Być może wychodząc ze słusznego założenia, nie ma potrzeby wożenia drzewa do lasu. Teczek bowiem jest u nas rzeczywiście dostatek. Właśnie znów ruszyła lustracja. Na różne sposoby. Posłowie postanowili zlustrować kierownictwa wyższych uczelni i to nie przy pomocy ustawy lustracyjnej, która przecież temu celowi służy, ale przy pomocy ustawy o szkolnictwie wyższym.
To ciekawy i być może owocny trop. Dzięki niemu będzie można omijać ustawę ustanawiającą tryb prześwietlania przeszłości i do różnych ustaw wpisywać dowolne grupy, które będą musiały pisać oświadczenia. Wprawdzie już obecnie zaległości lustracyjne są ogromne, gdyż IPN, rzecznik interesu publicznego oraz sąd lustracyjny nie są w stanie sprawdzić nawet złożonych przed laty oświadczeń, ale nie chodzi o sprawdzenie. Chodzi o to, by atmosferę walki politycznej, pomówień i podejrzeń wprowadzić do szkół wyższych. Jak ma być rewolucyjne wrzenie, to niech obejmuje kolejne środowiska, a nic tak dobrze nie robi rewolucji, zwłaszcza moralnej, jak snucie sieci podejrzeń i pomówień.
Orlenowska komisja śledcza z kolei lustruje tych, których przesłuchiwała lub nawet nie przesłuchiwała, ale ma ochotę zajrzeć do ich teczek. Zwłaszcza zaś do teczki prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, na którą ma ochotę po prostu nadzwyczajną. Udostępnienie teczek polityków innym politykom, którzy słyną z tego, że każdą informację wykorzystują do walki politycznej albo wręcz tworzą niby-informacje dla potrzeb tej walki, jest wielką zasługą władz IPN. Podobno prezes Kieres udostępnia teczki pod ściśle określonymi, bardzo surowymi warunkami, w tym pod warunkiem podstawowym -zachowania tajemnicy. Udostępnić coś komisji orlenowskiej pod warunkiem zachowania tajemnicy to jakby ogłosić rzecz całą na największych billboardach w całym kraju. I tak się też stało. Od razu, pierwszego dnia po udostępnieniu dowiedzieliśmy się, że Jan Kulczyk miał być może związki z wywiadem PRL. Wypadałoby mieć nadzieję, że prezes Kieres już żadnej następnej teczki nie udostępni, ale być może każe to mu zrobić kolegium IPN, które w dziele udostępniania też ma spore zasługi.
Każdy kto pamięta, jak powstawały ustawy lustracyjna i o Instytucie Pamięci Narodowej wie, że jednym z najważniejszych argumentów używanych przez wnoszących projekt była idea wyjęcia teczek z rąk polityków. I oto teraz, podobno, w majestacie prawa teczki do polityków wracają i to tuż przed wyborami. Najdziwniejsze jest jednak to, że podobno są one orlenowskiej komisji niezbędnie potrzebne do... napisania końcowego raportu. Nie ma śmieszniejszej, wręcz kabaretowej argumentacji. Ta komisja żadnego raportu nie napisze. Kto miał napisać to już napisał, co mu tam w duszy gra, co oczywiście nie ma żadnego związku z badaną sprawą, ma zaś wyłącznie związek z potrzebami politycznymi piszącego. Teczki są potrzebne - i wiedzą to wszyscy, łącznie z władzami IPN - do politycznych awantur i pomówień. Nie ma więc co udawać, że idzie o coś innego. Członkowie komisji zresztą nie udają, o czym wie każdy, kto miał okazję wysłuchać choćby jednego polowania z nagonką, zwanego nie wiadomo dlaczego przesłuchaniem. Kandydat Stan z jedną teczką byłby więc w tej kampanii osobą zupełnie anachroniczną.
Teczek dostatek
Janina Paradowska Autorka jest publicystką tygodnika "polityka"
W kraju pojawił się niejaki Stanisław Tymiński, który podobno zamierza zostać prezydentem, co jest dowcipem dość marnym. Niejaki Stan pojawił się z trzecią, tym razem chińską żoną, ale bez czarnej teczki, którą ongiś ludzi hipnotyzował. I choć nie wiadomo po co kandydat Stan przyjechał, to jedną rzecz uczynił słusznie, mianowicie nie przywiózł ze sobą żadnej teczki.