https://pomorska.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Syndyk do upadłego

Adam Lewandowski
W Janowcu Wielkopolskim 92 pracowników upadłej spółdzielni meblarskiej, obecnie najczęściej bezrobotnych, ma wpłacić syndykowi zaległe udziały. Każdy po 3-4 tysiące złotych. Dziś zajmie się nimi żniński sąd.

     Sobota, godzina 16. Świetlica Urzędu Miasta. Spotkanie byłych pracowników, których syndyk wezwał do zapłaty zaległych udziałów upadłej spółdzielni. Kiedy pracowali, podpisali deklaracje członkowskie - każdy miał wpłacić po 4 tysiące złotych. Nie zdążyli, bo spółdzielnia upadła. Nakaz syndyka, przypieczętowany przez Sąd Rejonowy w Żninie, otrzymało 92 byłych pracowników. 86 odwołało się do tego samego sądu. Od dziś do piątku będą odpowiadać przed sędzią wydziału cywilnego. Sześciu nie odwołało się i odwiedza ich już komornik. Jednemu zajął starego malucha, drugiemu umorzył postępowanie - bo kawaler, mieszka u rodziców i nie ma nic.
     - Kto pracuje na umowę-zlecenie? - pyta prowadzący zebranie Adam Meller. Podnosi się kilkanaście rąk. - Kto ma stałą robotę? - pyta znowu Meller. Tylko kilku. - I patrzcie, od bezrobotnych chcą ściągać pieniądze - komentuje Stanisław Szybczyński. Wszyscy tu
     wierzą w sąd
     
- że umorzy sprawę. Że zrozumie ich sytuację. - Bo przecież istnieje na tym świecie sprawiedliwość, no nie? - mówią jeden przez drugiego. Niektórzy powątpiewają: - Ci, którzy doprowadzili zakład do ruiny, śpią spokojnie. Patrz pan, prezes, wiceprezes, główna księgowa, są na zasłużonej emeryturze. Ale robotnikowi zawsze wiatr w oczy. Zawsze dostaje w d.... Kazimierz K., kiedy był prezesem, przejął nasz zakład nr 2, dwie ulice dalej, i jako właściciel kooperował z naszą spółdzielnią, produkując elementy do naszych mebli. Prowadził więc działalność konkurencyjną. I co, ma za to sprawę? Nie ma!
     - A ktoś zgłosił o tym prokuraturze, policji? - pytam.
     - Nikt nie miał wtedy do tego głowy i nikt nie wiedział, że tak nie wolno - mówi Meller.
     Meblarska Spółdzielnia Pracy "Postęp" w Janowcu Wielkopolskim, jedna z najmocniejszych w dawnym województwie bydgoskim, upadała długo. Jeszcze w grudniu 1999 roku prezes K. mamił załogę, że zakład wychodzi na prostą. Trzy miesiące później proponował już, by ratować firmę poprzez jej likwidację. Znajdzie się kupiec, włoży kasę - będzie robota i pieniądze na spłacenie długów. Wszedł likwidator. Potem syndyk masy upadłościowej. I wszyscy zostali bez pracy. W marcu 2001 roku każdy ze spółdzielców otrzymał od syndyka pismo: nakaz zapłaty zaległych udziałów. - To był dla nas prezent - mówią. Taki
     zając wielkanocny
     
