https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowy w szatni

Joanna Grzegorzewska joanna.grzegorzewska@pomorska,pl
Charlotte Woźniak oraz Dawid i Mateusz (w głębi): - To nie praca dla każdego.
Charlotte Woźniak oraz Dawid i Mateusz (w głębi): - To nie praca dla każdego. Fot. Tomek Czachorowski
Dużo widzą, dużo słyszą. Ich wiedza na temat ludzi jest tak wielka, że mogliby napisać o tym książkę. Szatniarze - towar reglamentowany.

Szatniarz - obojętnie czy pracuje w hotelu, restauracji czy w operze; w Warszawie, Toruniu, Włocławku - wie, jak spędza wolny czas poseł o znanym nazwisku, z kim prowadza się aktorka z pierwszych stron gazet, kto z kim się żeni i kto kogo zdradza. Wie, ale nie powie. Jest dyskretny.

Takie są zasady. Taki jest kodeks honorowy szatniarza. Chociaż jeśli o prestiż zawodu chodzi... Kiedyś szatniarz to był ktoś. Miał papierosy i alkohol pod ladą, mógł załatwić talon na samochód, wizytę u lekarza. A dzisiaj? Szatniarzy nie ma już w kinach, obywają się bez nich puby. Są jakby mniej potrzebni, jakby mniej widoczni. Trochę zapomniani. Niedoceniani.

Poznajmy więc tych, którzy zostali, żebyśmy mogli kiedyś tą znajomością się pochwalić. Zajrzyjmy do miejsc nazywanych szatniami. Do chociaż kilku. A na tę nietypową wycieczkę wybierzmy Bydgoszcz - największe miasto w regionie.
Szatnia numer 1 - w hotelu.

Hotel Pod Orłem. Drzwi otwiera starszy pan w liberii, wewnątrz elegancki wystrój. Na korytarzach i w hotelowej kawiarni - panowie pod krawatem, a w szpilkach i w szarych kostiumach - panie. Trwa konferencja. Płaszcze odbiera i kieruje do odpowiedniej sali Mirosława Pawlak-Ciejak, lat 48, matka trójki dorosłych dzieci, w zawodzie od 21 lat (jej zmarły mąż był szatniarzem i obecny też jest). Po chwili sprzedaje gazetę szczelnie zawiniętemu w szal mężczyźnie, później jeszcze jedną - innemu, w długim płaszczu.

- Teraz praca szatniarza nie ogranicza się do wydawania numerków - zaczyna Mirosława Ciejak, kiedy w szatni robi się pusto. - Sprzedaję jeszcze papierosy, pamiątki, szczoteczki do zębów, pastę...

- A ten mężczyzna w długim płaszczu? Nie jest gościem hotelowym.

- To stały klient. Przychodzi tu tylko po gazetki. Od lat. Nie wiem, kim jest, ale lubi nasz hotel. Rozmawiać ze mną chyba też lubi.

O czym? Tego Mirosława Pawlak-Ciejak nie zdradzi. Nie ma w zwyczaju. Nie pisnęła słowa tylko grzecznie wyprosiła, gdy - szmat czas temu - do jej domu zapukała roztrzęsiona kobieta ze zdjęciem męża w jednej ręce i pieniędzmi w drugiej i z pytaniem na ustach: "czy ten pan ze zdjęcia mnie zdradza?", więc co dopiero teraz. - Szatniarz musi być trochę spowiednikiem, trochę psychologiem - klaruje pani Mirosława.

Dobry szatniarz nie może też mieć problemów z pamięcią, szczególnie jeśli chodzi o stałych klientów. Jedni mówią przecież o swojej rodzinie, inni opowiadają o swoich chorobach czy problemach zawodowych. Nie można więc pomylić imion dzieci, nazwy miasta, w którym rok temu klient postanowił rozkręcić nowy interes, nie można... Długo by jeszcze wymieniać. Najważniejsze jest jednak to, że trzeba trzymać buzię na kłódkę. Kiedy więc pytam Mirosławę - szatniarkę o znane nazwiska, ta - oprócz ich wymienienia - nie powie nic ponad to, że: ma autografy Haliny Frąckowiak, Kasi Kowalskiej, pana Machalicy; że Anna Seniuk to przemiła osoba, Irena Kwiatkowska zadziwiła ją swoim wigorem i ogromnym poczuciem humoru, a Jan Kobuszewski do pań z obsługi zawsze mówił "księżniczko".

Czy myślała o innej pracy? Może, kiedyś, na emeryturze. Lubi przecież układać kwiaty, więc na przykład taka kwiaciarnia... Ale teraz? Nie ma mowy! Bo fajnie jest być szatniarką w takim hotelu. Człowiek ociera się o kawałek wielkiego świata, no i ta atmosfera - nieprzeciętna, wspaniała. A napiwki? O tak, te też się zdarzają. Jak wysokie? Powiedzmy, że bywają powyżej 10 złotych.

Szatnia numer 2 - u fryzjera
Spółdzielnia Fryzjersko-Kosmetyczna "Kosmyk", przy Gdańskiej - głównej ulicy miasta. Ruch jak w maglu: panie wchodzą, wychodzą. Jedne robią sobie manicure, inne pasemka. Ktoś czeka na ścięcie, kto inny na maseczkę. Żadna z tych osób nie wyobraża sobie jednego - braku szatni. Bo torebka, bo kurteczka, teczka. Bo nikt inny nie parzy tak wspaniałej kawy, nie zalewa tak dobrze herbaty jak "panie szatniarki".

