MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sawina żegna się z Polonią. - Życzę klubowi zmian, bo są bardzo potrzebne

ROZMAWIAŁA MAGDALENA ZIMNA
Sawina prowadził Polonie przez dwa sezony
Sawina prowadził Polonie przez dwa sezony Andrzej Muszyński
Rozmowa z Robertem Sawiną, byłym już menedżerem Polonii Bydgoszcz.

- Jest pan zadowolony z szóstego miejsca drużyny, czy bardziej rozczarowany?
- Ani wielkiego wyniku nie było, ani obawy o spadek z ekstraligi. Nie spełniło się marzenie o awansie do finałowej czwórki, więc jest niedosyt. Czwarta drużyna w tabeli była od nas lepsza o osiem punktów, ale ta różnica jest duża tylko na papierze. W praktyce oznaczała pogubione gdzieś punkty po meczach na styku. Tak było, gdy przegraliśmy u siebie z Tauronem czy na wyjeździe we Wrocławiu. Za wysoko przegrywaliśmy też na wyjazdach i potem w rewanżach nie udawało się odrobić strat. Trochę przeszkodziła nam kontuzja Mikołaja Curyły, którego zabrakło w ważnych meczach. I wypadek Tomka Gapińskiego, który zablokował tego zawodnika. Liderzy za mało zaznaczali swoją obecność na obcych torach, zdarzało im się podwójnie przegrywać biegi. Punktów mieli dziesięć czy więcej, a jakby przyjrzeć się bliżej, to zdobywali je nie w tych wyścigach lub nie na tych rywalach, na których powinni. Z takich występów niektórych zawodników trzeba "rozliczyć".

- Kto najbardziej pana zaskoczył?
- Pozytywnie Robert Kościecha. Miał jeden z lepszych sezonów w ekstralidze. Szkoda, że na koniec nabawił się kontuzji. Negatywnie Artiom Łaguta, nieprzygotowany do startów w ekstralidze. Nie tylko pod względem fizycznym czy sprzętowym, ale i mentalnym. Nie uczestniczył w treningach. A kiedy szukaliśmy innych opcji po jego słabych występach, zupełnie zamknął się w sobie, poddał się. Rozmawialiśmy z nim, ale zawsze był sprzeciw, nie akceptował proponowanych przez nas rozwiązań.

- Zarzucał, że nie słuchał pan jego sugestii dotyczących przygotowania toru.
- Nie rozmawiał o tym ze mną. Zresztą nie jestem osobą, która podporządkowuje coś jednemu zawodnikowi, nawet liderom. Liczył się wynik całej drużyny i robiłem wszystko, by był najlepszy z możliwych.

- Kandydatów do zastępstwa Łaguty było kilku. Żaden się nie sprawdził?
- Nick Morris na treningach nie robił wrażenia nawet w konfrontacji z juniorami. Nie był przygotowany do startów w Polsce. Danił Iwanow też był za słaby. Josha Auty nawet nie sprawdziliśmy, bo pojawił się Wiktor Kułakow. Rozwiązanie, które nie generowało kosztów.

- Będzie pan budował drużynę na kolejny sezon?
- Nie. Moja praca w klubie już się zakończyła. Miałem umowę o dzieło, przedłużaną co miesiąc. Byłem rozliczany ze zdobytych punktów meczowych. Ostatnie spotkanie ligowe było w niedzielę, więc misja dobiegła końca. Tematu mojej przyszłości w bydgoskim klubie nie ma.
- Żegna się pan z Polonią?
- Nie będę przeciągał mojej obecności tu, bo to tylko dodatkowe koszty. Nie będę też wymuszał na nikim decyzji, by podjął takie rozmowy. Ja z żużla nie żyję i o nic nie będę zabiegał. W Bydgoszczy brakuje ciągłości. Koncepcji trenerskiej i planowania na lata, które pozwoli wychować nowe pokolenie świetnych żużlowców. Rozpocząłem to dwa lata temu. Wchodziłem do klubu jako ktoś obcy, spoza Bydgoszczy i na początku trudno było o zrozumienie w pewnych sprawach. Potem zrezygnowano ze mnie i nie było kontynuacji. W tym sezonie nie pracowałem z drużyną od początku rozgrywek, ale starałem się wprowadzić na nowo swoje wizje. By dały one skutek, trzeba jednak lat, a nie miesięcy.

- W klubie myślą inaczej?
- Są inne wizje na prowadzenie drużyny. Jeśli ktoś inny zrobi to lepiej ode mnie, pytam się: kto? W tej pracy nie wystarczy tylko wiedzieć, kiedy wprowadzić zmiany w trakcie meczu, ale znać się też na całej otoczce. Wiedzieć, pod wpływem jakich czynników zmienia się nawierzchnia, co z nią zrobić. Obserwować zawodników by wiedzieć, który w jakim momencie może zmienić innego.

- Pan się w tym sprawdzał?
- Nie mam sobie nic do zarzucenia. Pracowałem ciężko, mam kwalifikacje: byłem zawodnikiem, skończyłem kurs instruktora sportu, mam dyplom z zarządzania. Za pierwszym razem, kiedy podejmowałem pracę w klubie, wygrałem konkurs. Nikt tej pracy nie dał mi po znajomości. Jeżeli ktokolwiek będzie lepszy na to stanowisko, to będę się z tego cieszył. Polonii życzę wszystkiego dobrego. I wielu zmian, zwłaszcza infrastruktury.

- Chodzi o stadion?
- To pierwsza rzecz. Wystarczy usiąść na którejś z niższych ławek na trybunach by przekonać się, że nie widać prawie nic. A jeszcze zawodników ma się na odległość kilkudziesięciu metrów. Kibicom trzeba pozwolić być blisko wydarzeń. Tak jest na nowocześniejszych stadionach. Z samym torem też trzeba coś zrobić. Skrócić, przebudować. Ten jest łatwy do rozszyfrowania dla przeciwnika. Jest jedna ścieżka, w którą wystarczy wjechać. Jeśli dobrze przejedzie się jedno okrążenie, wyścig zwykle jest wygrany. Mijanki zdarzają się głównie po błędach zawodników. Zmiana geometrii dałaby dużo dla widowiska.

- A nawierzchnia?
- To pierwszorzędna sprawa dla szkolenia. W Polonii problemem od dawna są mecze wyjazdowe. Dlaczego? Bo zawodnicy jeździli tu na mało wymagającym torze. W gorszych warunkach mają już zakodowane w głowach, że nie dadzą rady. Wyszedłem z założenia, że trzeba przestawić ich na trudne warunki w domu, by na obcych torach mieli łatwiej. Dobra postawa młodych zawodników z Unii nie wzięła przecież się znikąd. Oni wyszli z bardzo trudnego toru w Lesznie. Patryk Dudek? Wychowywał się na wymagającym torze w Zielonej Górze, Maciej Janowski - we Wrocławiu. To nie są przypadki. Żużel to nie nawierzchnia gładka jak stół. To starałem się wprowadzić w Polonii.

- Nie wszyscy to rozumieli?
- Tak samo, jak niektóre moje decyzje były niezrozumiałe dla kibiców. Z trybun, zmiana wprowadzona przeze mnie mogła wydawać się dziwna. Bo mało kto wiedział co działo się w parkingu, jak reagują zawodnicy, jak zmienia się tor. Czasem trzeba brać pod uwagę z pozoru nic nie znaczące sytuacje. Ale nie mogłem za każdym razem zwoływać konferencji prasowej i tłumaczyć się z moich decyzji.

- Jak pożegna pan kibiców?
- Byłem zdziwiony ich postawą po meczu z Włókniarzem. Pod bramą parkingu wykrzykiwali wtedy różne rzeczy na mój temat. Żal było słuchać. To w części byli ci sami "kibice", którzy opluwali mnie i kopali w mojego busa, kiedy jeszcze w roli zawodnika, miałem słaby sezon. Niewiele rozumieli. Nie pamiętali też, że rok wcześniej prawie nosili mnie na rękach, bo miałem sezon życia. A z chłopakami niespodziewanie dojechaliśmy do finału rozgrywek i zdobyliśmy srebrny medal. Tak samo teraz, zapomnieli o wygranych z Gorzowem czy Toruniem. I krzyczeli: "Sawina oddaj za bilet" i inne przykre rzeczy. Nie wiem skąd taka złość i frustracja, ale ja się na takie zachowania nie godzę. Kiedy startowałem w Szwecji mieliśmy wsparcie od kibiców. Jak szło źle, był doping. Tam zawodnik, człowiek, zawsze był szanowany. W Polsce, w każdym klubie znajdą się ludzie, którzy nie potrafią docenić pracy drugiej osoby. A ja przecież robiłem wszystko co mogłem dla dobra Polonii.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska