba nie znam rosyjskiego, a na pewno nie znam wszystkich liter.

"Kasprowicz" miał wielkie szczęście do nauczycieli - silnych osobowości. Sławny "Lamus" czyli prof. Lamęcki był w stanie nauczyć chemii nawet największych nieuków. Moja koleżanka (dziś notabene szacowna pani profesor), która odpowiedziała, że kwasowość roztworu mierzy się palcem, będzie pewnie pamiętać tę chwilę do końca życia. Prof. Wendołowska całkowicie niezgodnie z programem opowiadała nam o legionach Piłsudskiego. Nie zważała na konsekwencje. Prof. Dombek, polonista, wymagał od nas, żebyśmy unikali czytania podręczników, co zmuszało do samodzielnego myślenia.

- Zdjęcie ślubne. Jaka piękna dziewczyna! I jakie stylowe bokobrody!

- Każdy czas ma swoją estetykę. Miewałem i takie okresy, w których spychałem fryzjerów na skraj bankructwa.

- Gdzie się wtedy podrywało dziewczyny w Inowrocławiu?

- Zdziwi się pan, mnie udało się tego dokonać na odczycie jeszcze wtedy magistra Stanisława Katafiasa w jednym z klubów. Ta dziewczyna usiadła obok mnie...

- Inowrocławianka?

- Tak, ale z dość zawiłymi korzeniami. Rodzice żony wywodzą się z różnych stron, prababka była Węgierką. Dziewczyna uczyła się wówczas w konkurencyjnym liceum, a potem poszła na studia polonistyczne. Jeszcze na studiach wzięliśmy ślub. Żona przez rok waletowała w moim pokoju, w akademiku nr 3.

- Ale myliłby się ktoś, kto sądziłby, że studiował pan politologię.

- Celowo nie poszedłem na politologię, choć polityką zacząłem interesować się na początku ogólniaka, dokładniej w grudniu 1970 roku. Wtedy wszyscy nagle zaczęli słuchać Wolnej Europy. Ponieważ pasjonowała mnie również historia, dzięki życzliwym nauczycielom z Liceum im. Kasprowicza trafiło w moje ręce sporo książek zakazanych przez cenzurę. Doszedłem do wniosku, że zainteresowanie polityką łatwiej będzie mi realizować na studiach historycznych, a nie politologicznych, gdzie swoboda była mniejsza. Wtedy była to raczej intuicja niż racjonalny wybór. Na studiach miałem okazję zetknąć się jeszcze z prof. Karolem Górskim, a jego wychowanek, prof. Małłek był moim promotorem. To była wspaniała szkoła myślenia, a czasem wręcz nauka prowadzenia śledztw historycznych w stylu, który mógłby być wzorem dla wielu prokuratorów.

- Na tym zdjęciu wygląda pan jak James Dean. Tylko ten sweter...

- Sweter i okulary były w tamtym czasie obowiązkowym elementem umundurowania inteligencji. Zdradzę panu pewien sekret - mam ten sweter do dziś. Kiedyś w Warszawie zobaczyłem, że każdy z konspiratorów był ubrany w sweter, miał też na sobie plecak i wojskowe buty. Wtedy postanowiłem niezwłocznie zmienić styl, żeby się nie zdekonspirować. (śmiech).

- Statystyczny inteligent miewał jeszcze brodę, której nie widzę na zdjęciach.

- Bo próby zapuszczenia brody za każdym razem kończyły się w moim przypadku katastrofą wizerunkową.

- Do okularów też się pan przywiązał. Są jeszcze na zdjęciu z córką.

- Bo okulary w tamtych czasach były inwestycją na lata. To zdjęcie z hotelu asystenckiego. Za moimi plecami jest szafa i w zasadzie to już cały pokój. Ponieważ mieliśmy dwójkę dzieci, przydzielono nam apartament, w którym były dwa pokoje każdy po 8 metrów kwadratowych. Własne mieszkanie było wówczas marzeniem. W hotelu asystenckim przemieszkaliśmy 8 lat.

- Co pan nosi w tym wiadrze?

- Węgiel. Praca fizyczna nigdy nie była mi obca. W czasach, gdy jedynym źródłem utrzymania była pensja asystencka, w każde wakacje dorabiałem sobie na budowie, jako pomocnik murarza. Kiedyś, występując w tej roli, spotkałem swoich studentów, którzy byli na praktyce w tej właśnie cukrowni. Przyglądali mi się badawczo, ale chyba do dziś nie skojarzyli twarzy tego budowlańca.

- A zdjęcie przy tablicy?

- Zrobili mi je licealiści w prywatnej szkole, w której uczyłem już po doktoracie. Miło wspominam tamtą pracę. Pamiętając o zasadzie prof. Dombka, wymagałem od nich przede wszystkim, żeby dużo czytali i nie obawiali się dyskutować o tych lekturach. Bo myślenie ma przyszłość. I - choć znam wiele przykładów, które temu przeczą - nadal tę zasadę wyznaję.

Rozmowa z prof.Romanem Bäckerem, politologiem z UMK przy rodzinnym albumie [zdjęcia]
Rozmowa z prof.Romanem Bäckerem, politologiem z UMK przy rodzinnym albumie [zdjęcia]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska