Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skarb z Torunia ocalał! 1444 cenne monety znalezione w 1987 roku na Skarpie są w muzeum

Małgorzata Oberlan
Małgorzata Oberlan
W 1987 roku nastoletni Kornel Strzyżyński znalazł na placu cyrkowym na Skarpie w Toruniu prawdziwy skarb. 1444 cennych, średniowiecznych monet trafiło do Muzeum Okręgowego w Toruniu. Szczęśliwie, one akurat nie padły łupem trwającej przez 9 lat w placówce kradzieży. Tak zapewnia dyrekcja.

Zobacz wideo: Dramatyczne dane dotyczące zgonów w Polsce

od 16 lat

Ten skarb był największym ówczesnym znaleziskiem w Polsce. Historia jego odnalezienia jest niesamowita. Przypomniał nam ją Kornel Strzyżyński - dziś dojrzały mężczyzna, mieszkający za granicą. W roku 1987 jednak mieszkał na toruńskim osiedlu Na Skarpie, był uczniem szóstej klasy Szkoły Podstawowej nr 28 i... od dziecka marzył o znalezieniu skarbu.

Jego marzenie się spełniło. Dziś jednak, czytając doniesienia o setkach monet ukradzionych z Muzeum Okręgowego w Toruniu, pełen był niepokoju. Czyżby "jego" skarb zniknął? Zacznijmy od uspokojenia: nie. Jak zapewnia dyrekcja placówki, wszystkie 1444 cenne monety, które trafiły do niej w 1987 roku, przetrwały. Nie padły łupem przestępczej działalności kustosza Adama M.

- Cały zbiór monet znajduje się w kolekcji muzeum i jest zinwentaryzowany pod numerem MT/17359. Zbiór składa się z szelągów, brakteatów, fenigów i denarów. Większość monet jest przechowywana w magazynie. 21 monet znajduje się na wystawie "Toruń i jego historia. Część I: prahistoria i średniowiecze". Podczas ostatniej inwentaryzacji (2017-2018 rok) nie stwierdzono braków w tym zbiorze - przekazuje dr Magdalena Nierzwicka, wicedyrektor muzeum.

Polecamy

"Ta chwila, gdy srebrne monety przesypuję w dłoniach". Historia skarbu

Jak to ze skarbem toruńskim było? Kornel Strzyżyński nie tylko go odnalazł, ale i pięknie o nim opowiada. Całą jego relację znajdą Czytelnicy pod artykułem, na naszej stronie internetowej.

W roku 1987 Kornel miał lat 12, mieszkał z rodzicami przy ulicy Suleckiego i był uczniem klasy VIa w SP nr 28. Jego dzieciństwo w latach 80. wyglądało, z jednej strony, podobnie jak innych: Teleranek, Pan Samochodzik, Krzyżacy... Z drugiej zaś strony, żyłkę poszukiwawczą czuł od dziecka. Namiętnie też zaczytywał się w "Encyklopedii dla dzieci". Wraz z psem Gryfem przeszukiwał lasek na Skarpie. -To była alternatywa dla szarego blokowiska - wspomina.

W majowy dzień 1987 roku w rejonie tzw. placu cyrkowego (przy skrzyżowaniu Szosy Lubickiej i ulicy Przy Skarpie, na przeciwko sklepu "OBI", którego - oczywiście - wtedy jeszcze nie było) spacerował ze swoim psem. Spółdzielnia mieszkaniowa postanowiła tam stworzyć boisko. Pracował buldożer. Nastoletni Kornel czujnym okiem wypatrzył w piachu dołek. A w nim... monety!

Skarb z Torunia ocalał! 1444 cenne monety znalezione w 1987 ...

-Nie były kompletnie zaśniedziałe, były srebrne i wyraźnie widziałem detale. Teraz, opisując tę historię, powraca wspomnienie tego cudownego uczucia monet przesypujących się w dłoniach. Moment, kiedy uświadomiłem sobie, że to, co trzymam w ręku, to monety tak bardzo podobne do ilustracji z „Encyklopedii dla dzieci”. I ta świadomość, że oto znalazłem skarb - ten, którego szukałem. Chwila triumfu nad tymi wszystkimi, którzy się ze mnie wyśmiewali - wspomina.

Co było dalej? Monety, partiami, Kornel zanosił w kieszeniach kurtki do domu. - Potem zawieźliśmy skarb do konserwatora zabytków. Sprawa odbiła się echem w miejscowej prasie, była krótka informacja w porannym wydaniu "Dziennika Telewizyjnego". Nawet w mojej szkole dyrektor ogłosił ten fakt wszystkim uczniom i personelowi na apelu. Był to początek moich kolejnych problemów: bo jak można być aż tak głupim, aby oddać skarb? - wspomina dziś z uśmiechem.

Niestety, miejsca znaleziska nie zabezpieczono. Kolejne osoby je przeszukiwały, zabierając w mniejszej już liczbie monety do domów. Interweniowała Milicja Obywatelska, ale średnio skutecznie.

Polecamy

"Nagroda wystarczyła na radziecką grę elektroniczną"

Dokładnie 16 maja 1987 roku skarb zgłoszono konserwatorowi zabytków w Toruniu, a dwa dni później doszło do jego komisyjnego przekazania. Zachował się z tego protokół, który Kornel Strzyżyński nam przekazał. Nosi tytuł: "Protokół przekazania skarbu".

Odnotowano w nim, że Jacek Strzyżyński (ojciec) i Kornel przekazali 1444 monet. Zaznaczono, że "znaleziska dokonano w przypadkowych okolicznościach przy ul. Przemysłowej w Toruniu" (tak nazywała się wtedy dzisiejsza ulica Przy Skarpie -red.). Miejski konserwator Paweł Połom przekazał skarb do działu numizmatycznego Muzeum Okręgowego - to też zapisano. Żadnego katalogu czy choćby opisu znalezionych monet w protokole jednak nie było!

Dopiero po roku Kornel dostał honorowy dyplom i nagrodę finansową. Przeproszono go za jej skromność i wyjaśniono, że to stawki ustawowo ustalone jeszcze w latach 50. -Wystarczyło na radziecką grę elektroniczną z wilkiem zbierającym spadające jajka. Poświęcałem tej zabawce wystarczająco dużo czasu, aby pies Gryf poczuł się zazdrosny. Wykorzystał on moment mojej nieuwagi i najzwyczajniej w świecie ją pogryzł - opowiada pan Kornel.

Nie nagroda była jednak ważniejsza. O nie! - Uczucie znalezienia skarbu jest piękne, zwłaszcza tego, którego się szuka. Nie da się go pisać ani porównać, trzeba po prostu zaryzykować i zacząć szukać. Zgaduję, że osób znających to uczucie jest na świecie mniej niż tych, którzy wygrali w totolotka - kończy pan Kornel. I tak zupełnie na marginesie dodaje, puszczając perskie oko: "Gdyby skarb ten nie został przekazany konserwatorowi zabytków, zapewne byłbym dzisiaj bogatszy nie tylko w doświadczenia".

Informacje z muzeum o tym, że "jego" skarb ocalał i jest bezpieczny, Kornelowi Strzyżyńskiemu przekazaliśmy. Czy jest spokojny? Nie. I obiecaliśmy, że odnotujemy to na łamach. Sprawa okradania muzeum z monet przez dziewięć lat nie daje mu spokoju. Wciąż ma on swoje podejrzenia...

