https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Udało się je ocalić z transportów śmierci

Orana uratowano m.in. dzięki pomocy Czytelników "Gazety Pomorskiej".
Orana uratowano m.in. dzięki pomocy Czytelników "Gazety Pomorskiej". Fot. Archiwum Animalsów
Kasztan, Bartek, Oran, Ircia. Historia każdego z tych koni mogłaby posłużyć za scenariusz do filmu.

Możesz pomóc

Możesz pomóc

Można przekazać 1 procent podatku dla Fundacji "Tara". Wystarczy w zeznaniu podatkowym wpisać nazwę Fundacja Tara - schronisko dla koni, numer KRS 0000223306 oraz kwotę. Numer konta fundacji - PKO BP S.A. Oddział 1 w Wołowie, nr konta: 75 1020 5242 0000 2902 0191 7236.

Dzięki bydgoskim "Animalsom", z happy endem.

O transportach koni do rzeźni napisano już wiele. Ojak traktowane są podczas takich podróży świadczy chociażby fakt, że nazywane są transportami śmierci.

Zwierzęta są narażone na ogromne cierpienia: bite ostrymi narzędziami, łamią sobie nogi o dziurawe podłogi, kaleczą się o krawędzie, padają z wycieńczenia i pragnienia. Czasem tratują się na śmierć. Słabsze psychicznie dostają zawału serca.

- Zdajemy sobie sprawę, że nie przeskoczymy problemu eksportu rzeźnych koni. Jednak próbujemy coś robić i w miarę naszych możliwości, wykupujemy konia - opowiada Irena Janowska, z Bydgoskiego Klubu Przyjaciół Zwierząt.

Zaczęło się w 2002 roku...
- Podczas jednego z koncertów w Filharmonii Pomorskiej zebraliśmy ponad 2 tys. zł. Ale próby wykupienia konia spaliły na panewce. W uratowaniu pierwszego o imieniu Fortunat bardzo pomógł mi nieżyjący już Darek Ratajczak, dziennikarz "Gazety Pomorskiej". To dzięki niemu udało nam się dotrzeć do handlarza i uratować Fortunata - opowiada Janowska. 14-miesięczny źrebak trafił do myślęcińskiego Ogrodu Fauny, a dziś jest wesołym i niesłychanie żywym koniem.

Kolejna była 5-letnia Fraszka. Klacz trafiła do azylu Haliny Wąsickiej w Solcu Kujawskim, gdzie ma swój własny boks i odpowiednią karmę. "Animalsi" sfinansowali też operację Wista, konia rasy huculskiej, przeznaczonego do pracy z dziećmi niepełnosprawnymi.

Pierwsza była Maxima

- Kiedy dowiedziałam się, że jest szansa na wykupienie kolejnego konia, zaczęłam się zastanawiać, gdzie zawieść zwierzę. Zadzwoniłam do Antoniego Gucwińskiego, długoletniego dyrektora wrocławskiego zoo. To on podpowiedział mi schronisko dla koni "Tara" - mówi Irena Janowska.

"Tara" powstała w 1995 roku w okolicach Wrocławia z prywatnych funduszy Scarlett Szyłogalis. Jednak powódź 2 lata później spowodowała, że schronisko musiało się przenieść. Teraz "Tara" znalazła lokum w Piskorzynie na Dolnym Śląsku. - Ze Scarlett znamy się od dawna, bardzo lubimy, choć nigdy się nie widziałyśmy.

Rozmawiamy przez telefon albo piszemy do siebie listy. Wiem, że to bardzo ciepła, kochająca zwierzęta osoba - dodaje pani Irena. - W "Tarze" jest na przykład Maxima z Ashleyem. Klacz Maximę skazano na śmierć, bo rodziła tylko ogiery, a więc nie była atrakcyjna dla hodowcy przy powiększaniu stada. W 2005 roku do "Animalsów" dotarła wiadomość o Bartku, 26-letnim koniu pracującym przy zrywce drzew. - Koń był okrutnie bity. Kiedy go zobaczyłam, był jedną wielką raną. Wychudzony, bardzo słaby, po prostu rozpacz - kontynuuje pani Irena. - W "Tarze" przeżył rok. Słyszałam opinie, że może w takim razie nie opłacało się go ratować. Uważam jednak, że podarowaliśmy mu aż rok spokojnego życia, bez bicia i głodzenia. Mógł przecież skończyć w jednej z rzeźni we Włoszech czy Francji, a tak przynajmniej schyłek życia Bartka był bardziej kolorowy .

Pomogli nasi Czytelnicy

Również Historia Orana, dzięki Czytelnikom "Pomorskiej", skończyła się szczęśliwie. Oran to prawie 5-letni gniady koń. Jego pech polegał na tym, że ma schorzenie kręgosłupa, które uniemożliwia mu jakikolwiek wysiłek fizyczny. Nie nadawał się ani pod wierzch, ani do bryczki. Dla właściciela stał się więc zwierzęciem bezużytecznym. Miał zostać sprzedany i łatwo było przewidzieć, jaki go czeka los.

Jednak apel o pomoc, który w październiku opublikowaliśmy na naszych łamach, przeszedł najśmielsze oczekiwania, również Ireny Janowskiej. - Przecierałam oczy ze zdumienia, widząc te zera na koncie - opowiada pani Irena. - Pieniędzy było tyle, że wystarczyło nam na wykupienie Orana i kolejnego konia.

Dostała imię Ircia

22-letnia spracowaną, wychudzoną klacz gospodarz spod Zduńskiej Woli skazał na powolną śmierć. Dopóki mogła, pracowała, później właściciel wyprowadził ją na pole i zostawił. Koń żywił się rosnącymi tam roślinami. Kiedy "Animalsom" udało się wykupić bezimienną klacz, była bardzo wychudzona, a w ogonie miała mnóstwo kolców ostów. Już w "Tarze" dostała imię - Ircia. - Dowiedziałam się, że to na moją cześć - śmieje się Janowska.

Miesięcznie pobyt konia w schronisku kosztuje kilkaset złotych. "Tara" z trudem wiąże koniec z końcem. Brakuje siana, słomy, kończy się owies, a tona kosztuje około 800 zł. Tymczasem w "Tarze" zużywają go aż 10 ton miesięcznie. Konie trzeba też leczyć, bo najczęściej te trafiające do schroniska, są bardzo chore.
"Tara" bardzo więc liczy na pomoc ludzi o wielkich sercach.

Anna Stasiewicz
[email protected]

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska