Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ta historia nie została jeszcze do końca opowiedziana - rozmowa z dr Karoliną Famulską-Ciesielską

Jan Oleksy
Jan Oleksy
dr Karolina Famulska-Ciesielska
dr Karolina Famulska-Ciesielska Szymon Zdziebło/tarantoga.pl dla UMWKP
Szłam za opowieścią, która mnie ciekawiła. Był to mój sposób na wyrażenie współczucia dla żydowskich sąsiadów, których nie miałam szansy poznać – mówi dr Karolina Famulska-Ciesielska, autorka książki „Sztetl Lubicz”.

Z dr Karoliną Famulską-Ciesielską rozmawia Jan Oleksy

Dlaczego zainteresował Panią temat społeczności żydowskiej podtoruńskiego Lubicza przed wojną? Akurat Lubicz?
Lubicz interesował mnie dlatego, że w nim po prostu dorastałam. Mieszkałam przez kilkanaście bardzo ważnych lat, od dzieciństwa do wczesnej dorosłości, w jednej z może niezbyt pięknych, ale obdarzonych wyrazistym charakterem i specyficzną atmosferą kamieniczek przy ulicy Lipnowskiej, w Lubiczu Górnym. „Nasiąkałam” tą atmosferą, więc zaciekawiła mnie historia tego miejsca, która okazała się bardzo złożona i niebanalna.

Czy przywracanie pamięci to jakaś misja? Jest Pani komuś to winna?
Staram się unikać zbyt wielkich słów. Uważam, że pamięć o przeszłości jest bardzo ważna. Pomaga lepiej rozumieć teraźniejszość i często nawet samego siebie. Choć z drugiej strony, kiedy zaczęłam poznawać konkretne, bardzo dramatyczne losy poszczególnych osób i rodzin, pojawiło się takie poczucie, że te osoby zasługują na upamiętnienie i że skoro poznałam ich historie – czy może raczej strzępki tych historii – to powinnam coś zrobić, żeby chociaż symbolicznie przywrócić ich pamięci zbiorowej. Okazało się, że nie tylko mnie na tym zależało, ale wielu osobom i instytucjom. Oprócz książki zrodziły się więc pomysły innych form upamiętnienia, co zaowocowało chociażby spotkaniem zorganizowanym w październiku 2019 roku w szkole w Lubiczu Górnym. Obecnie zaś prowadzone są działania w kierunku utworzenia w Lubiczu centrum kultury pogranicza – ośrodka muzealnego mającego pokazywać piękno i bogactwo wielokulturowej przeszłości Lubicza i okolic. W ten projekt angażuje się wiele instytucji, więc jest duża szansa, że zostanie zrealizowany.

Podjęła się Pani trudnego zadania, które wymagało wędrówki do świata, którego nie ma. Nie miała Pani obaw?
Szłam za opowieścią, która mnie ciekawiła. Obawiałam się tylko, że nie zbiorę dość materiałów. Ale myślę, że są takie historie, które domagają się przypomnienia, więc materiały po prostu muszą się znaleźć. Choć w kilku momentach trafiłam na ścianę czy zatrzaśnięte przed nosem drzwi.

Tak wyglądają trudne rozmowy. Trudne z wielu powodów.
Nie każdy, kogo prosiłam o spotkanie, zgadzał się na to. Rozmowy, które odbyłam, często były trudne. Dla wielu osób to rozdrapywanie ran. Ocena tych rozmów to temat na osobną książkę... Ale przydarzyły mi się też wspaniałe spotkania, którym towarzyszyło poczucie, że razem przywracamy do istnienia coś, co miało zostać unicestwione.

To nie jest dobry czas na poruszanie tematyki żydowskiej, niepopularnej politycznie...
Historia stosunków polsko-żydowskich jest długa i trudna. Starałam się pisać jak najbardziej „po ludzku”, z perspektywy człowieka myślącego o drugim człowieku, jego historii i jego tragedii, bez ideologizacji.

Okładka książki "Sztetl Lubicz"
Okładka książki "Sztetl Lubicz"

By jednak powstał ten ważny dla historii regionu dokument, musiała się Pani poruszać po nieistniejącym świecie i „opowiadać” o nieistniejącej już społeczności. Tragiczne losy Żydów z Lubicza, Holocaust, wszechobecna śmierć. Czy nie prześladują Panią duchy zmarłych?
Dosyć dużo zajmowałam się problematyką Zagłady Żydów w moich dotychczasowych pracach. Przez wiele lat badałam twórczość pisarzy piszących po polsku w Izraelu. Zagłada stanowiła w wielu przypadkach główny temat ich twórczości, a przynajmniej istotny punkt odniesienia. Trudno oswoić się z tym tematem, czy przyzwyczaić do grozy opisywanych przeżyć. Ja w każdym razie się nie przyzwyczaiłam, bo to były rzeczy, których nikt nigdy nie powinien doświadczyć. Ale żadne duchy mnie nie prześladują. Uważam, że musimy pamiętać i wiedzieć jak najwięcej, żeby już nigdy nie wydarzyło się nic podobnego.

