"Sprzedaż zamarła, miliony kwiatów będą do wyrzucenia, a nas czeka bankructwo", dzielili się obawami właściciele gospodarstw ogrodniczych w pierwszej połowie marca. Z tulipanami i bratkami zdecydowanie trudniej było trafić do klientów. Wiele targowisk zostało zamkniętych, a kolejne kiermasze i targi są odwoływane (np. w Minikowie i Zarzeczewie).
Ogrodnicy jednak nie załamują rąk, szukają sposobów dystrybucji bez konieczności bezpośrednich spotkań. Nasz rozmówca rozumie, że w obliczu epidemii, kwiaty nie są czymś niezbędnym, widzi jednak zwiększone zainteresowanie sadzonkami warzyw. - Są w tym roku na topie - przyznaje Waldemar Sadowski. Zamiast stać w kolejkach, wolimy pomidory czy seler z własnego ogródka lub balkonu.

Przykładów w województwie kujawsko-pomorskim i całej Polsce nie brakuje. Ogrodnicy z województwa mazowieckiego wprowadzili sprzedaż furteczkową. Przed bramką wystawili bukiety tulipanów, a do skrzynki na listy znajdującej się tuż obok, klienci wrzucali pieniądze. Podobnie postąpiło gospodarstwo ogrodnicze z Bydgoszczy przed Wielkanocą. W kilku miejscach miasta, przed cukierniami ustawiono skrzynki i skarbonki.
Ogrodnicy starają się wyjść naprzeciw sytuacji i wdrażają kolejne pomysły. Uruchamiają profile w mediach społecznościowych, zakładają sklepy internetowe, przyjmują zamówienia telefonicznie, mailowo albo za pośrednictwem messengera. Następnie dostarczają zamówione kwiaty czy sadzonki warzyw i owoców pod drzwi.
Jak dziś wygląda rzeczywistość gospodarstw ogrodniczych? O tym w rozmowie wideo.
To Cię może też zainteresować
