Barbara W. przepracowała w urzędzie miasta prawie 15 lat. Zajmowała się referatem spraw społecznych, gdzie m.in. rejestrowała firmy - ale trzy lata temu została najpierw przeniesiona do innego wydziału, później do straży miejskiej, a w końcu do Urzędu Stanu Cywilnego, skąd po kilkudziesięciu dniach została zwolniona. Oficjalny powód: redukcja etatów i likwidacja stanowiska.
Sprawa trafiła do sądu pracy, bo urzędniczka oskarżyła swojego pracodawcę - Romana Tasarza, burmistrza miasta - o mobbing. I wygrała.
Sąd uznał za prawdziwe zeznania Barbary W. dotyczące warunków pracy w golubsko-dobrzyńskim magistracie. Wynikało z nich, że kobieta była nękana od kilku lat. Wszystko miało zacząć się w 2006 roku, kiedy urzędniczka odmówiła wykonania polecenia służbowego - chodziło o przekazanie bankowi spisu przedsiębiorców, a Barbara W. miała wątpliwości związane z ochroną danych osobowych. Wtedy też miały zacząć się seksistowskie docinki ze strony burmistrza.
Trzy lata później urzędniczka została zdegradowana: powodem było zamieszanie wokół jednego z dokumentów, który trafił do jej referatu. Barbara W. trafiła na chorobowe, a potem do wydziału gospodarki komunalnej. Gdy wróciła z kolejnego chorobowego, wylądowała w straży miejskiej, gdzie czekały na nią obowiązki stażysty.
Ostatecznie została przeniesiona do Urzędu Stanu Cywilnego, na specjalnie dla niej przygotowane stanowisko, skąd wkrótce została zwolniona.
Sędzia toruńskiego sądu rejonowego uznała, że cięcia w miejskim budżecie to tylko pretekst dla zwolnienia urzędniczki, która od dawna była niewygodna - i nakazała urzędowi wypłatę odszkodowania.
Wyrok nie jest jeszcze prawomocny. Burmistrz miasta wstrzymuje się z komentarzem i zapowiada złożenie apelacji.
Komentować sprawy nie chce również Barbara W. - kobieta ciężko odchorowała całą sytuację i do tej pory jest niezdolna do pracy.
Czy spotkaliście się Państwo z mobbingiem w pracy? Czekamy na opinię!
Czytaj e-wydanie »