Urwane życiorysy są depresyjne. Trudno tu o beznamiętne spojrzenie, o naukowy chłód...
W przypadku Lubicza nie starałam się nawet za bardzo o naukowy chłód. Wiedziałam, że piszę to nie jako naukowiec, ale jako osoba z Lubicza, z Lipnowskiej, z której 80 lat wcześniej Niemcy i lokalni volksdeutsche pognali tych kilkaset osób na poniewierkę i ostatecznie na śmierć. To taki mój sposób na wyrażenie współczucia dla sąsiadów, których nie miałam szansy poznać.

Wróćmy do nich we wspomnieniach. Kim byli przed wojną mieszkańcy sztetla Lubicz?
Większość zajmowała się handlem. Lubicz Górny pełen był sklepów i sklepików – trochę tak jak teraz. Można było kupić rower, części do maszyn rolniczych, ubrania, galanterię, artykuły kolonialne. Istotnym miejscem było też targowisko na tzw. rynku. Zjeżdżali tam na zakupy nawet mieszkańcy z dosyć odległych miejscowości. Wśród lubickich Żydów byli też krawcy, szewcy, utalentowane hafciarki. Był również lekarz, księgowy, właściciele młyna, tartaku, olejarni. Zdarzali się rolnicy.

Jak wyglądały stosunki sąsiedzkie między Polakami a Żydami? Czy Lubicz był podzielony na dwa światy - „swój” i „obcy”? Asymilacja czy życie obok siebie? Przyjaźń czy wrogość?
Było różnie, ale generalnie nieźle. Dzieci chodziły razem do szkoły powszechnej i odwiedzały się w domach. Aleksander Makower (rocznik 1923), który dorastał w Lubiczu i jako jedyny ze swojej najbliższej rodziny przeżył Zagładę, wspominał, że grał z polskimi chłopcami w piłkę. I choć zdarzało mu się słyszeć pod swoim adresem nieprzyjemne docinki, to każdy chciał z nim grać, bo świetnie radził sobie z piłką i był cennym nabytkiem dla drużyny. Siostra Aleksandra, Ada, też przyjaźniła się głównie z polskimi dziewczynami. Społeczność żydowska była zróżnicowana – część lubickich Żydów była chasydami, czyli zwolennikami nurtu religijnego skupionego na poszukiwaniu głębokiej, realnej relacji z Najwyższym. Byli też Żydzi niereligijni lub ograniczający swoją aktywność religijną do minimum. Jeśli chodzi o poglądy polityczne, spotkać można było w Lubiczu przedstawicieli wszystkich nurtów i pomysłów na życie.
Wielu Polaków miało z Żydami relacje dobrosąsiedzkie, choć zdarzały się również animozje. Dziś też bywa tak, że dzielimy nasz świat na swoich i obcych, żeby uprościć sobie rozumienie tego świata. I obcym może być nawet nielubiany sąsiad.
Historię tego współistnienia polsko-żydowskiego można opowiedzieć bardzo różnie. Można znaleźć przykłady dobrych i złych relacji, ale mimo wszystko – moim zdaniem – postawy wrogości stanowiły w tym akurat przypadku mniejszość.

Wspomnienia żyjących, pamiętających przedwojenny Lubicz to tylko jedno i to raczej „wysychające źródełko”. Jak sobie Pani radziła ze zbieraniem innych materiałów?
Bardzo cennym źródłem informacji były dla mnie rozmowy z dwiema mieszkankami przedwojennego Lubicza – paniami Janiną Bonkowską (rocznik 1924) i Sabiną Falkowską (rocznik 1928). Obie udzieliły mi wielu bardzo konkretnych informacji. Przyszłam do nich z listą nazwisk, a one rozpoznały na niej swoich sąsiadów, kolegów szkolnych, przyjaciół swoich rodzin. Książka bardzo wiele zawdzięcza ich opowieściom. To były szczere rozmowy, bez lukru, upiększania, z wyczuwalną odpowiedzialnością za słowo i za pamięć. Obie panie niestety zmarły w 2020 roku. Bardzo cennym źródłem były także – w ogromnej części zdigitalizowane – zbiory archiwum Instytutu Jad Waszem. Dzięki tym materiałom znalazłam wskazówki, które pomogły mi dotrzeć do potomków nielicznych ocalałych Żydów z Lubicza. Interesujące były też materiały znajdujące się w Instytucie Pamięci Narodowej – w większości były to akta spraw sądowych toczących się po wojnie, a mających na celu uznanie za zmarłe wielu osób, o których było wiadomo, że nie przeżyły, a jednak nie istniały ich akty zgonu. Nie można też nie wspomnieć o wcześniejszych publikacjach, w których przewijała się ta problematyka – one także stanowiły istotny punkt odniesienia i ważne źródło.

Przedwojenne zdjęcie Ady Makower, mieszkanki Lubicza
Przedwojenne zdjęcie Ady Makower, mieszkanki Lubicza zdjęcie archiwalne

Szkoda, że w Lubiczu zostało tak niewiele materialnych pamiątek po żydowskich mieszkańcach. Niemcy zniszczyli wszelkie świadectwa żydowskiej duchowości, synagogę, cmentarz...
Faktem jest, że wiele materialnych śladów zostało zniszczonych. Na pewno dużą stratą dla pejzażu lubickiego jest utrata budynków synagogi i mykwy czy części starych drewnianych domów. Za największą stratę uważam jednak zniszczenie cmentarza. Zniszczyli go Niemcy, jak wiele podobnych nekropolii na terenie całej okupowanej wówczas Polski, ale sprawa jest niestety bardziej skomplikowana. W tradycji żydowskiej nie mówi się o likwidacji cmentarza, tylko dlatego, że ktoś zrówna z ziemią nagrobki i zadeklaruje, że cmentarz przestaje istnieć. Tak długo, jak znana jest lokalizacja cmentarza, a szczątki spoczywają w ziemi, uważa się go za istniejący. Wiem, że ze strony władz gminy jest wola, aby cmentarz doczekał się jakiejś formy upamiętnienia.

Dzięki Pani, lubiccy Żydzi odzyskali tożsamość. Stali się ludźmi z imienia i nazwiska. To duża satysfakcja.
To smutna satysfakcja, bo historie ich życia okazały się w większości bardzo dramatyczne. Mam też poczucie, że to jeszcze nie wszystko, że można jeszcze coś dodać i coś ważnego opowiedzieć. Dlatego, korzystając z okazji, chciałabym zachęcić osoby, które znają jakieś inne elementy tych lubickich historii i chciałyby się nimi podzielić, do kontaktu: [email protected]. A może w zaciszach strychów lub piwnic znajdą się przedmioty, które mogłyby to dawne życie udokumentować? Jest to istotne w aspekcie powstania centrum muzealnego poświęconego wielokulturowej historii Lubicza.

Czy miała Pani okazję do spotkań z potomkami żydowskich mieszkańców Lubicza? Nostalgia czy dramat wspomnień?
Znalazłam potomków kilku rodzin lubickich. W większości były to trudne rozmowy, choć bardzo je sobie cenię. Jedynie rodzina Makowerów, która przyjechała na uroczystość upamiętnienia Żydów lubickich w 2019 roku, podeszła do tego polskiego badania żydowskiej przeszłości Lubicza z entuzjazmem. Amir Makower, najstarszy z synów lubiczanina, Aleksandra Makowera, przemawiając na uroczystości, nawiązał do etapów przezwyciężania traumy. Podkreślał, że trzeba przejść przez wszystkie etapy. Niczego nie pomijać. Nie próbować po prostu zapomnieć lub zaprzeczać faktom, ale przeżyć świadomie żałobę i budować nowe życie.

dr Karolina Famulska-Ciesielska

Autorka książek „Sztetl Lubicz”, „Polacy, Żydzi, Izraelczycy. Tożsamość w literaturze polskiej w Izraelu”, „Literatura polska w Izraelu. Leksykon” (wspólnie ze Sławomirem Jackiem Żurkiem) oraz licznych artykułów poświęconych literaturze polsko-żydowskiej. Zajęła 2. miejsce w plebiscycie "Nowości" Osobowość Roku 2019 w kategorii Kultura. Mieszka na wsi pod Lublinem, pracuje jako redaktor w wydawnictwie medycznym.

dr Karolina Famulska-Ciesielska
dr Karolina Famulska-Ciesielska Szymon Zdziebło/tarantoga.pl dla UMWKP
od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ta historia nie została jeszcze do końca opowiedziana - rozmowa z dr Karoliną Famulską-Ciesielską - Express Bydgoski

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska