Pewnie, selekcjonera i generalnie zespół zawsze bronią wyniki. A kapitana, który jest napastnikiem – zwycięstwa i zdobyte bramki, ewentualnie jeszcze asysty. Gdyby więc nasi piłkarze dowieźli prowadzenie w Kiszyniowie, to idę o zakład, że ogórkowy okres wakacyjny nie upływałby pod znakiem analizy składu polskiej delegacji do Mołdawii. Gdybyśmy wygrali 4:0, 5:0 – a przecież w pierwszej połowie właśnie na to w Kiszyniowie się zanosiło, bo były kolejne szanse przy naszym pewnym wówczas (jak się wydawało) prowadzeniu – nie byłoby teraz poszukiwania drugiego dna. Życie toczyłoby się normalnym rytmem, a media zastanawiałyby się pewnie nadal czy to już rzeczywiście moment na pożegnanie na przykład z Kamilem Glikiem, który w ostatnich latach był nie tylko kierownikiem obrony z prawdziwego zdarzenia, ale i szefem w szatni. Nawet jeśli temat był już mocno wyeksploatowany...
Szczerze przyznam, że ja również myślałem, że wynik w spotkaniu z Mołdawią rozstrzygniemy już do przerwy. Mało tego, sądziłem, że na tym etapie kwalifikacji będziemy koncentrowali się już wyłącznie na poszukiwaniu ośrodka pobytowego w Niemczech na finały Euro 2024. Jeśli bowiem obiektywnie spojrzeć – grupa eliminacyjna, do której trafiła reprezentacja Polski nie jest specjalnie silna. Można nawet powiedzieć, że to grupa, z której sztuką byłoby nie wyjść; choć po prawdzie tuż po losowaniu wydawało mi się, że w ogóle nie sposób nie awansować z niej do turnieju finałowego. Zestawiając tych rywali na przykład ze stawką, jaką mój zespół musiał pokonać w kwalifikacjach Weltmeisterschaft 2006 – czyli z Anglią, Austrią, której kluby odważnie atakowały wówczas Ligę Mistrzów, Irlandią Północą czy naszpikowaną zawodnikami z Premier League Walią, z Ryanem Giggsem na czele (a w grupie był jeszcze Azerbejdżan)– wydawał się to spacerek.
Magazyn Gol24: Kadra pod lupą, przed meczem z Mołdawią

Wtedy, 19 lat temu, po przegranych już przez mojego poprzednika eliminacjach Euro 2004, Polska nie była faworytem wspomnianej wyrównanej grupy, ale przegraliśmy tylko dwa spotkania – oba z Anglią. Resztę, zarówno u siebie jak i na wyjeździe wygraliśmy. I awans wywalczyliśmy w cuglach. A teraz... Cóż, są inne czasy. Mamy lepszych, występujących w bardziej renomowanych zagranicznych klubach zawodników, co jednak nie zawsze przekłada się na siłę zespołu i jego poważne podejście do każdego przeciwnika. A w sytuacji, w której znalazła się drużyna prowadzona przez Santosa, z każdego meczu musimy wyciągnąć już maksimum. Szanse na to w dalszym są, trzymam zatem kciuki za to, żeby druga część kwalifikacji przebiegała już wyłącznie po naszej myśli. A dobrą bazę w Niemczech ja też - w razie czego - mogę podpowiedzieć...