W napiętych od lat stosunkach dyplomatycznych Japonii i Korei Południowej pojawił się kolejny zgrzyt. Japoński rząd wyraził zaniepokojenie, że koreańska delegacja olimpijska przestrzega swoich sportowców przed spożywaniem w wiosce jedzenia zawierającego składniki z Fukushimy i zapewnia im zewnętrzny serwis. Gospodarze igrzysk źle też reagują na krytykę mediów z Seulu, że medalistom olimpijskim wręczane są kwiaty właśnie z rejonu tsunami i katastrofy elektrowni atomowej z 2011 roku.
Zachowanie Koreańczyków, które interpretowane jest tutaj nie tylko jako złośliwość, ale przede wszystkim element polityki napędzanej z obu stron historycznymi zaszłościami (a historia to trudna), uderza w czuły punkt japońskiej dumy. Igrzyska w Tokio miały być również szansą na pokazanie światu, jak Kraj Kwitnącej Wiśni radzi sobie ze skutkami tragedii w Fukushimie. Przez pandemię nie udało się opowiedzieć historii o pompowaniu tam miliardów jenów, odkażaniu i rewitalizacji. Zostały symboliczne gesty, jak podkreślanie, że coś pochodzi z tamtego regionu. Japończycy zapewniają, że produkty są przetestowane i całkowicie bezpieczne, więc według nich Koreańczycy celowo rujnują reputację próbującemu odrodzić się terenowi. Wciąż zresztą po drugiej stronie Morza Japońskiego (przez Koreańczyków zwanym Wschodnim) obowiązuje zakaz importu towarów z Fukushimy i okolicznych prefektur.
Tak właśnie wygląda geopolityka olimpijska.