WAŻNE. Oto cała opowieść o znalezieniu skarbu Kornela Strzyżyńskiego (tekst oryginalny):

"Moje dzieciństwo przypada na okres końcowy komunizmu w Polsce. Teleranek, Pan Samochodzik, Krzyżacy …. Zwłaszcza w Toruniu. Świat tajemnic i przygód budowany w alternatywie do szarego, piaszczystego blokowiska, jakim w tedy było Rubinkowo. Mały lasek w pobliżu był miejscem wypraw badawczych na ruinach fortu, kolejnych walnych bitew z niemieckim najeźdźcą czy też eksploracji miejscowej fauny i flory, zwłaszcza w rozlewiskach Wisły. Wreszcie „Encyklopedia dla dzieci, Polska moja ojczyzna” w której po za kolorowymi mundurami XVIII wiecznych armii czy flagami państw, których miałem zakaz odwiedzać zapamiętałem ilustracje średniowiecznych monet.
Wydaje się, że wszystko to miało swój udział w zbudzeniu we mnie potrzeby szukania skarbu. Postanowiłem znaleźć skarb. Myślę, że dla dziecka takie postanowienie nie jest niczym nadzwyczajnym. Innego zdania byli moi rówieśnicy; dla nich było to kompletnym oszołomstwem i głupotą. Zresztą i bez tego byłem dla nich wystarczająco inny, chociażby przez to, że budowałem rakietę kosmiczną czy też dlatego, że oblałem w trzeciej klasie z religii i nie zostałem dopuszczony do pierwszej komunii. Proszę mi wierzyć, że ten fakt pozwolił mi na własnej skórze odczuć, czym jest rówieśnicza miłość bliźniego. Ale to zupełnie inna historia...
Zapewne zna Pani polanę, na którą przyjeżdżał cyrk a czasem wesołe miasteczko. To miejsce naprzeciw Obi. Mniej więcej w miejscu, gdzie dzisiaj są korty tenisowe i siłownia, spółdzielnia zbudowała boisko piłkarskie. W zasadzie były to dwie prowizoryczne bramki zbite z bali, ustawione na klepisku. Boisko to nie było „pod samym nosem” ale było wystarczająco blisko naszych bloków, aby tam czasem pograć w piłkę. To właśnie na tym boisku moi koledzy śmiali się zemnie wołając „znajdź skarb za bramką”, „widzieliśmy mapę”. No więc tak właśnie zrobiłem. Kilkanaście może kilkadziesiąt metrów od wskazanej bramki znalazłem skarb.
Spółdzielnia postanowiła zrobić profesjonalne boisko do gry w piłkę. Na polanie w miejscu, gdzie dziś znajduje się basen, prace rozpoczął buldożer, niwelując teren. Poszedłem z moim psem na spacer. Był to piękny, „rodowodowy” doberman wabił się Gryf. Byłem już w drodze powrotnej, kiedy Gryf poczuł, że nadszedł dla niego ten czas, aby przestać być szczeniakiem. Przestał mnie słuchać i wiedziony instynktem, czmychną we wspomniany lasek. Zostałem sam w miejscu, na którym od rana pracował spychacz.
Pracujący spychacz zdejmując wierzchnią warstwę podłoża odkrywał piach i zostawiał po bokach usypane bruzdy. Czekając na psa przechadzałem się między nimi. Dla zabicia czasu bawiłem się. Rzucałem bryłkami zeschniętego piachu, kamieniami w te bruzdy, zapewne trwała kolejna „ofensywa”. Widziałem małe zielone krążki porozrzucane wokoło. Pomyślałem, że są to elementy kapsli używanych w pobliskiej winiarni, która mieściła się w starym forcie.
Zignorowałem je aż do czasu, kiedy odkopałem mały dołek w piachu i wysypały mi się na rękę monety. Nie były kompletnie zaśniedziałe, były srebrne i wyraźnie widziałem detale.
Teraz opisując tą historię powraca wspomnienie tego cudownego uczucia monet sypiących się na dłoń. Moment, kiedy uświadomiłem sobie, że to co trzymam w ręku to monety tak bardzo podobne do ilustracji z „Encyklopedii dla dzieci”. Kiedy przychodzi świadomość, że oto znalazłem skarb ten którego szukałem. Chwila triumfu nad tymi wszystkimi obśmiewaczami.
Zacząłem zbierać monety, te duże, te które rozpoznałem. Po chwili przyszła refleksja, że nie przez przypadek te małe zielone „kapselki” są razem z monetami. Być może nie znam się na wszystkim i zacząłem zbierać ta małe również. Później okazało się, że to były brakteaty, niektóre cenniejsze od tych „prawdziwych” dużych monet. Kieszenie mojej kurtki były pełne średniowiecznych monet. Ponieważ były dziurawe postanowiłem zanieść pierwszą partię do domu i wrócić, aby dozbierać resztę. Tak też zrobiłem.
Kiedy wróciłem na miejsce znaleziska, buldożer stał nieruchomo, a jego operator zrobił sobie przerwę śniadaniową w pobliskich krzaczkach. Pogoda była ładna, kolejna leniwa sobota w komunistycznym systemie pracy. Wykorzystałem bezruch spychacza. Powyjmowałem monety z piachu, spomiędzy jego gąsienic i kół.
Wydaje mi się, że w poniedziałek zawieźliśmy skarb do konserwatora zabytków. Sprawa odbiła się echem w miejscowej prasie, była krótka informacja w porannym wydaniu dziennika telewizyjnego. Nawet w mojej szkole SP 28 dyrektor ogłosił ten fakt wszystkim uczniom i personelowi na apelu. Był to początek moich kolejnych problemów. "Bo jak można być aż tak głupim, aby oddać skarb?".
Nauczyciele historii, W-f czy inni organizowali wycieczki klasowe na miejsce znalezienia skarbu. Nie było ono w żaden sposób zabezpieczone. Znaleziono wtedy bardzo dużo różnych monet. Zasiliły one prywatne zbiory. Jeszcze wiele lat później przechodząc koło tego miejsca, znalazłem brakteata, którego wypłukał deszcz, po prostu leżał.
Po roku od znaleziska zostałem uhonorowany dyplomem i nagrodą pieniężną w wysokości 50 tysięcy złotych. Przepraszano mnie wtedy za symboliczny wymiar nagrody; wytłumaczono mi, że wysokość została określona ustawowo w latach pięćdziesiątych. Faktycznie, trzydzieści lat wcześniej miała ona jakąś wartość.
W roku, kiedy znalazłem skarb mógłbym za nią kupić motorower, w roku, kiedy zostałem „obdarowany” wystarczyło na radziecką grę elektroniczną z wilkiem zbierającym spadające jajka. Poświęcałem tej zabawce wystarczająco dużo czasu, aby Gryf poczuł się zazdrosny. Wykorzystał on moment mojej nieuwagi i najzwyczajniej w świecie ją pogryzł.
Uczucie znalezienia skarbu jest piękne, zwłaszcza tego którego się szuka. Nie da się go pisać ani porównać, trzeba po prostu zaryzykować i zacząć go szukać. Zgaduję, że osób znających to uczucie jest na świecie mniej niż tych którzy wygrali w totolotka.
Gdyby skarb ten nie został przekazany konserwatorowi zabytków, zapewne byłbym dzisiaj bogatszy nie tylko w doświadczenia. Dzisiaj nazywa się hejtem to, co spotkało mnie wtedy: chodzi o pośmiewisko, jakie ze mnie zrobiło przekazanie skarbu.
Ten skarb cały czas jest mój, jest moich dzieci, należy również do Pani i do przyszłych pokoleń również. Niestety, od samego początku towarzyszy mu, ze strony instytucji odpowiedzialnych, kompletny brak profesjonalizmu. Jest mi szalenie trudno uwierzyć, że osoby wykształcone i na wysokich stanowiskach dopuszczały do szeregu zaniedbań, począwszy od niezabezpieczenia miejsca znaleziska przez przypadek. Wygląda mi to raczej na celowe robienie bałaganu. Jedyne czego dzisiaj można być pewnym to tych 21 monet na wystawie w muzeum. Wydaje się, że skarb ten potrzebuje być na nowo odnaleziony, czego życzę Pani z całego serca …. Gdyby się Pani tego podjęła".

Kornel Strzyżyński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska