https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Teraz coraz mniej rzeczy mnie bawi

fot. archiwum
Rozmowa z Cezarym Pazurą - jednym z najbardziej znanych polskich aktorów.

- Kuleje pan! Co się stało?
- Miałem operację. Lekarze wycięli mi narośl na stopie. Niestety, za wcześnie zdjęli mi szwy, stąd drobne komplikacje. Ale nie ma problemu, szybko się zagoi - to kwestia trzech tygodni. Podczas zdjęć do "Facetów do wzięcia" w ogóle nie utykam, bo nie mogę. Robię to poza planem, ponieważ tak mi wygodniej.

- Wkrótce rozpoczynają się zdjęcia do "Trzeciego oficera", kontynuacji "Oficera" i "Oficerów". Noga zdąży się do tego czasu zagoić?
- Z całą pewnością. Na planie mam się stawić dopiero pod koniec lipca. Czytałem już scenariusz "Trzeciego oficera". Podinspektor Marek Sznajder, którego gram, zdecydowanie się zmieni. Zacznie o siebie dbać i będzie walczył z nałogiem alkoholowym. Spotkają go również przeżycia rodzinne - zginie jego brat. Mój bohater będzie także próbował zbliżyć się do swojego syna. Dzięki temu widzowie poznają go z trochę innej, bardziej ludzkiej strony.

Sznajder znowu będzie odgrywał ważną rolę w serialu. Tym razem jego najbliższym współpracownikiem zostanie "Kruszon", którego gra Borys Szyc.

- A co u Wiktora, którego pan gra w "Facetach do wzięcia"? U niego także zajdą jakieś zmiany?
- Nowe odcinki, które właśnie nagrywamy, są bardzo ciekawe. Mimo że scenariusze do tego serialu były pisane niemal 30 lat temu, to dotykały spraw, które są teraz bardzo aktualne. Na przykład w jednym z odcinków Wiktor i Roman (Paweł Wilczak - przyp. aut.) będą chcieli się wyciszyć. Nietypowe będzie jedynie to, że pójdą do klasztoru!

W "Facetach do wzięcia" pokazujemy ludzkie ułomności. Okazuje się, że z odcinka na odcinek one się pogłębiają i zaczynają być nieznośne. Roman stanie się jeszcze większym hipochondrykiem i pogłębi się jego zamiłowanie do literatury, którą kocha bez wzajemności. Właśnie nagrywamy odcinek, w którym Romek chce zostać pisarzem. Będzie chodził na kursy dla literatów, ale okaże się, że to, co pisze, nadaje się tylko na nagrobki dla psów. Będzie bardzo rozczarowany.
Siła tego serialu polega na tym, że pokazuje ludzkie cechy i odruchy, które są od lat niezmienne. To samo próbuję robić w kabarecie. Rzadko sięgam do polityki, staram się wyciągać tematy obyczajowe. Od lat mamy podobne wady. Lubimy się obżerać, napić wódki. To się nie zmienia.

- Szykuje się pan jeszcze do jakichś nowych przedsięwzięć zawodowych?
- Zaryzykowałem - zainwestowałem własne pieniądze i będę nagrywał trzy płyty DVD z moimi najlepszymi kabaretami z 10 lat. Wybrałem ze wszystkich tekstów 4,5 godziny materiału. Całość została zarejestrowana podczas moich występów w jednym z poznańskich teatrów. Płyty będą wzbogacone o fragmenty filmów, w których grałem i inne ciekawe dodatki. Chcę to wydać jesienią.

- Pana kabaret to tak zwane "One Man Show". Wzoruje się pan na amerykańskich mistrzach tego gatunku?
- Oczywiście. W czasach, kiedy zaczynałem przygodę z kabaretem, było trzech takich gigantów - Whoopi Goldberg, Jim Carrey i Eddie Murphy. Oni robili genialne "One Man Show". Ale moim największym idolem jest John Cleese. On ma niesamowitą fizjonomię i jest bardzo śmieszny. Niedoścignionym ideałem serialu komediowego jest dla mnie "Hotel Zacisze", w którym główną rolę gra właśnie Cleese. To coś niebywałego. Gdy Maciej Ślesicki namawiał mnie, żebym zagrał w "posterunku", zapytał, czy lubię "Hotel Zacisze". Kiedy powiedziałem, że tak, odparł, iż zrobimy to jeszcze lepiej! Takie wyzwania bardzo mnie interesują.
"Faceci do wzięcia" to kolejny, po "posterunku" i "Czego się boją faceci, czyli seks w mniejszym mieście", serial komediowy, w którym gram. Zauważyłem, że pewne tematy się powielają, ale można na nie spojrzeć z zupełnie innej strony. Człowiek ze swoimi wadami jest beczką bez dna. Można się tym zajmować bez przerwy. I telewizja ewidentnie się tym posiłkuje. Myślę, że to, iż możemy się śmiać sami z siebie, jest wentylem bezpieczeństwa. Dzięki temu nie wariujemy i mamy do siebie dystans.
Od jakiegoś czasu coraz mniej rzeczy mnie bawi. Ciągnie mnie do głębokich przemyśleń i poszukiwania w życiu duchowości.

- Te rozmyślania przyszły z wiekiem?
- Tak. Na każdego przychodzi pora. W moim przypadku cezurą były 40 urodziny. Niektórzy mówią, że to kryzys wieku średniego, ale ja nazwałbym to raczej rozwojem albo przemianą. Młody człowiek marzy, żeby mieć mieszkanie, samochód, rodzinę. A w momencie, gdy się tego dorabia, zadaje sobie pytania - Co dalej? Gdzie w tym wszystkim jest moje miejsce? Każdego to dotyka. Proszę sobie wyobrazić, że gdy idę teraz do księgarni, to moje oczy zwracają się ku innej literaturze niż kiedyś. Szukam filozoficznych książek z pogranicza religii. Czasy się zmieniły, cywilizacja pędzi do przodu. Posługujemy się gadżetami, jesteśmy nastawieni na nowości. Jestem już w takim wieku, że mnie to trochę przerosło. Chociaż z drugiej strony nie wyobrażam sobie życia bez internetu.

- Uzależniony?
- Nie, aż tak bardzo mnie nie pochłania. Korzystam z niego dla przyjemności. Internet ułatwia mi życie. Interesuje mnie przede wszystkim komunikacja i łączność. Zostało mi to z wojska, gdzie byłem łącznościowcem (śmiech).

- A propos gadżetów. Ma pan jeden i to konkretny - porsche!
- Bardzo fajny samochód. To Boxter S z silnikiem o mocy 295 koni mechanicznych. Mam go od trzech miesięcy. Wcześniej jeździłem innymi autami tej marki - Cayenne i 911 Carrera 4S. Zdaje się, że Porsche w 2008 roku ma wypuścić na rynek pierwszą 4-drzwiową limuzynę. Czekam na nią.

- Ma pan szansę wykorzystać moc tego samochodu na marnych polskich drogach?
- Tak, jest bardzo przydatna przy wyprzedzaniu i innych manewrach na drodze. Ale - o czym niedawno się przekonałem - nie zawsze mogę z niej skorzystać. Parę dni temu jechałem z Iławy do Poznania, a w Bydgoszczy był straszny korek - stałem w nim ponad godzinę. Gdy dojechałem do celu, spojrzałem na średnią prędkość podróży. Wyszło 62 kilometry na godzinę!

- Lubi pan wcisnąć gaz do dechy?
- Czasami lubię. Mój rekord to 306 kilometrów na godzinę. Rozpędziłem się do takiej prędkości Carrerą 4S na autostradzie pod Poznaniem. Mój kolega tym samym samochodem wyciągnął 320. Z kolei Boxterem S ze zdjętym dachem najszybciej jechałem 270 kilometrów na godzinę.

- Podobno spędza pan dużo czasu na siłowni. To prawda?
- Tak. Staram się ćwiczyć trzy razy w tygodniu po 1,5 godziny. Mam już swój rytm pracy - inny na wakacje, inny zimą. Lubię się zmęczyć i uważam, że trzeba się ruszać. Gdy człowiek się zasiedzi, to szybko może zgnuśnieć. Organizm potrzebuje hiperwentylacji, wysiłku. Mogę się pochwalić, że - jak na 45-letniego faceta - nie jestem ułomkiem. Nieraz się śmieję, że czuję się, jakbym miał 27 lat!
Już starożytni Grecy powiadali: "W zdrowym ciele, zdrowy duch". Z kolei moja nauczycielka od historii zwykła mawiać: "W zdrowym ciele zdrowe ciele" (śmiech). Świadczy to o tym, jak różne jest podejście do sportu. To się zmieniało także na przestrzeni lat. Wystarczy obejrzeć filmy z lat 70-tych. Wtedy była pełna pogarda dla dobrze zbudowanych facetów. Mężczyźni musieli być chudzi, przygarbieni i nosić okulary. Wtedy byli postrzegani jako inteligentni. Gdy ktoś był dobrze zbudowany jak Marek Perepeczko, często nie był traktowany jak aktor! Pamiętam, że Marek strasznie ubolewał, że pani profesor na egzaminach w szkole teatralnej powiedziała mu, że nie potrzebuje bokserów. Aż tu nagle pojawił się Sylvester Stallone i wszystkim udowodnił, że w show biznesie jest kompletnie odwrotnie.

- Chodzi pan tylko na siłownię, czy dba pan o kondycję także w inny sposób?
- Polecam wszystkim jogę. To jest najtrudniejszy sport, jaki uprawiałem. Podczas ćwiczeń pracują rzadko używane partie mięśni i to w taki sposób, że można oszaleć z bólu. Wyniki są nieprawdopodobne. Po treningu człowiek czuje się jakby miał 18 lat! Joga to jedyny sport, który daje energię, a nie zabiera.
Kiedyś chodziłem na zajęcia z jogi, ale byłem na nich jedynym mężczyzną i trochę głupio się czułem. Teraz ćwiczę w domu.

ROZMAWIAŁ
KUBA ZAJKOWSKI

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska