Pierwsze przejście znane jest z akcji typu "znikające paszporty" i płacenie dużej kasy za ich wykup.
Aby ominąć to przejście pojechaliśmy 120 km po szutrze i piachu wzdłuż rzeki Senegal do przejścia w Diamie.

10 euro za wjazd do niby parku narodowego i kolejne przeprawy z naciągaczami. Kasują za wszystko - stempelek w paszporcie, kolejny stempelek, pomoc w załatwieniu stempelka. Zależnie od umiejętności - płacisz albo nie, gdyż na nic nie ma oficjalnego cennika. Wcale nie było tam milo i spędziliśmy tam jakieś 3-4 godziny.

Senegal podobno w tutejszym języku oznacza krainę baobabów.
Dzięki Wolfowi mieliśmy namiar na w miarę tani hotel w Saint Louis - Taranga (słowo to oznacza "wolność" i jest bardzo często spotykane w Senegalu).
W hotelu spotkaliśmy znajomą szwajcarską parę i poszliśmy razem na miasto.
St Louis to przede wszystkim zapach ryby świeżej i nieświeżej pomieszany z innymi zapachami również nieświeżymi. Kolonialna zabudowa i wszędzie pełno sklepów z alkoholem.