Skąd wiemy jak bawiono się przed dwoma wiekami w naszym mieście? Dzięki jednemu z wielkich torunian Fryderykowi Skarbkowi, który był nie tylko znakomitym ekonomistą (i ojcem chrzestnym Fryderyka Chopina), ale także autorem powieści. Jedna z nich "Pamiętnik Seglasa" dzieje się właśnie w naszym mieście, w okresie karnawałowych szaleństw.
Urodzony w 1792 roku Skarbek spędził w rodzinnym Toruniu sześć pierwszych lat życia. Sześć kolejnych spędził w majątku ojca w Izbicy Kujawskiej. Potem wyjechał do Warszawy. Dlatego w "Pamiętniku Seglasa" (francuskiego emigranta, za wzór którego posłużył Skarbkowi Mikołaj Chopin, ojciec wielkiego kompozytora, który był jego prywatnym nauczycielem) przedstawił obraz Torunia pierwszych lat XIX wieku. Czyli równo sprzed dwustu lat.
Karnawałowa inwestycja
"Toruń w wieku XIX, a w każdym razie w jego pierwszej połowie, był miejscem tłumnych zjazdów okolicznej szlachty-posesjonatów w czasie karnawału. Wyglądał wtedy jak dziś Zakopane, czy inna modna miejscowość wczasowa w tzw. szczycie urlopowym: zapełniał się przybyszami, którzy na kilka karnawałowych tygodni brali w posiadanie miasto" - twierdzi Antonina Bartoszewicz, autorka artykułu "Polski karnawał w pruskim Toruniu". "Na czas karnawału szlachcic przenosił się do wynajętego w mieście lokalu wraz z całą rodziną, żył przez tych parę karnawałowych tygodni odświętnie, nawet rozrzutnie, choćby mu potem przyszło za to zapłacić mocnym zaciskaniem pasa wraz z rodziną przez cały rok".
Bo karnawał to była jednak nie tylko zabawa, ale często i inwestycja, zwłaszcza, gdy w domu dorastała córką, dla której trzeba było znaleźć bogatego męża. Toteż jak pisze A. Bartoszewicz wraz z sylwestrem rozpoczynało się w Toruniu "prawdziwe szaleństwo".
Polskie reduty
Bawiono się na tzw. redutach, czyli balach wydawanych przez kolejne rodziny. Do tego by zabawa się udała konieczne było duże lokum, w którym znalazło by się miejsce na salę taneczną, obfitujący w trunki bufet i pokój hazardu.
To gdzie odbywała się reduta widać było z daleka. Przed drzwiami domu stała służba z pochodniami (trzeba pamiętać, że w tym czasie nocą ulice spowijał mrok). A ponieważ stan ówczesnych ulic (nie tylko w Toruniu zresztą) pozostawiał wiele do życzenia rysuje Skarbek w swej powieści malownicze obrazy wystrojonych panien, wnoszonych "na barana" do wnętrza budynków przez lokajów. By w najlepszych sukniach i bucikach do tańczenia nie wpadły w śnieżne zaspy lub co gorsza, w wypadku odwilży, w błoto. Bywało, że i niektórzy panowie życzyli sobie by służący też ich tarabanili na swoim grzbiecie.
W korytarzu oraz na schodach na gości czekali kolejni lokaje, którzy odbierali od nich futra, palta i czapki. Dla nich zabawa już się skończyła. Będą tu tak sterczeć, aż do rana, gdy "ich państwo" zechcą wrócić do domu.
Z duchem czasu
W sali balowej gra już orkiestra. Oczywiście oprócz tradycyjnych polonezów nasi przodkowie (skąd my to znamy?) chętnie tańczyli to co akurat wypadało tańczyć w ówczesnej stolicy świata, czyli w Paryżu: np. kadryla. Na parkiecie tradycja miesza się z pogonią za modą. Szlacheckie kontusze i pamiętające jeszcze króla Stasia suknie spotykają się z zwiewnymi, nawiązującymi do antyku, kreacjami pań i wysoko podcinanymi frakami panów. Panujący w napoleońskiej Francji styl empire zdobywa właśnie toruńskie salony.
A około północy, gdy wszyscy są już rozochoceni tańcem, a co niektórzy panowie także trunkami na salę wkracza sam Apollo z Muzami, "w greckich tunikach". Początek XIX stulecia to okres nawiązywania do antyku (rodzi się wtedy klasycyzm), którego jednym z przejawów są tzw. żywe obrazy.
Przy zielonym stoliku
Jednak nie wszyscy tańczą. W sali obok, przy stolikach pokrytych zielonym suknem, mimo ciszy atmosfera też jest gorąca. Co chwila stos złotych monet zmienia właściciela. Gra się w faraona. Koniec XVIII stulecia i wiek XIX to okres hazardu na wielką skalę. W jedną noc jedni tracą wszystko, inni stają się nagle bogaczami. To także najlepsze czasy dla wszelkiej maści szulerów. Sporo wie na ten temat prof. Jan Głuchowski, rektor Wyższej Szkoły Bankowej, który lat temu kilka opublikował nawet powieść o XVIII i XIX-wiecznych karciarzach. Grą przy zielonym stoliku, suto zakropioną, nie gardził nawet książę Józef Poniatowski, któremu zdarzało się potem szaleć konno po Warszawie w stroju nie do końca kompletnym. Oczywiście zanim bohaterem narodowym został i razem z honorem Polaków w nurtach Elstery się pogrążył.
Obowiązki orkiestrantów
Orkiestra miała jeszcze jedną ważną rolę do odegrania. Rankiem, gdy zmęczeni i podchmieleni goście chcieli iść spać, muzycy mieli obowiązek zaprowadzić ich do domów. Jak pisze Skarbek dochodziło wtedy do dziwnych spotkań, gdy wędrująca kolumna balowiczów trafiała na kolejkę wozów ze zbożem, które stały pod toruńskimi spichrzami. Właściciele magazynów, wychowani w surowej, luterańskiej moralności toruńscy mieszczanie (którym przepisy miejskie określały nawet ilość potraw na weselnym stole) z niesmakiem, ale i cichą zazdrością, patrzyli na bawiącą się noc w noc polską szlachtę.
Dwa światy
Podobne uczucia, pisze Skarbek, chyba jednak z przewagą zazdrości odczuwali formalni, od niedawna, panowie Torunia, czyli pruscy urzędnicy i wojskowi. Jak pisze Skarbek "schodzili się na wieczorki swoje, pijali na nich cienką kawę, herbatę i czasem, lecz bardzo rzadko, kieliszek słodkiego wina do ciastek przez skrzętną gospodynią w domu pieczonych. Ówcześni Polacy częstowali hojnie damy w zgromadzeniach swoich cukrami i słodkimi chłodnikami, a sami wypijali przysposobione zapasy win wszelkich. Na pruskich zgromadzeniach mówiły kobiety z podziwem o zbytkach polskich i udzielały sobie, jako ciekawość, plotki o polskim towarzystwie z daleka słyszane. Tam przemagała w zgromadzeniach liczba nie pierwszej młodości kobiet, żon panów poruczników, kapitanów i majorów, poważną siwizną krytych. Prusacy zasiadali do lombra i wista i w milczeniu i wielkiem zajęciem o szóstaczki długą przy łojowych świecach toczyli rozprawę. Polacy otaczali gromadnie stół zielony, na którym stosy złota, przed bankierami ustawione, wabiły do gry namiętnych faraona zwolenników".