Za kontuarem stoi Maria Sobocińska - emerytka, babcia i matka dwóch synów, szatniarka od 13 lat; i Irena Kaszuba - też emerytka i też babcia, ale z dłuższym, bo prawie trzydziestoletnim, stażem. - Niektóre sąsiadki pytają mnie: a po ci ta praca?

Nie musisz pracować, masz emeryturę. A ja im na to, że chcę pracować - tłumaczy "pani Irenka". - Zresztą... - dodaje po chwili - Mam takie koleżanki-emerytki, które mi tej szatni zazdroszczą. Bo ja jeszcze mogę, zdrowie mi pozwala pracować, a im już nie.

Z tego, że może jeszcze pracować, cieszy się też Maria Sobocińska. Bo człowiek zmusza się, żeby wstać, żeby ładnie się ubrać, umalować i uczesać. - Ta praca nas regeneruje - mówi, a jej starsza koleżanka przekonuje, że w "Kosmyku" odpoczywa.

- A wie pani, co jest najlepsze w tym zawodzie? - pyta mnie "pani Irenka". - Kontakt z ludźmi! Nie siedzimy zamknięte w czterech ścianach, jak to zazwyczaj z emerytami bywa.

- I dajemy odpocząć od siebie swoim mężom, też emerytom - śmieje się szatniarka Maria.

- A może panom jest smutno, że muszą być sami?

- Gdzie tam! Mogą spokojnie pospać i nikt im nie wyrywa pilota z ręki - żartują obydwie.

A tak serio - ten kontakt z ludźmi to naprawdę poważna sprawa. Można do kogoś buzię otworzyć, kogoś wysłuchać. A obie panią lubią i umieją to robić. I znają tu każdego: klientów, klientki, których nie można zliczyć, i pracowników. Są też "na czasie" - wiedzą jakie tipsy są teraz modne, że włosy dobrze jest prostować prostownicą, żeby wyglądać elegancko. Nie dziwią się, gdy młode dziewczyny pytają o to, czy w "Kosmyku" można przekłuć brew albo umieścić kolczyk w pępku.

- Pani Mario, pokazywałam już pani zdjęcie mojego synka Mikołaja? - przerywa nam rozmowę Grażyna Milanowska, klientka zakładu w trzecim pokoleniu. - Ojej, jaki śliczny - zachwycają się szatniarki, a młoda mama obiecuje, że przywiezie malca w wózku. Specjalnie dla nich, dla pani Ireny i pani Marii, które tak lubi i które jako jedne z pierwszych otrzymały od Grażyny Milanowskiej SMS z informacją o narodzinach Mikołaja. - Lubię tu przychodzić, ze względu na miłą obsługę i domową atmosferę - zdradza młoda mama, a szatniarki nie są zdziwione. - My też czujemy się tu jak w domu. Zresztą... Wystarczy być miłym, otwartym na ludzi.

- Czyli to zawód dla każdego?

- Chyba tylko nie dla młodych.

Szatnia numer 3 - w teatrze
W Teatrze Polskim są tylko młodzi szatniarze. Pracują zawsze dwójkami i zawsze pod czujnym okiem Charlotty Woźniak vel "pani Lucyny", związanej z teatrem od lat ponad trzydziestu. - Nie zgadzam się - mówi. - Nie każdy może być szatniarzem, przynajmniej w naszym teatrze. Kto więc może?Przede wszystkim ktoś kto kocha teatr. I ktoś, kto jest kulturalny, uprzejmy i zawsze uśmiechnięty. - I muszę przyznać, łatwiej to przychodzi ludziom młodym niż starszym - przyznaje, a kto jak kto, ale "pani Lucyna" wie, co mówi. Pracowała z rówieśniczkami, a z młodzieżą przynajmniej od lat sześciu. - I, powiem jedno, młodemu łatwiej zwrócić uwagę - zdradza.

Bo to jest tak - młody się nie obruszy, wysłucha i jeszcze bez gadania wykona polecenie. Zresztą... Tu pracują tylko ludzie wyjątkowi, tacy z pasją i z sercem na dłoni. Wybrani, wyselekcjonowani i przeszkoleni. Sami studenci, którzy mają nie tylko wieszać kurtki w szatni, ale i opiekować się widzami. Pilnują na przykład, żeby goście nie jedli batoników podczas spektaklu albo żeby nie kręcili się za kulisami.

- Szkoda tylko, że jest taka rotacja - martwi się Charlotte Woźniak. A że jest, potwierdzają: Dawid Komuda - lat 24, student Akademii Muzycznej na wydziale wokalno-aktorskim, szatniarz z rocznym stażem, i Mateusz Goliński - lat 23, student politologii na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego (dwuletni staż w zawodzie).

Dawid: - To praca dorywcza. Kiedyś chciałbym śpiewać w chórze operowym, choć wiem, że to ciężki zawód. Mógłbym też uczyć śpiewu.

Mateusz: - A ja może rozkręcę jakiś biznes? Może zajmę się marketingiem? Muszę tylko zrobić odpowiednie studia podyplomowe i... Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Obydwaj zgadzają się jeszcze w jednej kwestii: - To świetna praca, ta praca w szatni. Możemy trochę dorobić i oglądać wszystkie spektakle.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska