
Jan Stromidła pobierał nauki u samego mistrza - Wiesława Dobrzenieckiego, bohatera słynnego filmu "Szczurołap"
(fot. Fot. Karina Bonowicz)
- Co pan wpisuje w rubrykę: zawód?
- Wyuczony czy wykonywany? (śmiech) Z wykształcenia jestem socjologiem. A co do zawodu, to nie należę do tych, którzy kategoryzują profesje. Różnie o nas mówią: dezynfektor, technik sanitarny, a najczęściej - szczurołap. Jednak wpisanie w rubrykę ankiety personalnej nazwy "szczurołap" brzmiałoby komicznie, choć niewątpliwie medialnie.
- Jak się ma socjologia do łapania szczurów?
- Szczury też tworzą społeczeństwo, tyle że podziemne.
- Skąd pomysł, żeby żyć ze szczurów?
- Od dziecka byłem samodzielny i niepokorny. Stan wojenny sprawił, że pozbawiono mnie możliwości pracy. Znalazłem się w trudnej sytuacji. Dopiero z żoną skończyliśmy studia, mieliśmy córkę. Musiałem sobie poszukać innego zajęcia. Do wyboru miałem: klecić drewniaki albo zająć się deratyzacją i dezynsekcją. Inicjatorem wyboru tej drugiej profesji był mój przyjaciel z opozycji. Początkowo pytałem sam siebie: po co ci to? Przecież w ogóle się na tym nie znasz. Ale zaraz potem pomyślałem: przecież umiem się uczyć. Wielu też mnie przekonywało, że to zawód, który zawsze będzie potrzebny.
- Były jednak lata 80. Nie było łatwo.
- Dotychczas deratyzacją i dezynsekcją zajmowała się jedna i namaszczona firma państwowa. Wybrałem się więc do tej firmy z pytaniem, czy mogliby mi pokazać, jak to się robi. Zgodzili się. Pan stawia litr wódki, my pokazujemy, jak się wykonuje oprysk - powiedzieli. Postawiłem, oni się upili i zabrali mnie na tę robotę. Rozrobili środek, jeden z nich (oczywiście pijany), załadował opryskiwacz spalinowy na plecy i... przewrócił się. Kiedy to wszystko zobaczyłem, przeraziłem się: jeśli tak ma wyglądać moja przyszłość, to rezygnuję. Potem doszedłem do wniosku, że mam szansę pokazać, że w tej branży też może się coś zmienić. Przestudiowałem stosy fachowej literatury krajowej i zagranicznej, aby stać się zawodowcem. Muszę zaznaczyć, że ta dziedzina, jak wiele innych, wymaga nieustannego aktualizowania wiedzy. Moi pracownicy i ja sam często korzystamy ze specjalistycznych szkoleń, chętnie poznajemy najnowsze metody i środki. Jednak nowości wprowadzam z dużą ostrożnością, bazując przede wszystkim na sprawdzonych przez lata doświadczeń preparatach. Twierdzę, że w walce ze szkodnikami najważniejszym elementem jest wiedza i doświadczenie pracownika - chemikalia są tylko dodatkiem.
- Pan miał to szczęście, że pańskim nauczycielem był Wiesław Dobrzeniecki, bohater słynnego filmu "Szczurołap".
- Spotkaliśmy się na pewnej robocie i on podał mi rękę. Powiedział, że mnie nauczy, jak się walczy ze szczurami. I tak zaczęła się współpraca, która trwa do dzisiaj. Nauczyłem się od niego dobrej roboty. Po trzech latach współpracy orzekł, że mogę robić to samodzielnie.
- Pamięta pan swoje pierwsze zlecenie?
- Pamiętam, że w chlewni na chodniku biegnącym między kojcami dla świń, nie można było nogi postawić. Tylko szczury! Wiadomo, najwięcej pojawia się ich w nocy, dlatego tę porę wybiera się na akcję. Trzeba jednak bardzo uważać, żeby któregoś nie nadepnąć, bo wtedy ucieka i ostrzega inne. A ja powinienem przeciwnika mieć jak najbliżej siebie, aby go przekonać, że nie jestem tym, który chce go zabić, ale jednym z nich. Kiedy się ze mną oswoją i mam pewność, że nie uciekną po moim wejściu, podaję im przynętę. Nie wiedzą, że czai się w niej śmierć.
- Szczur to bardzo inteligentny przeciwnik.
- Nam inteligencja behawioralna szczurów przeszkadza, im - pomaga. A właściwie powinna pomagać. Szczur też popełnia błędy. Zdarza się, że szczur powoduje zwarcie w instalacji elektrycznej, wtedy sam ginie. Moje działanie jest takie: zaskoczyć je, zanim one zaskoczą mnie. "Mszczą się" wtedy okrutnie: nie chcą jeść trutki, nie chcą się dać złapać. Szczur cały czas zaskakuje. Nigdy do końca nie wiadomo, co zrobi.
- Jak go skutecznie zaskoczyć?
- Wie pani, czego potrzebuje szczur, co musi mieć? Wodę, jedzenie, miejsce do biegania i seks. Kiedy trudno sobie ze szczurami poradzić, to staram się im zapewnić pobudzenie seksualne. Są środki farmakologiczne, które się im podaje - coś w rodzaju afrodyzjaków. I wówczas, jak to w życiu zwykle bywa, tracą rozum. Wtedy jest znacznie łatwiej nad nimi zapanować. Zjedzą wszystko, co się im poda. A trzeba pamiętać, że nawet jeśli się wytępiło 50 czy 100 tysięcy, zawsze zostaną trzy sztuki, które nie dadzą się złapać. Największy problem nie jest więc ze stu tysiącami, ale z tymi trzema. Ale ja daję gwarancję, że wytępię w danym obiekcie wszystkie. Inaczej nie biorę się za tę robotę.
- Czy to oznacza, że te trzy okazały się sprytniejsze od człowieka?
- Tego nie wiem, ale wiem, że z nimi jest największy problem. I te trzeba zlikwidować wszelkimi dostępnymi środkami: chemicznie, elektrycznie, przy pomocy psów lub strzałem z broni palnej.
- Często słyszy się o przywódcy stada, szczurzym królu. Wiadomo, który to?
- Jeśli mam to rozumieć tak, że kiedy gromada szczurów ucieka do nory i są takie, które czekają obok, żeby inne weszły pierwsze, to wtedy rzeczywiście możemy mówić o hierarchii. Ale jak one ją rozumieją - nie wiem. Nie wiem, na jakiej zasadzie tworzy się ta hierarchia.
- Najdziwniejsze miejsce, w którym je pan spotkał?
- Siódme piętro. Inny przypadek: pewna pani wyjechała na dwutygodniowy urlop i po powrocie zastała szczury w tapczanie. Wyłowiłem wtedy dziesięć sztuk. Wyszły z kanalizacji. Wtedy nie miałem wyboru. Trutka by tu nie zadziałała. Wtedy pozostaje wędka albo broń palna. Ale jak tu trafić w szczura, kiedy pomieszczenie liczy osiem - dziesięć metrów kwadratowych, a tam jeszcze stół, tapczan, krzesła. To jest rzeczywiście wyzwanie.
- Jakie zadanie było do tej pory najtrudniejsze?
- Nie ma zlecenia, którego bym nie wykonał. Bez względu, czy będzie to Zakopane, Warszawa czy Toruń, szczur jest ten sam. I stopień trudności też jest ten sam. Przyznaję jednak, że dla mnie najtrudniejsze są mieszkania w blokach. Tam największym problemem jest nie szczur, ale człowiek. Trudniej przełamać opory ludzi, niż poradzić sobie ze szczurami. Trudniejsze dla mnie jest stworzenie odpowiednich warunków do pracy, niż sama praca przy szczurach. Niektórzy traktują nas wprost jak złodziei, inni podejrzewają, że dokonujemy przeglądu mieszkania, żeby potem przekazać informacje złodziejom. Tłumaczymy mieszkańcom, na czym to polega, ale niewiara i opór są tak duże, że trudniej sobie z tym poradzić niż z samym szczurem. Szczur jest bardzo mądry. Zna swoje miejsce. To człowiek jest agresorem. Nie jestem zwolennikiem całkowitego wyniszczenia szczurów. Moja dewiza brzmi: nie wyniszczać, ale mieć nad nimi kontrolę. Osiągnąć taką przewagę, żeby decydować, kiedy i gdzie wolno mu przebywać. Ja taką kontrolę staram się nad nimi sprawować.
- Jak skutecznie unikać szczurów?
- Szczury są wszędzie. Gdzie człowiek, tam szczur. Na szczęście. I nie mówię tego dlatego, że z nich żyję. Nie wyobrażam sobie dnia, kiedy wszystkie szczury zostaną zlikwidowane. Szczur coś zjada i coś szczura zjada. Jest on ważnym ogniwem łańcucha pokarmowego.
- Czy możliwa jest przyjaźń ze szczurem?
- Niektórzy noszą je na ramionach. Oni się z nimi zaprzyjaźnili.
- Ale pan musi się trochę "zaprzyjaźnić" ze szczurem. Czuje się pan jego przyjacielem?
- Nie, bo jeśli go na koniec zabijam, to byłbym źle rozumiany jako przyjaciel. Nie chciałbym mieć takich przyjaciół. Szczur jest dla mnie na pewnym poziomie wrogiem. Brzydzę się go, w rękę nie biorę, karmię trutką.
- Co na to rodzina, przyjaciele?
- Wielekroć w nocy w Toruniu widziałem biegające po mieście szczury. Z tego mam chleb, więc patrzę na to zjawisko inaczej. Obsługujemy coraz więcej spółdzielni mieszkaniowych w Toruniu. Podjęliśmy próbę walki ze szczurami na Starówce. A swoją drogą, kiedy idę ze znajomymi i pojawia się szczur, słyszę: Jasiu, twój chlebodawca!
- Pamięta pan najbardziej zaskakujące zlecenie?
- Trucie szczurów w magazynach zbożowych, w których w ogóle szczurów nie było. Nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego nas wezwano. Było to w czasie żniw. Skradziono zboże z magazynu. Nie można było się z tego wyliczyć, zatem zrzucono winę na szczury. No cóż, papier wszystko przyjmie.
- Lubi pan swoją pracę?
- Wielu mówi, że mam niewdzięczny zawód. Bardzo lubię tę pracę i to chyba wielkie szczęście, bo inaczej bym ją zmienił. To jest praca dla indywidualistów.
- A jak się ma to do legendy o szczurołapie, który wyprowadził szczury za miasto przy pomocy czarodziejskiego fletu?
- Chętnie bym takiego zatrudnił (śmiech). Szczur zajął w naszym życiu tak ważne miejsce, że powstały tego typu legendy.