Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzysta procent normy czyli obrazkowa agitka z PRL [zdjęcia]

Jacek Sowiński
Wyrabiali po 300 proc. normy, dewastując swoje zdrowie i etos pracy. Zdecydowana większość "polskich stachanowców" padła ofiarą wszechobecnej propagandy, która była jednym z fundamentów komunistycznej władzy w okresie tzw. Polski Ludowej.

Propaganda, czyli sztuka kształtowania poglądów zbiorowości, posługiwała się w długiej historii wieloma narzędziami. Chodziło o dotarcie do jak największej liczby ludzi i narzucenie im indoktrynowanych postaw.

Jedną z cech dyktatury jest scentralizowany system informacji, a raczej agitacji, polegający na powtarzaniu w koło Macieju tych samych haseł, w celu m.in. tworzenia pozytywnego obrazu rzeczywistości. W PRL ten system był najbardziej opresyjny w latach stalinizmu, gdy ludzie bali się własnego strachu.

Problem z obrazkową agitką polskiego socrealizmu, czyli artystycznej wersji stalinizmu, polegał nie tylko na tym, że była ona kopią sowieckiego pierwowzoru, lecz i na tym, że na ogół cechowała się nachalnością i neoficką nadgorliwością. Ale za to - zdaniem specjalistów - miała dużą siłę rażenia: afisze, plakaty, ulotki, transparenty spełniały postulat wszechobecności i docierały niemal do każdego, bez względu na polityczną barwę.

Wobec permanentnych niedoborów surowców, materiałów, towarów konsumpcyjnych, w tym artykułów pierwszej potrzeby, nakłaniano we wczesnym PRL-u (a i później też), do realizacji powziętych przez władze planów gospodarczych (plan 3-letni, plan 6-letni), do zbiorowych działań, jakim było współzawodnictwo pracy.

Za wzór stawiani byli przodownicy pracy, ludzie de facto skrzywdzeni, którymi manipulowano i wykorzystywano do celów propagandowych. Ilość oddanej energii w dżulach określała wartość człowieka. Lata te wspominane były - przez pokolenia, które już odeszły - z powojenną odbudową kraju ze zniszczeń, z zapałem do roboty bez pytania o godziwą zapłatę, a także z zaangażowaniem w budowę "nowego jutra", które okazało się wielką ściemą i bukietem obietnic pięknych jak sen.

Oprócz wybitnie propagandowych prac znakomitych artystów, takich jak np. Wojciech Fangor, Tadeusz Trepkowski, Eryk Lipiński, Olga Siemaszkowa, Tadeusz Ulatowski, Henryk Tomaszewski, którzy działali na zlecenie władz centralnych, w tzw. terenie kwitła prymitywna, acz ideologicznie słuszna amatorszczyzna. Domorośli agitatorzy, nie wysilając się zbytnio, produkowali nudną jak deszcz tandetę, nie tylko myślową, ale i estetyczną.

Przeczytaj koniecznie: Piszesz coś na Facebooku? Tych słów już nie możesz używać (LISTA ZAKAZANYCH SŁÓW)

W 1947 r. wyścig pracy w PRL zainicjował Wincenty Pstrowski, górnik z Zabrza. Rychło znalazł naśladowców, którym obiecano nagrody (np. radio, motocykl, mieszkanie), pieniądze i wyróżnienia. We współzawodnictwie robotnicy zobowiązywali się wykonać ponad plan część produkcji, rywalizując między sobą o szybkość, ilość i jakość. Zwycięzca otrzymywał tytuł przodownika pracy. Współzawodnictwo nie szerzyło się jednak w sposób epidemiczny, przeciwnie - było intensywnie stymulowane. Agresywna propaganda zachęcała do uczestnictwa w tych zawodach, osiągano coraz bardziej nieprawdopodobne rekordy. Odpowiedni zapis znalazł się nawet w Konstytucji PRL z 22 lipca 1952 r., mówiąc o tym, że "przodownicy pracy otoczeni są powszechnym szacunkiem narodu" (art.14, pkt.2). Przodownicy otwierali więc pochody pierwszomajowe, a najlepsi spośród najlepszych odbierali je, stojąc na trybunie. Pisano o nich wiersze, śpiewano piosenki. Współzawodnictwo było próbą mobilizacji do wytężonej roboty i dodatkowego wysiłku w centralnie planowanej gospodarce, której towarzyszyło marnotrawstwo i niezbędny organizacyjny bałagan. Wkrótce przekształciło się w odgórny, planowy system wymuszania wzrostu produkcji, kierowany przez aparat partyjny, bez względu na zdrowie i bezpieczeństwo robotników.

"Ta śmierć to symbol PRL-u". A. Duda złożył kwiaty pod tablicą upamiętniającą Grzegorza Przemyka.

Źródło:
TVN 24

Fotografie, które pokazujemy, pochodzą z początku lat 50. ubiegłego wieku. Zniknęła Bydgoska Fabryka Mebli, taki sam los spotkał Zjednoczone Zakłady Rowerowe ("Romet") oraz Bydgoskie Zakłady Metalowe Przemysłu Terenowego.

W zmienionym kształcie istnieją ówczesne Bydgoskie Zakłady Budowy Maszyn ("Makrum"), które produkowały m.in. - uwaga: autentyk - siekiery, patelnie i blaszki do butów. Prywatyzacyjne tornado przetrwały, jakkolwiek w nowej formule, Pomorskie Zakłady Przemysłu Odzieżowego ("Modus"), w których powstawały z odpadów rękawice robocze, a także bamboszki i ubranka dziecięce. W Pomorskich Zakładach Wytwórczych Materiałów Elektrotechnicznych ("Kabel") załoga zobowiązała się wyprodukować z odpadów poza planem paski do ubrań i zegarków, a także zelówki i obcasy. Węże do pompek samochodowych i motocykli, wentyle do dętek rowerowych i klocki do pedałów powstawały również, oczywiście poza planem, w Bydgoskiej Fabryce Przemysłu Gumowego ("Stomil").

Ogłaszane wszem i wobec czyny produkcyjne "poza planem" mówią dobitnie o wszechobecnej mizerii w zaopatrzeniu, o brakach, które dziś trudno pojąć. Ale - jak mówił Stefan Kisielewski - socjalizm bohatersko zwalczał problemy, które sam stwarzał.
(Cały tekst w papierowym wydaniu GP)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska