Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szafarnia. Artur Dutkiewicz: - Muzyka to rodzaj wspólnoty, komunii

Rozmawiała Marlena Przybył, [email protected]
- Prąd jest w nas - tymi słowy Artur Dutkiewicz przywitał publiczność w odpowiedzi na drobną awarię oświetlenia
- Prąd jest w nas - tymi słowy Artur Dutkiewicz przywitał publiczność w odpowiedzi na drobną awarię oświetlenia fot. autorka
Na scenie Ośrodka Chopinowskiego gościliśmy Artura Dutkiewicza, jednego z najbardziej uznanych polskich pianistów jazzowych. Specjalnie dla nas artysta opowiada jak uczył się improwizacji, czy jazz może być przystępny i czym jest muzyka.

- "Jazzowe Mazurki", które usłyszeliśmy w pana wykonaniu, nagrodzone zostały w zeszłym roku stypendium ministerstwa kultury. Jury konkursu podkreślało, że są one prekursorskim, ale jednocześnie przystępnym dla szerszego grona odbiorców połączeniem tradycji polskiej muzyki narodowej ze współczesnym jazzem. Czy przystępność takiej sztuki jest w ogóle możliwa?
- Na koncerty jazzowe przychodzi bardzo dużo ludzi - to najlepszy dowód na to, że tak.
To już znany język, choć może nie tak popularny dla szerszego odbiorcy. W Polsce jest bardzo dużo festiwali jazzowych, ponad sto. Tradycja tej muzyki sięga u nas lat sześćdziesiątych. Myślę, że publiczność jest dobrze przygotowana, pomimo że jazz jest muzyką, której jest mało w mediach.

- Do wykonywania jazzu z pewnością potrzeba talentu. Może jednak do słuchania również?
- Wystarczy być troszeczkę przygotowanym albo po prostu mieć otwarte serce.
To tak samo jak z muzyką klasyczną - gra się ją głównie na festiwalach muzyki klasycznej, gdzie przychodzi publiczność, która akurat tym się interesuje. Ale jak ktoś się zdarzy spoza tego kręgu - jeśli tylko otworzy serce - to zawsze w tę muzykę wejdzie.

- A jak pan wszedł w mazurki, które usłyszeliśmy?
- W dzieciństwie uczyłem się w pałacyku Wielopolskich w Pińczowie. Moją nauczycielką była dawna hrabina, państwo rozmawiali po francusku, grałem wtedy dużo mazurków Chopina.
Ponieważ nie mogłem nauczyć się ich z dnia na dzień, to improwizowałem. Kiedy wychodziło mi to bardzo dobrze, to pani smacznie spała, kiedy szło gorzej i słychać było jakieś zawirowanie emocjonalne, ona się budziła. Tak uczyłem się improwizacji.
Po latach napisałem własne mazurki, żeby przypomnieć sobie tamten czas - tamte emocje niewinne i radosne.

- W jaki sposób zachęciłby pan słuchaczy, żeby dali takiej muzyce szansę? Nasz Ośrodek Chopinowski wraz z objęciem kierownictwa przez Agnieszkę Brzezińską otwiera się, teraz każdy jest tutaj mile widziany. Z Torunia jeździ specjalny autobus. Mieszkańcy sąsiedniego Golubia-Dobrzynia mogą nim dotrzeć za darmo. Dlaczego warto?
- Na pewno w tym mieście jest wielu ludzi wrażliwych na piękno i na przyrodę. Taka sama wrażliwość wystarczy, żeby zachwycić się klasyką lub jazzem, bo jest to muzyka niezwykle emocjonalna, nastrojowa, często radosna.
Kiedyś ludzie myśleli, że jazz jest nieprzystępny. Tymczasem podczas koncertów sale są wypełnione i wszędzie jest podobna publiczność. Sam organizowałem festiwale w maleńkim Pińczowie czy w Busku Zdroju. Ale grałem też w filharmonii pod Mongolią, grałem w takich egzotycznych krajach jak Syria, Jordania, Etiopia.
Jeśli artysta daje z siebie wszystko i gra z całym sercem, wtedy odbiór wszędzie jest tak samo ciepły.
Wystarczy przyjść ten pierwszy raz. Posłuchać dobrego zespołu, to ważne, żeby nie zrazić się czymś amatorskim. Muzyka jazzowa ma bardzo dużo odcieni, ale jej przekaz jest uniwersalny - łączy muzyków i publiczność na całym świecie tak jak język angielski.

- Jak odczuwa pan i realizuje to połączenie z publicznością?
- Improwizuję, czyli gram różne emocje za pomocą języka muzycznego. Gram emocje wynikające ze stanu, który jest konkretnie w danej chwili i miejscu.
W Szafarni publiczność była ogromnie skupiona, prawdopodobnie wychowana na muzyce poważnej, bardzo wrażliwa. Świetnie występuje się w takich miejscach, gdzie wcześniej wykonywana była muzyka klasycznej. Mogłem poczuć się na scenie w pełni swobodnie.
Na koncertach jazzowych bardzo często ktoś z publiczności nie wytrzymuje emocjonalnie. Buja się, rzuca włosami, tupie, zdarzają się krzyki. Ludzie nie muszą tam siedzieć sztywno jak w filharmonii.

- Pan jest już zahartowany?
- Tak, gram już wiele lat. Ale czasami takie reakcje mi pomagają, jest wtedy mniejsza bariera między mną a publicznością.
W sumie chodzi o to, żeby wykonawca dzielił się muzyką i stwarzał rodzaj wspólnoty, komunii - robił chleb, który może zjeść druga strona i poczuć się dobrze. To jest ideą muzyki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska