Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ulubieniec kabaretu

Rozmawiała Monika Smól [email protected]
Marcin Daniec
Marcin Daniec fot. archiwum
Rozmowa z Marcinem Dańcem satyrykiem i aktorem o jego dwóch pasjach: sporcie i scenie.

- Jak to się stało, że absolwent Akademii Wychowania Fizycznego trafił na scenę? Co łączy artystę z zamiłowaniem do sportowej rywalizacji? Chyba niewiele.
- Muszę zaprotestować! Od dziecka kochałem dwie rzeczy: sport i scenę. Trudno było zdecydować się na coś. Wybrałem, gdy zaczęły się kłopoty w szkole. Tak się poświęcałem moim pasjom, tak zwariowałem na ich punkcie, że groziło mi, iż nie zdam do następnej klasy. Dzięki kondycji, jaką wyrobiłem systematycznie trenując, mogę występować na scenie pięć godzin i jeszcze bisować.

- W jakich dyscyplinach czuje się pan mocny?
- Mogę się zmierzyć prawie w każdej. Nie kuszą mnie tylko sporty ekstremalne. Uwielbiam grać w tenisa, spotykam się na turniejach z kolegami artystami. A hotele, w których nocuję, muszą mieć stół do ping-ponga.

- Pamiętam akcję, po której strzelił pan gola Dudkowi podczas meczu reprezentacji Polski z reprezentacją artystów.
- O! Tego gola pamiętam ja, Tomek Iwan, który mecz zorganizował i Jurek Dudek. Cieszę się, że i pani pamięta. Najważniejszy mecz zagrałem na pozycji napastnika z "10" na plecach. Strzeliłem gola na 1:0. W tej "10" coś jest. Nosił ją Włodzimierz Lubański, kapitan reprezentacji Polski, z którą zdobył na igrzyskach olimpijskich w 1972 roku złoty medal. W meczu z Anglią w 1974 roku też strzelił gola.

- Pamiętam "10" na plecach Radka Kałużnego. Zdobył z Wisłą Kraków mistrzostwo Polski, puchar ligi, gra w cypryjskim AEL (Limassol). Skoro na boisku szczęście panu dopisuje, do tego ta "najlepsza" koszulka, to może trzeba było wybrać kopanie?
- Najpierw coś powiem: wie pani tak dużo o piłce, że muszę bardzo uważać, co mówię. Jako chłopiec marzyłem o reprezentacji. Wybrałem jednak inną drogę życiową - artystyczną. Mimo to moje ścieżki połączyły się z ukochaną piłką nożną. Nie było mi dane grać w reprezentacji, ale jeszcze w czasach, gdy reprezentację prowadzili Antoni Piechniczek i Janusz Wójcik, za namową Edzia Lorensa - trenera drużyny młodzieżowej, dostałem stałą wejściówkę do szatni narodowej jedenastki. Miałem tylko sprawić, by byli odprężeni przed meczami, a poznałem wielu przyjaciół: Piotra Nowaka, Piotra Świerczewskiego, Tomka Iwana. Koledzy dziwili się, że jeżdżę społecznie na kadrę i ich bawię, a dla mnie kontakt z tymi piłkarzami to spełnienie marzeń.

- Słyszałam, że ma pan pokaźny zbiór koszulek sprezentowanych przez piłkarzy.
- Zostało kilkanaście, bo jak się już nacieszę, to oddaję je na licytację, na jakiś szczytny cel.

- Mało kto wie, że Marcin Daniec nie stroni od działalności charytatywnej.
- Nie lubię o tym mówić, bo nie robię tego dla podbijania słupków popularności. Mamusia powtarzała: jeśli możesz komuś pomóc - zrób to, ale nie rozgłaszaj. Kiedyś w Brzegu wystąpiłem na koncercie, na którym zbierano na protezy dla chłopca wyrzuconego z pociągu. Później przyszedł mi podziękować. Mówił, że dzięki mnie chodzi. Miałem wtedy cztery metry wzrostu, tak urosłem! Od 15 lat organizuję koncert "Daniec i jego goście". Dochód przeznaczony jest na świetlice terapeutyczne prowadzone przez zakon pijarów. Przebywają tam dzieci, które do domu mogą iść, gdy ojciec już śpi, by ich nie pobił. Za te pieniądze jeżdżą też nad morze.

