Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skrzypek na dworze

Joanna Grzegorzewska
Paweł Bartusch: - Kiedy dostałem  zaproszenie od królowej, o mało z krzesła nie  spadłem.
Paweł Bartusch: - Kiedy dostałem zaproszenie od królowej, o mało z krzesła nie spadłem.
Ponad trzydzieści lat temu wyjechał z Polski "za chlebem", nie miał domu, przyjaciół, swojego łóżka. Grał do kotleta, ale też przerzucał tony mięsa u rzeźnika.

     Latami nie widział się z rodziną, tęsknił. Przynajmniej na początku. Niemcy, Finlandia, rejsy statkiem, na końcu Holandia, w której mieszka od ponad 25 lat. I po tych 25 latach może spokojnie powiedzieć: - Udało się. Jestem szczęśliwy. 57-letni Paweł Bartusch ma żonę Holenderkę, dwie córki, do Polski przyjeżdża, kiedy chce. Mieszka w Lobith, nie narzeka na brak pracy. Ludzie znają go tam, doceniają władze miasta. Na bankiet zaprosiła go nawet królowa - holenderska królowa - Beatrix.
     Kiedy dzwoni telefon od burmistrza
     
- Było to ze cztery tygodnie temu. Przychodzę do domu wieczorem, a córka już od progu woła, tato, dzwonili od burmistrza, zapraszają do siebie - opowiada Paweł Bartusch. - Nie miałem pojęcia, o co chodzi. Ale myślę sobie, burmistrz, poważna sprawa. Następnego dnia założyłem więc białą koszulę, krawat i zgłosiłem się. A burmistrz mówi: - Panie Bartusch, pojedzie pan do królowej. I kładzie na biurku zaproszenie na królewski dwór. O mało z krzesła nie spadłem. Ja? Ja, czyli chór? - pytam, a on na to: - Nie panie Bartusch, pan osobiście.
     Okazało się, że królowa Beatrix wysłała do swoich poddanych 125 zaproszeń. Jedno trafiło do władz miasta Lobith, a te stwierdziły, że na spotkanie z królową najbardziej zasługuje Paweł Bartusch. - Tak właśnie usłyszałem: zasługuje pan na to. Dlaczego? - Nie siedzę z założonymi rękoma po prostu - śmieje się Bartusch. A poważnie? Paweł Bartusch jest nadwornym muzykiem miasta Lobith. Gra na skrzypcach, na saksofonie, organach, na gitarze, na pianinie. W kościele, na piknikach, ważnych uroczystościach, w restauracjach. A raczej grał, bo teraz przeszkadzają mu w tym chore ręce. Ale jest dyrygentem. Dzisiaj jednego chóru, ale jeszcze w ubiegłym roku trzech. I prowadzi zajęcia muzyczne w szkole.
     - Przydały się na coś lata gry w restauracjach i na weselach - śmieje się dziś.
     Gdy ktoś cię obserwuje i na ręce patrzy
     
Z Pawłem Bartuschem spotkałam się w jego rodzinnym Janowcu Wielkopolskim, do którego przyjechał tylko na dwa dni. Przyjechał na swoje, do domku kupionego "dopiero co". Trzeba go jeszcze wyremontować, ogarnąć... Dwa, trzy lata i już wszystko będzie na tip-top. Może córki będą przyjeżdżać na wakacje? Może żona zechce spędzić starość właśnie tu?
     Siedzimy przy stole, oglądamy albumy, w których wycinkami z gazet, zdjęciami, zapisane są ważniejsze chwile w życiu Pawła Bartuscha (- To żona wkleja, nie ja!): Bartusch na scenie z chórem starszych pań, z chórem Ritmisch Koor (- To było przed gwiazdką, śpiewaliśmy kolędy), z kolegami z zespołu Desperados (skład polsko-holendersko-irlandzki). W kabaretowej scence, na statku, ze skrzypcami i bez. Wycinki z gazet holenderskich, informacje z konkursów skrzypcowych (rok 1989 i 1990), w których brały udział uczennice Bartuscha... - Jedna dziewczynka - dziesięcioletnia Merlijn - znalazła się w finale, druga - trzynastolatka - wygrała - _mówi z dumą.
     
- Czy w Polsce nie mógłby pan robić tego samego?
     - Raczej nie. W Polsce liczą się układy, znajomości, a w Holandii - tylko umiejętności. Jeśli udowodnisz, że to, co robisz, robisz dobrze, przestajesz być obcy, zaczynasz być swój. Harowałem więc jak wół. Pokornie, bez kombinowania, obijania się. Aż zacząłem być swój.
     Kiedy ktoś na instrumentach gra
     
- _Mieszkałem w Lobith kilka miesięcy. W ciągu dnia pracowałem w rzeźni, bo tam po dwóch miesiącach pobytu udało mi się zaczepić, wieczorami i w weekendy grałem w restauracjach. Aż pewnego dnia ktoś zapukał do moich drzwi. Otwieram, a tam stoi gość, który mówi: słyszałem, że pan gra na kilku instrumentach, że jest pan muzykalny. Nie chciałby pan poprowadzić chóru kościelnego? I tak się zaczęło. Po roku założyłem drugi chór, z którym śpiewaliśmy nie tylko kolędy i chorały gregoriańskie, ale i Michaela Jacksona i Tinę Turner.

     I z tym chórem, który nosi nazwę Ritmisch Koor, jeździł - i jeździ do dziś - po całej Holandii. Był też ze swoimi chórzystami w Gnieźnie, Poznaniu i w 1995 roku na obchodach 700-lecia Janowca Wielkopolskiego (to był prezent Bartuscha dla miasta, które przyznało Bartuschowi okolicznościowy medal). Trzeci chór - amatorski - założył Bartusch dla ludzi starszych. Żeby czuli się potrzebni, żeby mieli wypełniony czas. - Ale pożegnałem się w ubiegłym roku z chórem kościelnym i chórem trzeciego wieku. Żeby skupić się na jednym. Trochę mi żal, bo ten pierwszy prowadziłem 23 lata, a drugi - sześć. _Trudno. Ale i tak, chyba, dobrze pożytkuje muzykalność odziedziczoną po ojcu.
     Gdy ma się muzykalną rodzinę
     
Ojciec Pawła Bartuscha po skończonym Seminarium Nauczycielskim uczył muzyki w janowickiej szkole i prowadził szkolny chór. Nic więc dziwnego, że Paweł Bartusch poszedł w ślady ojca. Grał na fortepianie, był uczniem Szkoły Muzycznej w Gnieźnie. Wybrał skrzypce, w przeciwieństwie do braci, którzy woleli wiolonczelę i pianino. Dwóch z nich (a było ich siedmiu i jedna siostra) skończyło później Wyższe Szkoły Muzyczne, żeby uczyć studentów w Koszalinie i Finlandii. A młody Paweł? Z dwoma braćmi grał na ślubach w kościele, na weselach w remizach strażackich i okolicznych zabawach, w restauracjach. I żeby zadowolić klientelę ciągle poszerzał repertuar: od weselnych przyśpiewek, po swing aż po jazz. Dzięki temu sam się utrzymywał, pomagał rodzinie. Piątek, świątek czy niedziela - grał, grał i jeszcze raz grał. Aż Janowiec i okolice stały się dla niego za ciasne. I bez perspektyw. Długo się więc nie zastanawiał, kiedy jeden z gości po występie powiedział: - _Mam lokal w górskim kurorcie, potrzebuję takich grajków jak wy.
Pojechał z bratem do Kudowy.
     Kiedy wiatr w żagle wieje, a ciebie gna
     
W Kudowie Zdroju bracia nie zabawili długo. Był rok 74, a oni mieli niecałe trzydzieści lat na karku. - Gnało nas - wspomina Bartusch. - Pojechaliśmy do Niemiec, z dwoma innymi polskimi muzykami. W niemieckich restauracjach swing jednak nie wystarczał, więc trzeba było się podszkolić w standardach muzyki klasycznej. Marynarki, białe koszule. Bas, saksofon, akordeon, skrzypce, perkusja, organy. Miesiąc w jednej restauracji, miesiąc w drugiej. - Tak trzeba było. Po czterech latach stwierdził z bratem - dość. Pojechali do Finlandii, żeby grać na cztery ręce. Ale Finowie okazali się jeszcze bardziej zamknięci. - Przyjaźnie? Finowie są chłodni, barykadują się w swoich domach, nie lubią obcych.__Ale kraj piękny. Piękny niepiękny - bracia Bartuschowie zaciągają się na statek. - Najpierw pływaliśmy pod banderą fińską, później norweską. Szwecja, Norwegia, Dania, Islandia, Niemcy, Anglia, Hiszpania, Portugalia, Gibraltar, Francja, Cypr, Tunezja, Maroko, Włochy, Grecja, Jugosławia, Malta, Izrael, Egipt, Rosja - widziało się to i owo. Ale najbardziej poruszyła Bartuscha Aleksandria. - Kiedy tylko wpłynęliśmy do portu, zobaczyłem barki, które wywożą miejskie śmieci. Wielka barka i góra śmieci, a na śmieciach dzieci, które rozrywały worki i szukały czegoś do jedzenia. Obłęd.__Chude rączki, nóżki, wielkie oczy, brudne jak nieziemskie stworzenia.
     **_Gdy pracujesz u rzeźnika i malujesz statki
     Później Bartusch poznaje Gaję, holenderską organizatorkę imprez na statku. Pierwsza randka - na morzu, zaręczyny - na morzu i ślub też. - _Zeszliśmy na ląd na początku lat osiemdziesiątych. I zamieszkaliśmy u teściów. Nie miałem pracy, byłem bezpaństwowcem. Przestało być cudownie. Musiałem... Ale wstyd! Musiałem iść po zapomogę! Korzystałem z niej przez dwa miesiące. To był najcięższy czas
- opowiada.
     Bartusch łapał każdą okazję, żeby zarobić: jeździł wózkiem widłowym, przerzucał mięso w chłodni u rzeźnika, malował statki w stoczni. Wieczorami i w weekendy grał, gdzie tylko mu pozwolono. I tak przez sześć miesięcy, zanim nie rozpoczął pracy z chórem, a później w szkole. - Najgorsze było to, że nie miałem żadnego kontaktu z rodziną, nie mogłem pojechać do Polski, bo polski paszport już dawno stracił ważność, a w ambasadzie nie chcieli mi go przedłużyć. Dlatego dostałem glejt bezpaństwowca. Rodzice nie mogli przyjechać do mnie - takie czasy. Łza kręciła się w oku wiele razy. Szczególnie w święta. Ale to szło się grać kolędy na skrzypcach do kościoła, a to mszę odśpiewać z chórem, w wigilię, w pierwszy dzień świąt, drugi. Byle zabić tęsknotę - milknie. Po chwili. - Nie byłem nawet na pogrzebie własnego ojca!
     _Dzisiaj Paweł Bartusch przyjeżdża do Polski, kiedy chce. Ma obywatelstwo holenderskie, dwie córki (Annę i Romkę), które biegle mówią po polsku i - podobno - Polskę lubią. Problemów z mówieniem po polsku nie sam Bartusch zresztą: - _Bo czytam polskie książki, gazety w Internecie. Jednak w domu mówimy w języku ojczystym żony. Nie mam kontaktów z innymi Polakami. Denerwują mnie osoby, które ciągle narzekają, a po czterech miesiącach pobytu za granicą nie potrafią sklecić poprawnie zdania po polsku.
     **_Kiedy kamera cię nie chwyta
     Kiedy Bartusch dowiedział się, że został zaproszony na królewski dwór przez samą królową, o mały włos a spadłby z krzesła. A kiedy lokalne gazety o tym napisały, i gdy pojechał na targ... - _Musiałem szybko stamtąd uciekać, bo nie lubię być w centrum zainteresowania
- śmieje się.
     A kiedy pojechał na dwór, założył swój dyrygencki, odświętny garnitur, a rodzina zasiadła przed telewizorem, żeby zobaczyć, jak ich ojciec stoi przed królową. Ale za dużo nie widzieli, bo kamera jakoś go nie uchwyciła, bo stał za daleko, bo ktoś go zasłonił. Ale on widział królową. Odśpiewał z tłumem pieśń na jej cześć, wysłuchał koncertu (Szopena grali) i kilku przemówień. A kiedy po kilkudziesięciu minutach królowa wyszła z sali w otoczeniu Ważnych Osób, próbował przekąsek z bankietowego stołu. Zdjęć nie robił, bo ochrona nie pozwoliła.
     I tak też kończy swoją opowieść Paweł Bartusch z holenderskiego miasta Lobith, Polak z holenderskim paszportem urodzony w Janowcu Wielkopolskim.
     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska