Opowieści o argentyńskim tangu, norweskich fiordach albo kolorowych meksykańskich strojach najbardziej wiarygodnie brzmią w ustach mieszkańców krajów, w których można się na nie natknąć. Zwłaszcza, gdy historie są okraszone filmami, zdjęciami i oryginalną muzyką.
Przez cały tydzień uczniowie Zespołu Szkół Ogólnokształcących mogli szlifować swój angielski, rozmawiając z trójką wyjątkowych gości. Szkołę odwiedzili studenci AISEC - międzynarodowej organizacji, umożliwiającej praktyki zagraniczne.
Jestem szalona, bo ciągle tańczę
Augustina Perez przyjechała z Argentyny, w Buenos Aires studiuje prawo. Po czym można ją poznać? Po szerokim uśmiechu. - Mówcie mi Tina, to skrót od imienia, poza tym - Tina jak Argentina - mówi do uczniów i od razu ich kupuje.
Jest w Europie pierwszy raz, za to zjeździła już USA. - Bardzo dobrze się tu czuję. Piękne widoki, urozmaicona pogoda... Rodzina, u której mieszkam, jest bardzo sympatyczna - mówi.
Smakują jej nasze pierogi, zwłaszcza te z borowiackimi grzybami. Nie cierpi za to ogórków - w każdej postaci.
Jacy są Argentyńczycy? - Ciepli, otwarci, towarzyscy. Całują się na powitanie, ściskają - nawet jeśli dobrze się nie znają. Gdy ktoś podczas witania tylko podałby rękę, zostałby uznany za dziwaka. W Polsce ludzie są bardziej chłodni, trzymają innych na dystans - uważa. - My lubimy imprezy, spotkania, taniec.
Dowód? Proszę bardzo, Tina bardzo szybko znajduje w internecie pokaz tanga. Może ktoś ma ochotę ruszyć na parkiet? - Tu ludzie uważają że jestem szalona, bo cały czas śpiewam, tańczę, głośno gadam i się uśmiecham. Ale nie obchodzi mnie, co powiedzą o mnie inni - śmieje się.
Kocham waszą pogodę - i waszą wódkę
Śliczna brunetka o egzotycznej urodzie to Damaris Perez, która przyjechała do Tucholi z Meksyku. Niecierpliwie wypatrywała śniegu. I wreszcie - pod koniec tygodnia - doczekała się białego puchu. - Jestem zachwycona! Nigdy wcześniej na żywo nie widziałam śniegu - opowiada z błyskiem w oku.
Pytam, czy miała już okazje ulepić bałwana i czy nie jest jej u nas zimno. - Zimno? Skąd! Kocham wasza pogodę! U nas jest ciągle minimum 35 stopni. A bałwana jeszcze nie robiłam - ale mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja.
Bory Tucholskie to kolejne miejsce w Polsce, które odwiedziła. Wcześniej, jako turystka, była w Krakowie i Warszawie. Tuchola wcale nie wydaje jej się małym miasteczkiem, bo miejscowość, z której sama pochodzi, jest niewiele większa.
Jaki jest jej kraj? - Pełen kolorów i ciepłych ludzi - opowiada. - Dużo się uśmiechamy, spotykamy się, cenimy więzy rodzinne. Kochamy muzykę, jesteśmy żywiołowi i otwarci. Potrafimy się cieszyć z małych rzeczy.
W swoim kraju Damaris studiowała medioznawstwo - zajmuje się między innymi kręceniem krótkich filmów dokumentalnych i robieniem zdjęć. Jak jej się u nas podoba? - I love polish vodka - mówi z szelmowskim uśmiechem.
Polacy nie różnią się od Norwegów
Anders Brudevoll to prawdziwy obieżyświat - zanim trafił do Tucholi, mieszkał w Norwegii, a potem przez trzy lata studiował stosunki międzynarodowe w Londynie i w ramach wymiany studenckiej sześć miesięcy spędził na uczelni we Wrocławiu. Nauczył się pojedynczych polskich słów i prostych zdań, sporo rozumie. Potrafi też przedstawić się łamaną polszczyzną - to wystarczy, by zyskać sympatię licealistów.
Zwiedził sporo polskich miast, między innymi Kraków, Toruń i Poznań. O Tucholi mówi dyplomatycznie, że to po prostu inne miejsce od tych, które widział dotychczas. Lubi Polaków, ale jedno mu przeszkadza - słabo i niechętnie mówimy po angielsku. - Poza tym ciężko mi mówić o jakiś narodowych cechach Polaków. Nie widzę różnicy między wami a innymi nacjami - mówi. - W Polsce nie żyją inni ludzie niż w Norwegii.
Praktyczny angielski
Nawet jeśli ktoś nie włada perfekcyjnie językiem Szekspira, nie miał problemów, żeby porozumieć się z obcokrajowcami. Pomocą służyły anglistki: Magdalena Sienkiewicz-Lipińska i Katarzyna Stachowicz-Grabowska, które opiekowały się gośćmi. Zorganizowały im atrakcje, m.in. wypad na kręgle, spacery po Tucholi i wyjazd do Fojutowa z jazdą konną i ogniskiem.
- Co roku gościmy obcokrajowców, przedstawiciele tych trzech krajów byli u nas po raz pierwszy - mówi Katarzyna Stachowicz. - Młodzież chętnie uczestniczyła w lekcjach, uczniowie rozmawiali z gośćmi nawet na przerwach. To chyba najlepszy sposób, żeby uczyć się języka.