Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Taka żona, tylko nie łóżkowa

Rozmawiał Jacek Deptuła
Rozmowa z Agnieszką Kosińską, sekretarką Czesława Miłosza.

- Co by powiedziałby Czesław Miłosz, gdyby dowiedział się, że w polskim Sejmie debatowano, czy poeta zasługuje na ustanowienie 2011 roku Rokiem Czesława Miłosza? I gdyby słyszał, że jest antypolski, walczy z religią, z Bogiem? Parsknąłby śmiechem, czy też wpadłby w złość?
- Zapewne smutno by się uśmiechnął. Zresztą miałby już na to gotową odpowiedź - że to dalszy ciąg "sprawy Miłosza"…
- To znaczy?
- Każdy człowiek ma swoją biografię. Miłosz miał ją na miarę czasów w których żył: bardzo skomplikowaną, do życia osobistego pchała się Historia . Po wielu dziesiątkach lat łatwo oskarżać, trudniej zrozumieć. Takie wypowiedzi świadczą po prostu o braku znajomości biografii pisarza, uwikłań tamtych pokoleń, bo nie tylko samego Miłosza przecież, w historię, braku znajomości podstawowych dzieł tego pisarza.
- Posłanka Anna Sobecka w Sejmie zmanipulowała jego wypowiedź z "Rodzinnej Europy". Noblista pisał np: "gdyby mi dano sposób, wysadziłbym Polskę w powietrze". Nie dodała następnego zdania: "żeby matki nie opłakiwały już zabitych na barykadach siedemnastoletnich synów i córek".
- Tak, to jest zdanie wyrwane z kontekstu. Każdy z nas wypowiada różne zdania, o różnych osobach, zdarzeniach. Co by to się działo gdyby je cytować bez kontekstu? Pewnie tego nie chcielibyśmy, nie róbmy więc tego innym. Kiedy uczestniczyłam w dwutygodniowym pogrzebowym zamęcie (w 2004 roku poetę pochowano w Krypcie Zasłużonych na Skałce, co budziło protesty kół narodowo-katolickich), była to dla mnie wielka lekcja. Nie w tym sensie, by na prawo czy lewo rozdzielać razy, by mówić o słusznych czy niesłusznych poglądach. Po prostu, biorąc udział w przygotowaniach ceremonii pogrzebowej pisarza, rozmawiałam z ludźmi protestującymi na Skałce. Pytałam, czy wiedzą kto to jest Czesław Miłosz. I zobaczyłam, że oni nie wiedzą, przeciwko komu i czemu protestują, że im ktoś gotowe formuły podał na tacy. Sam Miłosz bardzo walczył o niezależność pisarską, wiele pisał o manipulacji, chciał mówić wyłącznie w swoim imieniu i swoim głosem. Na szczęście tzw. szeroki ogół, nie jest tak głupi jak się zwykło myśleć. Trzeba więc Miłosza czytać, wydawać, poszerzać wiedzę na jego temat. Zresztą, nie mówmy o tych marginalnych aferach, bo mówienie o nich bez analizy socjologiczno-politycznej dodaje tylko ognia do oliwy, a nie rozwiązuje problemu.

- Jednak Radio Maryja ma prawie dwa miliony słuchaczy, Wprawdzie nie opiniotwórczych, ale hałaśliwych…
- Należy się zastanowić, co takiego robi ksiądz Rydzyk, że ma taki posłuch? I zapytać, dlaczego tak wiele jest goryczy w narodzie. Ale to długa opowieść. Miłosz zresztą też się nad tym zastanawiał w całej swojej długiej bo ponad siedemdziesięcioletniej twórczości.

- W drugiej połowie lat 90. poeta na stałe zamieszkał w Krakowie. Jak oceniał zmiany polityczne w wolnej Polsce?
- Nie, nie chciałabym odpowiadać na to pytanie.

- Dlaczego?
(śmiech) - Powiem tak: Miłosz śledził te wydarzenia. Może to wystarczy. A fakt, że nie zabierał głosu w publicznej debacie jest bardzo znaczący.

