Halina Dobert jest mieszkanką Mroczy. Wychodząc w środę z domu nie wzięła telefonu komórkowego. Matce powiedziała, że idzie do kościoła. Gdy po kilku godzinach nie wróciła zaniepokojona matka powiadomiła policję o zaginięciu córki. Wszczęto poszukiwania.
Droga wśród ludzi
- Z domu pani Haliny do kościoła idzie się główną ulicą, nie opłotkami. Gdyby jej się coś stało przecież ktoś by zauważył - podkreślano wczoraj w mroteckim ratuszu zastanawiając się co robić. Bo gdy poszukiwania prowadzone przez policję nie dały rezultatu, a od zaginięcia minął dzień, matka Haliny Dobert o pomoc poprosiła władze miasta.
Wiesław Gozdek, burmistrz Mroczy, do poszukiwań zaginionej skierował strażników miejskich. Po dalszych rozmowach zdecydowano o postawieniu na nogi strażaków z OSP. Wczoraj około południa w mieście zawyły strażackie syreny. Druhowie szykowali się do akcji poszukiwawczej.
Trafiła do Bydgoszczy
Gdy w Mroczy o zaginięciu zrobiło się głośno, a akcja poszukiwawcza nabierała rozmachu udało się w końcu ustalić, co stało się z wiceburmistrz Łobżenicy.
Halina Dobert po drodze wstąpiła do apteki w Mroczy i tam zasłabła. Odnaleziono ją w szpitalu im. Jurasza w Bydgoszczy. Leży na oddziale neurochirurgii.
Jak to możliwe?
-Jest w dość poważnym stanie. Wciąż nie odzyskała przytomności - informuje wiceburmistrz Mroczy Piotr Hemmerling. Zapowiada, że władze wyjaśniać będą jak mogło dojść do takiej sytuacji. Jak to możliwe, że przez tak długi czas nikt nie powiadomił rodziny o zdarzeniu w aptece i zabraniu Haliny Dobert do szpitala przez karetkę?
- Przecież jest ona osobą powszechnie znaną. To zupełnie niezrozumiałe - podkreśla oburzony Piotr Hemmerling.