- Czy ta blondynka, to Wieczorkówna? No ta z Łodzi, co w dal skacze? - dopytywał się koleżanek postawny młodzian z Wrocławia, gdy jadąca na obóz w Karkonosze kadra zatrzymała się na dworcu w Jeleniej Górze. Był rok 1960. Wtedy po raz pierwszy zwrócili na siebie uwagę. Teresa chyba lepiej znała twarze najlepszych zawodników. Nie trzeba jej było tłumaczyć, który to ten młociarz Ciepły. A bystry, nie tylko na bieżni, późniejszy wicemistrz olimpijski na 200 metrów Marian Foik już wkrótce żartował, że w Rzymie wyskoczy z bloków startowych Wieczorek-Ciepły. I miał rację, choć Teresa i Olgierd nie byli aż tak szybcy, by pobrać sie przed igrzyskami.
Bydgoszcz 1986
Tak to zanotowałem dwadzieścia lat temu, gdy zbierając materiały do książki odwiedzałem ich w mieszkaniu na bydgoskim Osiedlu Leśnym. Jeden z rozdziałów poświęciłem pani Teresie i panu Olgierdowi. Ona - wtedy bibliotekarka w Zawiszy i przede wszystkim wspaniale znający środowisko, życzliwy człowiek - była zresztą dobrym duchem powstawania także i innych rozdziałów "Sztafety bez mety".
Idąc za Nią podczas ostatniego pożegnania w minioną sobotę na bydgoskim cmentarzu, postanowiłem sięgnąć do tamtych notatek. Bo jestem Jej to winny.
Rzym 1960
Spotykali się często na obozach i zawodach, wkrótce oboje osiedli w Warszawie. Ona w grupie sprinterskiej jednego z legendarnych polskich trenerów Andrzeja Piotrowskiego w nowo tworzonym ośrodku olimpijskim. On - student inżynierii sanitarnej na Politechnice Warszawskiej. I wreszcie "rzymskie wakacje"...
Piękne były te igrzyska. Polki biegnące w sztafecie 4x100 mile zaskoczyły brązowym medalem. Wieczorkówna, mistrzyni startu z bloków, zaczęła, by przekazać pałeczkę Basi Lerczak-Janiszewskiej, trzecia ruszyła Celina Gerwin, a kończyła Halina Richter. W tym samym czasie przyszły mąż brązowej medalistki brał udział w sensacyjnym finale rzutu młotem. Swoje rzuty spalili wszyscy miotacze radzieccy poza Rudenkowem, nie udało się też Amerykanom. Polacy stoczyli wyrównany pojedynek z najlepszymi. Rudenkow, rzucając 67,10 m., był poza zasięgiem, ale brązowego Tadeusza Ruta od srebrnego Gyuli Zsivotsky'ego dzieliło tylko 15 centymetrów. Olgierd, metr za nimi, piąty. A po igrzyskach...
Wrocław - Bydgoszcz 1960
- Witaj we Wrocławiu i szybko odpowiadaj, czy zostaniesz moją żoną?! - zaskoczył ją "na dzień dobry" Olgierd na dworcu. - Decyduj się! Najlepiej szybko, bo może zdążymy jeszcze złapać świadków na treningu Budowlanych.
Teresa była propozycją kompletnie zaskoczona. Owszem, spodziewała się jej, zwłaszcza że niedawno, gdy był u jej rodziców w Łodzi, przypominał, by w rewizytę zabrała nieco więcej osobistych dokumentów. Ale tak prosto z pociągu?...
Świadkowie jeszcze trenowali na boisku Budowlanych, więc poczekali aż skończą i razem pojechali do Urzędu Stanu Cywilnego Wrocław-Krzyki. W ten sposób 19 października 1960 roku, w dzień urodzin Teresy, zostali małżeństwem. Z marszu.
Olgierd spieszył się nie bez powodu. Na lekkoatletyczną parę czekał miodowy miesiąc w Dubrowniku. Wprawdzie nie z "Orbisem", tylko z reprezentacją na obozie treningowym, ale jednak. Dostali najpiękniejszy pokój z widokiem na Adriatyk i byli oczkiem w głowie całej drużyny. Miotacze obiecali pełnić dyżury przed ich drzwiami tak, by nikt nie przeszkadzał. A małżeńskie łoże wybierał, jak przystało na kapitana i duchowego przywódcę drużyny, Janusz Sidło.
W tymże olimpijskim roku młodzi sportowcy związali się z Bydgoszczą.
W grudniu 1960 do państwa Ciepłych, przebywających wtedy w rodzinnym mieście Olgierda, Wołowie pod Wrocławiem, przyszedł list ekspresowy z Bydgoszczy: "Tak jak zapowiedział kapitan Milecki, czeka na was mieszkanie. Sprowadzajcie się, są warunki do treningu, praca w Bydgoszczy też się znajdzie. Alfons Niklas".
Bydgoszczanin Niklas był kolegą i rywalem Olgierda - także specjalistą rzutu młotem, wielokrotnym reprezentantem Polski. Ale dlaczego powoływał się na kpt. Mileckiego?...
Kilka miesięcy wcześniej Teresa i Olgierd startowali w barwach CRZZ (Centralna Rada Związków Zawodowych - przyp. autor) w meczu z drużyną Wojska Polskiego. Kierujący wtedy Zawiszą kapitan Edmund Milecki rzeczywiście zaproponował młodej parze mieszkanie. Jeśli ktoś chce to dziś nazwać kaperowaniem, niech zacznie od porównania z współczesnymi gwiazdorami piłki nożnej czy koszykówki, którzy finały igrzysk olimpijskich znają tylko z telewizji, pies z kulawą nogą nie słyszał o nich poza krajowym podwórkiem, ale za samo złożenie podpisu żądają o wiele więcej niż wartość lokum na Osiedlu Leśnym, gdzie Teresa i Olgierd mieszkali całe wspólne życie.
- No, ale wtedy - w 1960 roku - łódzcy działacze podnieśli krzyk - opowiadała po latach pani Teresa. - Zarzucali Zawiszy kaperownictwo, a największą legendę stworzyli właśnie wokół tego mieszkania przy 22 Lipca (obecnie 11 Listopada - przyp. autor). Była mowa o luksusowych dywanach, pełnym umeblowaniu. Tymczasem mąż spał przez dwa miesiące na dmuchanym materacu, który wygrał na zawodach w Hamburgu. Zresztą poza mieszkaniem równie ważne było jednak to, że w Bydgoszczy dostaliśmy dobrą pracę. I to nie jakąś fikcyjną. Ja w dziale handlowym Zakładów Mięsnych, mąż w Wojskowym Biurze Projektów. Później, w 1966 roku została trenerką w Zawiszy. Ale Olgierd pracował w swoim biurze wiele lat.
Belgrad 1962
Przed Mistrzostwami Europy pani Ciepły uzyskiwała coraz lepsze rezultaty w biegu przez wysokie płotki: 10,7, 10,6, a w raz w Łodzi - choć ze zbyt mocnym wiatrem - wyrównała rekord świata wynikiem 10,5 sekundy. Ale kiedy w Belgradzie doszła do finału, wiedziała, że spośród sześciu pretendentek do medali ten dystans w 10,6 biegają wszystkie. A więc zadecyduje lepszy strat, może odważniejszy rzut na taśmę, czubek nosa, włos, pierś?... Ze startu wyszła jak rakieta. Obok równie mocno tłukły nogami o bieżnię Niemki - Balzer i Fisch, także Marysia Piątkowska. Długo nie ogłaszano wyników przeglądania zapisu fotokomórki. Komunikat sędziowski informujący o zwycięstwie w biegu przez płotki Teresy Ciepły z Polski nadszedł dopiero wtedy, gdy bydgoszczanka cieszyła się... drugim już tego dnia również złotym medalem. Za zwycięstwo w sztafecie. A gdy jeszcze wybiegała na "płaskiej" stumetrówce brązowy medal, Foik skomentował to w swoim stylu: - Ale ty jesteś zachłanna!
A gdzieś obok Olgierd Ciepły, po raz już nie wiadomo który, próbujący udowodnić, że nie jest tylko pewniakiem punktującym w meczach międzypaństwowych, że i jego stać na własny medalowy wpis do kronik mistrzowskich imprez. Olgierd - jak cztery lata wcześniej na Mistrzostwach Europy w Sztokholmie - znów po pierwszej serii rzutów był na czele. I nagle...
- Zobaczyłem jak Foik ściska Teresę, zrozumiałem o co chodzi - jeszcze po dwudziestu paru latach ten silny mężczyzna opowiadając o Belgradzie miał mokre ze wzruszenia oczy. - Dotarło do mnie, że jest najlepsza. I się rozkleiłem. Myślałem już o jej zwycięstwie zamiast o swojej szansie. Już tak bardzo nie potrzebowałem swojej radości, miałem jej. Byłem w wielkiej formie, ale przeciwnicy zaczęli mnie mijać, a ja nie umiałem skutecznie odpowiedzieć. Skończyłem na piątym miejscu.
Teresa została w 1962 roku najpopularniejszą sportsmenką Polski w plebiscycie glądu Sportowego". Pomorze i Kujawy musiały czekać aż 37 lat, by taki sam zaszczyt spotkał następnego sportowca z naszego regionu - wicemistrza świata na żużlu Tomasza Golloba.Sprawiedliwie będzie jednak dodać, że w 1962 roku lekkoatletka Zawiszy została wybrana pierwszą damą naszego sportu w nieporównywalnie silniejszej niż w latach 90. konkurencji. Wystarczy wymienić nazwiska kilku sportowców, których wyprzedziła: Schmidt, Foik, Woyda, Baszanowski... Jej mąż był przez wiele lat czwartym, piątym, siódmym miotaczem Europy. Nigdy medalistą, ale zawsze kimś z kim musieli się liczyć Rosjanie, Węgrzy. Amerykanie...
W 1964 roku "polscy Zatopkowie" pojechali na drugie i ostatnie w karierze igrzyska. Najpiękniejsze.
Tokio 1964
- Byliśmy w Japonii ponad miesiąc - opowiadał po latach Olgierd Ciepły. - Zupełnie inne wrażenia niż z Rzymu: mentalność gospodarzy, pedanteria, dokładność, a przede wszystkim grzeczność; czasem wręcz do przesady. Kiedy zobaczyliśmy, jak trzech Japończyków nosi tyczkę Sokołowskiemu, aż nas zatkało. Pełne trybuny i atmosfera jedyna w swoim rodzaju. Dla nas ważna była możliwość posmakowania tego wszystkiego. Baszanowski i Nowak wpuszczali mnie na podnoszenie ciężarów, ale najciekawsze rzeczy działy się jednak u nas, na lekkoatletyce. Pamiętam jak O'Brien odebrał złudzenia rywalom w pchnięciu kulą. I jak patrzący na to radziecki trener powiedział o swoim zawodniku: "On uże zgarieł". Potem i nasz Komar wystraszony formą O'Briena pchnął też o wiele bliżej niż na treningu, a radziecki szkoleniowiec rzucił do mnie krótko: "Wasz Komar toże zgrarieł". Pamiętam dramaty faworytów oszczepu: Ozoliny, która nie awansując nawet do grona finalistek ogoliła na zero głowę i Fina Nevali, który po porażce z Węgrem Kulcsarem pierwszym samolotem odleciał do Helsinek, by już więcej nie pokazywać się w wiosce olimpijskiej. Ja byłem najlepszy z Polaków, jak zwykle w finale i jak zwykle bez medalu. Na ósmym miejscu. Ale za to Teresa...
- Tego dnia, w którym odbywał się finał biegu przez płotki, na trybunach zasiadł nawet cesarz - wspominała ponad dwadzieścia lat później pani Teresa. - Japończycy po cichu liczyli, że o medal powalczy ich zawodniczka Yoda. W blokach przyklękły: Niemka Balzer, Australijka Kilborn, Rosjanka Press, Yoda, Amerykanka Bonds, Jugosłowianka Stamejcic, Marysia Piątkowska i ja. Lekki wiatr w plecy, strzał i poszłyśmy: najszybciej z bloków Niemka, ale w połowie dystansu już ją miałam. Ale nie tylko ja. Obok mnie sunęły Kilborn i Press. Na metę wpadłyśmy tak równo, że żadna nie miała czasu spojrzeć w bok i ocenić swoją pozycję. Powtórzyła się sytuacja z Belgradu. Wiedziałam, że mogę mieć medal. Ale jaki? Wreszcie odczytano zapis fotokomórki: 1. Balzer (10,5 sek.), 2. Ciepły (10,5), 3. Kilborn (10,5). Niesamowite: cała trójka w czasie rekordu świata!
- Zanim stanęłyśmy do finału sztafety 4x100 metrów, obiecałyśmy Halinie Góreckiej medal, bo tylko ona go jeszcze nie miała. Sobie zaś obiecałyśmy złoto, bo też nam było potrzebne do kolekcji. Irena była druga w dal i na 200 metrów, Ewa miała brąz na 100 metrów, a ja byłam druga na płotkach. Kiedy czekałyśmy na strzał, obok mnie klęczały najgroźniejsze: czarnoskóra White i Niemka Fisch. W połowie mojej zmiany biegłam już przed White, a to już było coś - wszak to czwarta indywidualnie czwarta sprinterka tych igrzysk. Dobiegając do strefy zmian myślałam już tylko o tym, by nie uciekła mi Irena. Oddałam jej pałeczkę, gdy obie byłyśmy na dużej szybkości. Udało się! Wyszły nam wszystkie zmiany. Kiedy Ewa ruszyła w kierunku mety, miała jakieś sześć metrów przewagi. Byłyśmy najlepsze na świecie! I znów, jak na płotkach fantastyczne czasy: nasz 43,6 sek. - rekord świata. Czy można marzyć o czymś piękniejszym?...
Bydgoszcz 1966 - 2006
Jeszcze w 1966 roku Teresa miała jechać na kolejne mistrzostwa Europy do Budapesztu; wciąż była najlepsza w Polsce. Nie pojechała. Rodzinny dramat - śmierć mamy Olgierda, dotąd opiekującej się wnuczką Oleńką - zatrzymała Teresę w domu. Do sportu, jako zawodniczka, już nie wróciła. Olgierd - mistrz Polski z 1966 roku, wicemistrz w dwóch kolejnych latach - kończył karierę jesienią 1969 roku. Później, gdy Teresa była trenerką, przyszła na świat Lidia i jeszcze trudniej było godzić życie rodzinne z treningami. Zmieniła pracę, tworzyła od podstaw jedyną w regionie bibliotekę sportową. Znów - jakby tylko zmieniła dyscyplinę - z powodzeniem. I znów w Zawiszy, znów w Bydgoszczy. Skromna, a wielka jednocześnie. Gdyby urodziła się trzydzieści lat później, byłaby - ze swymi trzema medalami olimpijskimi - jeszcze sławniejsza i nieporównywalnie bogatsza. Wątpię czy inna.