- Podobno jeden ksiądz jako pokutę zadaje oglądanie kabaretu Dańca?
- Ksiądz Janusz, mój fan, poprosił kiedyś, abym pomógł zebrać pieniądze, bo przez cieknący dach woda zalewa mu ołtarz w kościele. Po recitalu zdradził mi, że daje taką pokutę, bo "Marzenia Marcina Dańca" wysubtelniają.

- Występy na dużych salach różnią się od tych w małych miastach?
- Nigdy nie dzieliłem widowni na kategorie A, B, C. Na recitale przychodzi życzliwa mi śmietanka miasta. Klimat sali na trzysta osób jest inny niż tej na dwa tysiące, ale ludzie tak samo reagują. Głośniej ich słychać na większych salach, ale człowiek bawi się tak samo. Nigdy nie lekceważę widza.

- Zauważyłam, że lubi pan żartować z widzami?
- Cieszę się, że powiedziała pani "żartować". Czasami czytam, że napadam ludzi. To, że wciągam widzów do żartów dowodzi, że czasami improwizuję i nie przywożę na recital statystów. Improwizacja to jest to, co uwielbiam.

- Zdarza się panu żartować z VIP-ów, gdy oni są na sali? A może gdy dowiaduje się pan o tym, rezygnuje z tego punktu programu?
- Nie ma mowy o obrażaniu, dlatego nic nie wykreślam. Nie używam nazwisk, nie kopię leżącego. Miłe jest, gdy osoba, o której mówiłem na scenie, przyjdzie potem do garderoby i powie, że jest OK.

- Zdarzyło się, że ktoś się obraził?
- Podczas jednego występu żartowałem z właściciela małego fiata. Okazało się, że burmistrz miasta, w którym występowałem, jeździ maluchem. Był pewien, że doniosła mi o tym dyrektor domu kultury i zwolnił ją. Kiedy się dowiedziałem, zadzwoniłem i zapytałem ją, czy wstawić się u wojewody. Powiedziała, że swoje talenty rozwija już w firmie, którą założyła. I nie zarabia takich groszy, jak na "garnuszku u burmistrza".

- Wierzy pan w przyjaźń ludzi ze świecznika?
- Moim sąsiadem jest Robert Korzeniowski. Gdy odniosłem kontuzję "pożyczył" mi rehabilitanta, abym szybko wrócił do formy. Jak tego nie cenić? Zimą zaproponował mi komentowanie skoków narciarskich. Wyczytał gdzieś, że marzyło mi się zostać dziennikarzem sportowym, komentatorem. I chciał mi pomóc to marzenie spełnić. Niestety, nie mogłem skorzystać, bo miałem recital.

- Podobno nawet w wojsku nie był pan pokornym żołnierzem.
- Mnie tam zabrali na siłę! Z absolwentów wyższych uczelni chcieli robić oficerów. Nie chciałem stać na warcie, grabić liści ani obierać ziemniaków. Więc wymyśliłem teatrzyk kukiełkowy. Potem założyłem Ruchomą Szkołę Korepetycji. Gdy zrobiłem nabór, szukałem 20 chętnych do pracy żołnierzy, a zgłosiło się 200. Ten projekt chwalili w gazetach nazywając nas wodzirejami w mundurach, bo jeździliśmy do domów dziecka i udzielaliśmy korepetycji. Kilka godzin dawaliśmy lekcje, opiekunki wpisywały, że trwały dłużej, a my w tym czasie mogliśmy skoczyć na piwo.

- Znajdzie pan czas na odpoczynek podczas wakacji?
- W lipcu i w sierpniu mam po trzy recitale na Wybrzeżu i w górach. Całe wakacje "byczymy" się w domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska