- Przez dwanaście lat mojej działalności nie widziałem czegoś takiego - w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy mówił w czwartek (19 października) Grzegorz Bielawski, członek Stowarzyszenia Pogotowie dla Zwierząt.
To świadek w sprawie hodowli psów i kotów państwa G. z Dobrcza, którą zlikwidowano w lutym. - W pierwszym pomieszczeniu za korytarzem psy były oblepione odchodami, miały stany lękowe, chowały się w swojej kryjówce pod szafą. Było tam też kilka boksów, w których znajdowało się kilkanaście psów stłoczonych na małej powierzchni.
Bielawski do hodowli przyjechał na początku lutego po rozmowie z jedną z klientek państwa Izabeli i Romana G. Kobieta kupiła buldoga i podejrzewała, że zwierzę może być chore. Tego samego dnia na posesję państwa G. Bielawski, wraz z innymi działaczami na rzecz dobra zwierząt i wolontariuszami, wezwali policję oraz, między innymi specjalistę, lekarza behawiorystę z Piły.
Psy i koty mieszkały w skrzyniach i klatkach. Miesiącami nie wychodziły na dwór. 170 zwierząt żyło w ciemnościach.
Izabela i Roman G. zostali aresztowani, ale na początku października, krótko po rozpoczęciu procesu w ich sprawie, sąd zdecydował, że będą mogli zeznawać z wolnej stopy. W czwartek oboje przysłuchiwali się zeznaniom świadka.
Małżeństwo z Dobrcza nie czuje się winne tragedii psów i kotów
- W drugim pomieszczeniu znajdowała się lodówka pełna szczepionek, antybiotyków i leków - mówił Bielawski. - Pomieszczenia, w których trzymane były zwierzęta, znajdowały się również w garażu. Tam na przestrzeni o powierzchni może półtora metra na sześć metrów trzymano kilkanaście kotów. Były w zupełnej ciemności. Odchody znajdowały się na podłodze i na ścianach do wysokości metra. Było tam tak duszno, że można było wytrzymać co najwyżej półtorej minut. Koty były bardzo agresywne - dodał Bielawski.
Dopiero po jakimś czasie podczas przeszukiwania posesji państwa G. okazało się, że jest tam jeszcze jeden budynek, w którym trzymane były zwierzęta.
- Pani G. twierdziła początkowo, że nie ma klucza od tego pomieszczenia, potem się znalazł. Wewnątrz było kilkanaście kojców dla psów, ale to bardzo łagodne określenie - wyjaśniał świadek. - Pośrodku stała woliera z kotami. To było jak obóz koncentracyjny dla zwierząt.
Śledczy z Prokuratury Rejonowej w Bydgoszczy twierdzą, że to największa zlikwidowana hodowla psów rasowych w Polsce, jaką do tej pory udało się odkryć. Nikt wcześniej nie odebrał bowiem z jednego miejsca aż tylu czworonogów.
G. hodowali buldożki francuskie, yorki, maltańczyki, owczarki border collie, bulteriery, shih tzu i koty norweskie.
Małżeństwo zamieszczało ogłoszenia o sprzedaży zwierząt w internecie. Większość z nich wymagała pilnej pomocy weterynaryjnej.
Klienci, którzy przyjeżdżali na miejsce, nie mieli dostępu do sal, w których przebywały wszystkie zwierzęta. Przynoszono im tylko zamówione psy i koty, przygotowane do sprzedaży. - Zapewniano klientów, że zwierzęta są w dobrej kondycji, podczas gdy po kilku dniach, tygodniach zwierzęta te chorowały, padały - mówi prokurator Adam Lis.
Wczoraj jeden z obrońców próbował podważyć wiarygodność świadka. Wskazywał, że wobec Bielawskiego wydawane były wyroki sądu.
Po rozprawie do tych zarzutów odniósł się sam działacz Stowarzyszenia Pogotowia dla Zwierząt: - Uczestniczyłem w około czterech tysiącach interwencji. Sądy 19 razy wydawały w moich sprawach wyroki. Byłem skarżony przez hodowców o przywłaszczanie psów. W jedenastu sprawach zostałem uniewinniony, kilka postępowań jest w toku, a jednym wyrokiem nakazowym zostałem faktycznie skazany.
Romanowi i Izabeli G. grozi do 8 lat więzienia.
Hodowla psów jak z horroru. Rozpoczął się proces państwa G. ...
"Psy były poupychane w klatkach wypełnionych odchodami". Ruszył proces właścicieli nielegalnej "hodowli"