- W 1996 roku, już podczas pierwszego spotkania z wielkim poetą, noblistą, została pani jego sekretarką. Dzięki - jeśli tak można powiedzieć - wspólnocie serdecznego śmiechu. To przejdzie chyba do krakowskich anegdot...

- Poecie poleciła mnie moja profesor z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Teresa Walas, wiedząc, że poeta szuka sekretarki. Miałam wówczas 29 lat, zajmowałam się m.in. krytyką literacką. Poszłam zatem na umówione spotkanie, przyjęła mnie żona Miłosza, Carol - nazywaliśmy ją Karoliną - pytała o mój życiorys, różne umiejętności, znajomość języków i w końcu zaprowadziła do gabinetu męża. Poeta najpierw żachnął się mówiąc, że… nie potrzebuje sekretarki, a za moment zapytał, czy znam rosyjski. Jestem z pokolenia, które uczyło się tego języka w szkole, ja zresztą bardzo rosyjski lubiłam, na co Miłosz polecił mi, bym sczytała razem z nim listy Andrzejewskiego, Brezy i Iwaszkiewicza. I te listy, a w nich tragikomiczne fragmenty, niektóre właśnie w języku rosyjskim sprawiły, że śmialiśmy się niemal jednocześnie. Miłosz był chyba zaskoczony, że osoba o ponad pół wieku od niego młodsza wybucha śmiechem w tych samych momentach. Później zresztą opowiadał, że tego wieczora ubawił się setnie, i że dawno tak się nie uśmiał. Ale wychodząc nie wiedziałam, czy zdecydował się na moją kandydaturę. Zadzwonił później już ze swojego domu w Berkeley w Ameryce, polecając mi różne sprawy do zrobienia. I tak zostałam sekretarką noblisty aż do jego śmierci w 2004.
- W Krakowie krążyła jeszcze inna anegdota o tym, dlaczego była pani jego sekretarką aż osiem lat, skoro u Miłosza było to niespotykane.
- (śmiech) Tak, pytano dlaczego jestem tak długo i dlaczego nie szuka kolejnej ofiary. Odpowiadałam pół żartem, pół serio, że widocznie nie jestem w jego typie. Mówiono, że długo sprawdzał człowieka, długo trwało zanim się do niego przekonał. Miał zwyczaj zatrudniać sekretarki tylko do określonego zadania czy jednego dzieła.

- Na spotkaniu w Bydgoszczy mówiła pani o zaskakującym dylemacie dręczącym poetyckiego noblistę: Miłosz rzeczywiście uważał swoja profesję za "niemęską", niemal wstydliwą?
- Doskwierało mu to poczucie chyba całe życie. I śmiał się ze swojego "zawodu" poetyckiego, uważał to za czynność niemęską, wstydliwą. Proszę sobie wyobrazić szalenie przystojnego, postawnego mężczyznę o głębokim, pięknym głosie, który zajada się kotletem z ziemniakami i kapustą, i który jednocześnie czuje w sobie jaskółczy niepokój i pisze całymi dniami wiersze. Pytał jak można na pisaniu wierszy strawić życie? Czy to ma sens? Czy to, co on robi komuś pomoże? Zajęcie niemęskie, któremu oddaje się mężczyzna z krwi i kości, prawnik z wykształcenia. Z drugiej strony był posłuszny głosowi, który w nim dyktował wiersze, znał wartość swojego dzieła i to się czuło, że był poetą z powołania.

- Powtarza pani przy każdej okazji, że nasz noblista był tytanem pracy, prowadził bardzo zdyscyplinowany tryb życia. Jak pracował?
- Tak, niewątpliwie, wykorzystywał każdą chwilę. Może się to wydać paradoksalne, ale przez 75 lat napisał tylko 800 wierszy. Właściwie niedużo, dziesięć wierszy na rok (są poeci którzy tyle piszą w tydzień)(śmiech). Co roku, mniej więcej, wydawał jedną książkę. Był rzemieślnikiem w najlepszym tego słowa znaczeniu. On potrafił pracować nad słowem lub frazą poetycką całymi tygodniami, miesiącami a nawet latami. Czasem zmieniał linijkę, czasem słowo. Każde słowo cyzelował, namyślał się długo, pracował nad formą. Musiał być absolutnie pewien tej formy. I myślał, cały czas myślał. Miał obsesję drobiazgów, ale nie zadręczał nimi otoczenia. Nie miewał okresów niemocy twórczej, no - może poza jednym okresem, kiedy we Francji wybrał emigrację, wolność na Zachodzie. Był wówczas zagubiony, w rozpaczy, rodacy w kraju i polska emigracja okrzyknęła go zdrajcą. Na pewno tez nie pomógł mu opublikowany wtedy w "Kulturze" artykuł "Nie" tłumaczący powody zerwania. Był podejrzany, persona non grata. Wtedy uważał, że skończył się jako poeta, że już nie będzie pisał wierszy. Ale na szczęście napisał "Zniewolony umysł" i - na nieszczęście dla niego- uznano go za pisarza politycznego. Tymczasem był przede wszystkim poetą i długo bo ponad 20 lat, a może nawet całe życie?, będzie zdrapywał z siebie sławę pisarza politycznego.

- Jak wyglądał zwyczajny dzień Miłosza?

- Wyznaczał mi dni, kiedy przychodziłam. Początkowo na kilka godzin, a z czasem dłużej. Zwykle przychodziłam do niego o godzinie dziesiątej, dyktował mi korespondencję, eseje, z czasem wiersze, prowadziłam kalendarz spotkań. Bywało, że trzeba było podać przygotowany uprzednio przez żonę Carol obiad, przyjąć gości. Już w 1996 powierzył mi opiekowanie się edycjami jego książek w Polsce, z czasem za granicą, a więc prowadziłam w imieniu Miłosza rozmowy z wydawcami, redaktorami, edytorami Miłosza oraz z mediami, bo autor "Doliny Issy" nie odmawiał wywiadów, w sumie udzielił ich bardzo dużo. Możemy się zorientować jak dużo, bo Kamil Kasperek zebrał wszystkie wywiady noblisty i wydał w Wydawnictwie Literackim pt. "Rozmowy polskie". Jest tego dwa tomy po tysiąc stron każdy: wspaniała lektura. Właśnie teraz wyszedł tom drugi. Po tych rozmowach widać jak poważnie pisarz traktował swoich czytelników, cieszył się, że może w ten sposób z nimi rozmawiać. Chciał się też pewnie wytłumaczyć z tego, co robi i jak i dlaczego. Praca przebiegała w spokojnym rytmie - przed południem pisanie, po południu lektury, spotkania, goście, czasem spacery, wyjście do kina. I tak do wieczora, najczęściej do godziny 18.

- Chyba najczęściej zadawanym pani pytaniem jest: jaki był Miłosz? Więc jaki był?
- "Miłosz jak świat", jak napisał jego przyjaciel krytyk Jan Błoński. Był człowiekiem o rozległych zainteresowaniach, zachłanny, niespożyty, a właściwie interesowało go tylko pisanie wierszy, a więc pełen sprzeczności. Był człowiekiem starej daty, a więc człowiek dystansu, tak w życiu jak i w pisaniu, choć bywał też bardzo bezpośredni i emocjonalny, zarówno w życiu jak i w dziele. Potrafił być nieco rubaszny i serdeczny.

- A jak odpoczywał?
- Pisząc i myśląc. Tak, myśląc - jego to nie męczyło. Nawet jeśli nie pisał i nie notował lub nie dyktował, lub nie czytał to leżał i myślał. To było widać, bo po chwili mnie wołał i dyktował swoje przemyślenia, pomysły, pierwsze wersje jakiegoś utworu, a tych wersji bywało wiele, bardzo wiele. Potrafił zastanawiać się nad jakimś problemem całymi tygodniami. Poza tym przez całe życie uwielbiał wyjeżdżać "w przyrodę". Kiedyś, będąc w szpitalu, a on wiedział, że zmierza ku końcowi, coś mi dyktował i w pewnej chwili powiedział: "tak bym chciał spuścić nogi na trawę…" Lubił jeszcze siadywać w kawiarni, w dobrym punkcie i obserwować rojowisko ludzi, w tym oczywiście kobiety (śmiech). Bywało tez, że chodziliśmy po księgarniach, a było to dla mnie niezwykle stresujące. Bałam się, że kiedy np. zasłabnie, to z moją drobną posturą nie poradzę sobie w żaden sposób. Ale trzeba było wybrać między ochotą być może ostatniego spaceru, a lękiem, ze cos się może stać.
- Czy jako sekretarka laureata Nagrody Nobla miała pani czas na swoje prywatne życie? Uśmiałem się czytając, że syn określił kiedyś panią "jako żonę, tylko nie łóżkową"
- (śmiech) Rzeczywiście tak kiedyś powiedział. Mikołaj i Miłosz mieli dobre chłopięce porozumienie i mam nadzieję, że to porównanie nie uraziło pisarza. Kiedy pracowałam dla Miłosza, wiele działo się w moim życiu i na szczęście (dla tej pracy) Miłosz nie był wtedy dla mnie w życiu najważniejszy, to była po prostu moja praca, nie ma mnie za co podziwiać. Podejmując się sekretarzowania nobliście nie byłam podlotkiem, już trochę w życiu przeszłam, łatwiej mi było zrozumieć do czego mnie pisarz miary Miłosza może potrzebować. Ja po prostu przychodziłam do pracy. Teraz kiedy o nim opowiadam publicznie widzi mnie pan w roli, w której nie podejrzewałam, że kiedykolwiek będę. Szczerze mówiąc chciałabym już "wypisać się z Miłosza". Mam nadzieję, że mój syn za trzydzieści lat, podobnie jak ja teraz na wieczorze autorskim, nie będzie opowiadał, jak mama opowiadała o Miłoszu (śmiech). Ten żart by się Miłoszowi spodobał.

- W swojej książce "Rozmowy o Miłoszu" stwierdziła pani, że praca dla niego była, jak… rejs w łodzi podwodnej: "Pełne zanurzenie w świat Miłosza, niewiarygodne ciśnienie od wewnątrz i na zewnątrz. I codzienne wynurzenia do normalnego życia".
- Ciśnienie było rzeczywiście ogromne. Uważałam na wszystko, ale musiałam też wiedzieć, kiedy np. nie zwracać uwagi na zniecierpliwienie starego człowieka. Nawet nazwałam go swego rodzaju wampirem energetycznym. Bywał i radosny, i wściekły, i fantastyczny i zwyczajny, jak normalny człowiek zajadający się śledziami w oliwie czy marcepanami. I najlepiej jest, będąc pod takim ciśnieniem pamiętać, że pracuje się z człowiekiem, nie jednym z największych poetów swoich czasów.

- Ale czy nie umniejsza pani swojej roli nazywając się zaledwie "narzędziem poety", które nie zadaje pytań, tylko odgaduje życzenia?
- Wie Pan, nie sądzę, żeby to było mało. Uważność pomogła mi w pracy z Miłoszem, i jednocześnie moja uważność, by tak rzec, została nagrodzona. Wiele widziałam, wiele słyszałam. Daje mi to do myślenia codziennie, niemal przy każdej codziennej czynności. Staram się z tego robić użytek, a że nie od razu i nie w formie wspomnień sekretarki pisanych na gorąco, tuż po śmierci pisarza. Cóż, dla mnie najważniejsza była całościowa bibliografia dzieł Miłosza, zebranie, przepisanie z rękopisów i skomponowanie oraz wydanie wierszy ostatnich poety, wystawa o Miłoszu. Są sprawy, które po prostu są ważniejsze niż sława sekretarki noblisty. Zresztą, gdybym nie miała tego poczucia, co jest w życiu pierwsze, nie zostałabym sekretarką Miłosza.

- Od studiów obracała się pani w kręgach literackich, przez osiem lat była pani u boku wielkiego poety… Nie korciło panią, by chwycić za pióro i pisać poezje?
- Pisać wiersze? Nie, Boże mnie broń (śmiech).

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska