Co można jeszcze powiedzieć o tragedii w Biesłanie? W ostatnich dniach powiedziano już tyle słów, pokazano tyle wstrząsających obrazów, zadano tyle pytań, ale nikt nie miał wątpliwości, że spirala terroru została rozkręcona i będzie się kręcić dalej. Będzie się kręcić zupełnie już nie przystając do kostiumu bohaterów walki narodowowyzwoleńczej, przesłoni wiele innych tragedii. Niby wszyscy o tym wiedzą, ale przecież wyobraźnia terrorystów zdaje się nie mieć ograniczeń. Sięgają po coraz to nowe metody i sposoby, by przyciągnąć uwagę świata, by pokazać mu kolejne krwawe widowisko. I przyciągają skutecznie, nawet jeżeli budzą już tylko obrzydzenie i nienawiść.
Są jednak i inne obrazy. Dzieci w polskich szkołach, które z własnej inicjatywy przyszły w czerni na lekcje, łańcuchy młodych rąk połączonych w żałobie, chwile milczenia, czasem zapalone w oknach świece i te znicze pod ambasadą rosyjską, ta pielgrzymka ludzi zdążających pod wyniosły gmach ambasady, który nigdy nie budził żywych pozytywnych emocji, niosących zapalone światła, kwiaty, dziecięce zabawki, duże misie i małe laleczki, święte obrazki, dziecięce rysunki. Przez kilka dni warszawiacy całymi rodzinami ciągnęli w to miejsce, by dać wyraz solidarności z ofiarami tragedii. Na tym skrawku trawnika pod ambasadą zwykła ludzka solidarność zwyciężała politykę i politykowanie. I to było optymistyczne. Być może tylko to było optymistyczne, bowiem żyjemy w świecie, gdzie strach przed coraz to nowymi formami agresji staje się codziennym towarzyszem.
Polacy nie doświadczyli żadnego wielkiego dramatu z powodu terroryzmu, on nas bezpośrednio nie dotknął. Nawet nasz udział w irackiej koalicji tak naprawdę nie kosztował zbyt wiele ofiar. Zginęli żołnierze, ale zapewne nie więcej niż ginie normalnie w wypadkach na poligonach. Można powiedzieć, że mimo wielu niebezpieczeństw wojna w Iraku na razie przebiega dla Polaków raczej pomyślnie. Być może prawdą jest, że nasz system bezpieczeństwa jest sprawniejszy niż inne. Obyśmy jednak nigdy nie musieli go sprawdzać w praktyce i pozostali w przekonaniu, że po prostu na ewentualne zagrożenia jesteśmy przygotowani, choć tak naprawdę na coraz wymyślniejsze formy działania terrorystów nikt nie jest przygotowany, ani kraj tak bogaty i dobrze zorganizowany jak Stany Zjednoczone, ani państwo tak ciągle jeszcze zdezorganizowane jak Rosja. Wypada więc zachować powściągliwość w ocenach tego co wydarzyło się w Osetii Północnej, jak działała tamtejsza administracja, tamtejsze służby specjalne, czy ten dramat mógł się zakończyć nieco mniejszą tragedią, bo tragedią był od momentu, gdy terroryści wtargnęli do szkoły i uwięzili dzieci wraz w rodzicami i nauczycielami.
Mamy czasem taki obyczaj, by pokazywać swą wyższość i lekceważąco wskazywać na innych. W pierwszych godzinach po wybuchu w szkole i akcji sił bezpieczeństwa, gdy telewizje pokazywały wstrząsające obrazy, które trudno było nawet zrozumieć, mogliśmy wysłuchać niezliczonych komentarzy naszych tak zwanych specjalistów od terroryzmu, którzy z wielką butą opowiadali, co powinno się zrobić, ile w Biesłanie popełniono błędów, jakie to straszne zaniedbania miały miejsce. Żaden z tych wybitnych specjalistów nie był na miejscu, nie wiedział, co się dzieje, nie miał pojęcia kto kogo atakował, ale osądzał, pouczał, chciał udowodnić, że on jest lepszym, że on potrafiłby lepiej. Było to dość nieprzyjemne widowisko, zwłaszcza że po kilku godzinach, gdy zaczęły, skąpo bo skąpo ale docierać nie tylko obrazy, ale także informacje, okazywało się, że większość owych ocen i rad po prostu nie miała sensu.
Dobrze więc, że szybko po owych popisach głos, choć milczący, zabrała młodzież, dająca wyraz żałobie minutą ciszy przed lekcjami, modlitwą i ludzie, którzy tak licznie palili znicze i składali kwiaty. W tych pierwszych dniach tylko to tak naprawdę było ważne.
Solidarność
Janina Paradowska "Polityka"