Wtedy też okazało się, że spółdzielnię okradał szef zakładowej "Solidarności", główny mechanik Mirosław C. Według aktu oskarżenia - posługując się sfałszowanymi zleceniami wyprowadził ze spółdzielni 160 tysięcy złotych. Mirosław C. trafił do aresztu. Kończy się jego proces w żnińskim sądzie. Oskarżony odpowiada już z wolnej stopy. Do przesłuchania został tylko jeden świadek. Wyrok zapadnie prawdopodobnie w kwietniu. - Każdy chciałby za rok czy dwa w więzieniu dostać taką kasę - mówi siedzący obok mnie Darek. - Gdyby tylko sumienie na to pozwalało - dodaje. I pyta: - Nas, za te kilka tysięcy złotych, na ile mogą wsadzić? Możemy przecież ten dług u syndyka odsiedzieć! - krzyczy. Ktoś z sali dodaje: - Niech nas wsadzą! Niech o tym, co się stało w Janowcu, wie cała Polska! Wezwiemy Leppera i wyjdzie na nasze! Sala reaguje: - Eeee...
     Kiedy otrzymali od syndyka nakazy zapłaty, spotkali się i postanowili, że będą bronić się razem. Wybrali pięcioosobowy zespół, który miał działać w ich imieniu. Każdy dał po 10 zł - na pomoc prawną. Radca wysmażył wniosek do syndyka o umorzenie nie wpłaconej części udziałów. Owszem, syndyk ma prawo je ściągać, ale powinien wiedzieć, że "jest to sprzeczne ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tegoż prawa i zasadami współżycia społecznego. Jako pracownicy bowiem zostaliśmy ukarani podwójnie - raz utratą pracy i dwa - zmusza się nas do uiszczenia nie wpłaconych udziałów."
     Byli spółdzielcy
     poskarżyli się też sędziemu-komisarzowi
     
z Sądu Rejonowego w Bydgoszczy, któremu podlega syndyk. Dołączyli prośbę burmistrza Janowca Wielkopolskiego, Macieja Sobczaka: "Pracownicy ci są w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Źródłem utrzymania ich rodzin jest niewielki zasiłek dla bezrobotnych, który nie wystarcza na podstawowe potrzeby, a tym bardziej nie pozwoli na spłacenie brakującej części udziałów. Podjęcie dodatkowego zatrudnienia jest niemożliwe, gdyż gmina Janowiec zaliczana jest do zagrożonych szczególnie wysokim bezrobociem strukturalnym..." Sędzia Romuald Dalewski, opierając się na prawie z 1934 roku napisał, że "istnieje możliwość wyłączenia z masy upadłości wierzytelności i praw wątpliwych co do istnienia lub możności realizacji. (...) Inicjatywa w tym zakresie należy wyłącznie do syndyka.(...) Ze swej strony pragnę zapewnić o pełnym zrozumieniu trudnej sytuacji, w jakiej znaleźli się byli członkowie spółdzielni".
     Syndyk najął radcę prawnego i wystąpił do Sądu Rejonowego w Żninie z nakazami zapłaty. Sąd w postępowaniu nakazowym, a więc bez udziału byłych spółdzielców, przypieczętował decyzje syndyka. Każdy z byłych pracowników ma zapłacić nie tylko zaległe udziały - również koszty, które poniósł... syndyk angażując radcę prawnego. Meller pokazuje swój nakaz: 3.186 zł to zaległe udziały, do tego ustawowe odsetki liczone od 1 maja 2001 roku oraz 515 zł "tytułem kosztów postępowania nakazowego"!
     Karol S. przepracował w spółdzielni trzy miesiące. Potem poszedł do wojska. Zanim wrócił, spółdzielnia upadła. I chłopak ma teraz zapłacić 4 tys. zł. W najtrudniejszej chyba sytuacji jest małżeństwo Z. W dwójkę byli pracownikami spółdzielni. Zostawili w niej 7.200 zł udziałów, i przyjdzie im zapłacić jeszcze co najmniej 800 zł. Stracą więc ponad 8 tysięcy złotych.
     Można powiedzieć:
     widziały gały, co podpisywały
     
I trzeba za to zapłacić. Łącznie syndyk chce od nich 213 tys. zł. Deklarowali przecież dobrowolnie wpłatę udziałów, czego dowodem deklaracje członkowskie. I syndyk masy upadłościowej słusznie domaga się wpłaty zaległych udziałów... Twierdzą jednak, jeden przez drugiego, że deklaracje podpisywali pod presją prezesa Kazimierza K. Nikt mu nie mógł podskoczyć. - Mieliśmy tyle do gadania, co Żyd za Niemca - mówi ktoś z sali. Musieli podpisywać, bo tak kazał prezes. Bywało, że w ciemno, bez podania kwoty udziałów. Jeden odmówił, i od razu wyleciał z roboty.
     - Kochani, miejmy nadzieję, że sąd zechce nas wysłuchać, że nasze argumenty przekonają sędziego - kończy zebranie Adam Meller.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska