Od 2006 roku na czele rolniczego kółka w Bierzgłowie (gmina Łubianka) stoi Roman Krupa. - Nie mam jakiegoś wielkiego gospodarstwa, bo 6,5 hektara. Ale jest krowa, są cztery świnki, cielak, kucyk - wylicza.
W jaki sposób pan Roman został prezesem? - Poprzedni się ożenił, przeniósł do innej wioski - opowiada. - Koledzy mnie namówili, żeby przejąć jego obowiązki. Zgodziłem się, nie żałuję. Wiadomo, rolnicy nie mają zbyt wiele wolnego czasu. Ale, jeśli człowiek faktycznie chce coś zrobić dla swojej wsi, uda mu się go wygospodarować. Wspieramy festyny parafialne, imprezy okolicznościowe. Kiedy były pieniądze, ufundowaliśmy witraż do kościoła. Druhom podarowaliśmy motopompę, stroje strażackie.
Dostajemy grosze
Wśród inicjatyw mieszkańców Bierzgłowa koło Torunia jest akcja sadzenia iglaków wzdłuż chodnika. - Chodziło nie tylko o ładny wygląd, ale i bezpieczeństwo dzieci, które nie mogą już wbiec na jezdnię - opisuje pan Roman. - Polska wieś się zmienia. Szkoda, że tylko wizualnie, z finansami wciąż jest fatalnie. Zboże, mleko, świnie - rolnicy mają za nie grosze. Ceny paliw czy środków do produkcji rolnej rosną, a my dostajemy coraz mniej. Około 3,60 za kilo żywca, który w sklepie kosztuje 25 zł? Skandal. Rolnik głupi nie jest, potrafi liczyć.
Tata orał dziennie morgę
W Bierzgłowie prezes kółka mieszka od urodzenia. Gospodarstwo odziedziczył po rodzicach. - Wypracowałem sobie emeryturę, ziemia była dodatkiem - mówi 67-latek. - Pamiętam, jak harował mój tata. Ciągnik? Maszyny? Przecież nie było o nich mowy. Ojciec brał konia, w pocie czoła orał dziennie morgę jedną skibą. Niedawno mój syn się ożenił. Młodzi przyszli na wieś, więc chyba jednak nie każdy marzy o ucieczce do miasta. Wprawdzie mam domek w Toruniu, ale wyprowadzka z Bierzgłowa nie wchodzi w grę. Pokochałem wieś.
Czytaj e-wydanie »