- Po to tu przyszliśmy - odpowiada łamaną polszczyzną Edyta Bauer z Monachium, studiująca razem z Krzysztofem. - Jest coś, co nie pozwala nam, Niemcom, uciec od swojej okropnej historii.
Sala warszawskiego Teatru Małego nie mogła pomieścić wszystkich; kilkudziesięciu młodych ludzi stłoczyło się nawet na schodach. Gościem Adama Michnika i Bronisława Geremka był znany amerykański historyk, profesor Columbia University, Fritz Stern.
Okropny i piękny
był ten nasz XX wiek - mówił profesor Stern - I najkrótszy w całej historii: zaczął się w 1914 roku, a skończył, mam głęboką nadzieję, w 89. Podziwiam Polskę i Polaków. Pokażcie mi drugi taki naród, który przed półwieczem zmiotły dwa totalitaryzmy: hitlerowski i stalinowski. One wymordowały polską elitę, światło narodu. Ale serca nie udało się zabić. To wy, Polacy, zaprzeczyliście sensowi istnienia totalitaryzmów... I teraz nadszedł czas pojednania.
Ale największym jego wrogiem są stereotypy. Te niszczące ludzką świadomość brednie, od których tak trudno uciec zwykłemu człowiekowi. - Jeśli mogę wam coś radzić, to przede wszystkim walkę ze stereotypami. Nie ma narodów lepszych i gorszych, nie ma i nigdy nie będzie rasy nadludzi, nie ma narodów mądrzejszych czy śmieszniejszych. Są tylko ludzie.
Trudno nie przyznać racji profesorowi.
Stereotypy narodowe
otaczają nas zewsząd, tkwią w mrocznych zakamarkach świadomości. Żyd: cwany i pazerny; Niemiec: butny i arogancki; Polak - pijany, Czech - tchórzliwy, a Rosjanin - niewykształcony prostak.
Sven Hannawald, skoczek narciarski, komentując zachowanie polskich kibiców podczas turnieju w Zakopanem, powiedział telewizji niemieckiej: "Tam stały tysiące Polaków opitych bimbrem!". Polacy zrewanżowali się konkurentowi Małysza obrzucając go śnieżkami w Harrachowie. Zapytany przez polskiego komentatora telewizyjnego młody kibic odparł zaskoczony: "Jak to - dlaczego? Przecież to Niemiec!"
Zdumiewające, jak przy okazji zwykłych zawodów sportowych, może ujawnić się kwintesencja wzajemnych uprzedzeń polsko- niemieckich. Dla młodziutkiego Hannawalda Polacy to prostacka, pijana tłuszcza. Dla polskiego nastolatka sam fakt, że sportowiec jest Niemcem, usprawiedliwia wyjątkowo chamskie zachowanie. Doświadczenia historyczne obu młodych ludzi sięgają najwyżej lat 90. i pozbawione są obciążeń zarówno polskiej martyrologii wojennej, jak i niemieckiego "wypędzenia" przed półwieczem. Cóż więc takiego się dzieje, że utrwalone prymitywne stereotypy sprzed lat, mimo otwarcia granic, nadal funkcjonują i są podstawą wzajemnej, niesprawiedliwej oceny? I to w sytuacji, gdy ze Szczecina do Berlina jedzie się samochodem niewiele ponad pół godziny...
Odpowiedź jest banalna:
wzajemne uprzedzenia
będące wytworem prawie całego minionego stulecia zostały przeniesione na najmłodsze pokolenie. W oczach większości Niemców Polacy to leniwi, zapijaczeni osobnicy, utrzymujący się głównie z kradzieży samochodów. Dla Polaków natomiast zachodni sąsiedzi to aroganccy, bezmyślnie zaprogramowani do pracy i porządku ludzie, opijający się hektolitrami piwa. Oba stereotypy są tyleż nieprawdziwe, co krzywdzące. Politykom najwyższego szczebla z obu państw wystarczyło zaledwie dziesięciu lat, by ułożyć znakomicie współpracę polityczną. Kontakty gospodarcze, pozbawione ideologicznego kagańca, rozwijają się niezwykle szybko. A społeczeństwa Polski i Niemiec nadal traktują się
z chłodną obojętnością
i co najwyżej tolerują.
W ocenach ministerstwa spraw zagranicznych RP z ostatnich dziesięciu lat podkreśla się, że tak dobrosąsiedzkich stosunków jeszcze w naszej wspólnej historii nie było. Rok 1998 uznany został przez MSZ za niezwykły sukces polskiej obecności kulturalnej w Niemczech. Spotkania premierów landów i wojewodów, Tydzień Polski w Berlinie, Dni Polskie w Akwizgranie, Ratyzbonie i Lubece, spotkania pisarzy, rejsy literackie i późniejsze Expo 2000 w Hannowerze. Wyliczono tam precyzyjnie, ilu gości odwiedziło polskie stoisko i pytano, czy warto było utrwalać cepeliowski wizerunek Polski.
Tymczasem obok największych - w zasadzie wydumanych - fobii antyniemieckich przeszliśmy do porządku dziennego. Mało kto dziś już pamięta polski strach przed zjednoczeniem Niemiec w 1990 roku. W zapomnienie odszedł podświadomy lęk przed politycznym zdominowaniem Polski przez silniejszego partnera.
Jednak w przededniu wejścia Polski do Unii Europejskiej pozostał - manifestowany niemal codziennie przez Ligę Rodzin Polskich i Samoobronę - strach przed ekspansją terytorialną i ekonomiczną. "Wykupią nas, będziemy robolami u niemieckich bauerów" - słychać z Radia Maryja. Dość powszechne są nawet opinie ludzi z Pomorza, pracujących dziś w niemieckich firmach: "Skoro
nasi dziadowie
przeżyli zabory, ojcowie okupację, to i my przeżyjemy Niemca". Nikt natomiast nie protestuje przeciw prawdziwej rewolucji technologicznej i organizacyjnej, jaką przyniósł Zachód, a szczególnie Niemcy. Wystarczy przejść się do najbliższego sklepu, by widzieć różnicę technologiczną między towarami z byłych "krajów demokracji ludowej" a produktami "Made in Germany".
Czy to nie zdumiewające, że w pasie przygranicznym z Niemcami poparcie dla przystąpienia Polski do Unii Europejskiej wynosi prawie 80 procent?! I wcale nie za sprawą polityków najwyższego szczebla, lecz prywatnych znajomości, biznesu i kultury. Tak właśnie dokonał się "cud" francusko-niemieckiego pojednania.
Także po drugiej stronie Odry poparcie dla wejścia Polski do UE jest dużo większe aniżeli w pozostałych landach. Tam właśnie, przy granicy, ludzie się spotykają, robią nie tylko zakupy, ale znakomite interesy. I pracują. Polak potrafi świetnie pracować, tak jak Niemiec nie myśli o "kolonizowaniu" zahukanych Polaków. Ponadtysiącletnia tradycja historyczna krajów niemieckich i Polski nie może ot tak, zwyczajnie, zniknąć w niepamięci.
- Gdyby nie wasza tysiącletnie, często wspólne, korzenie - zakończył profesor Fritz Stern - Polska dawno zniknęłaby z mapy świata. Ale dopiero wtedy, kiedy zbudujecie wzajemne zaufanie między wami a Niemcami - duchy Hitlera i Stalina zostaną ostatecznie pokonane.
Krzysztof Białecki i Edyta Bauer, studenci germanistyki na Uniwersytecie Warszawskim, na Wielkanoc biorą ślub. Przyjęcie weselne potrwa cztery dni: dwa w Warszawie i dwa w Monachium.
Tylko ludzie
Jacek Deptuła
- Przecież to specjalista od spraw żydowsko-niemieckich... Ciekaw jestem, cóż o Polsce może powiedzieć profesor Stern? - zastanawia się głośno Krzysztof Białecki, student germanistyki Uniwersytetu Warszawskiego.