https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W dzień targowy

Małgorzata Wąsacz
Halę Targową przy ul Podwale wzniesiono 1906  roku.
Halę Targową przy ul Podwale wzniesiono 1906 roku.
W Hali Targowej przy ul. Podwale zakupy robili nie tylko mieszkańcy okolicznych domów. Przyjeżdżali tutaj także klienci z najdalszych zakątków miasta. A było warto, bo towary od gospodarzy były zawsze świeże, a - co najważniejsze - przy okazji kilka groszy można było utargować.

     
     
Leszek Majewski, ekonomista, pracował w handlu oraz w ruchu śpiewaczym Trójmiasta i Bydgoszczy, po raz pierwszy do hali zajrzał będąc kilkuletnim chłopcem. - Byłem z kolegami w moim wieku. Mieliśmy wtedy siedem, może osiem lat. Jak to dzieci, nie mogliśmy usiedzieć w jednym miejscu. Ciągle gdzieś łazikowaliśmy po mieście. Zaglądaliśmy tu i ówdzie. W końcu dotarliśmy również na ulicę Podwale, do hali. To był kawałek drogi od domu, bo mieszkałem wtedy z rodzicami przy ulicy Cieszkowskiego - _opowiada.
     Bunkier dla Husajna
     
Z tą Halą Targową to było tak: jeszcze w XVIII wieku na narożniku ulic Podwale i Teofila Magdzińskiego stał pierwszy ewangelicki kościół w Bydgoszczy. Wybudowano go w 1787 roku w stylu klasycystycznym. Wcześniej, za Augusta III, ewangelicy odprawiali swe nabożeństwa na poddaszu ratusza. Pod koniec XVIII wieku zbór przy ulicy Podwale był jedyną świątynią ewangelików, wobec sześciu czynnych i dwóch nieczynnych kościołów katolickich w mieście. Po zburzeniu zboru, na jego miejscu wzniesiono halę.
- Było to w roku 1906. Budynek zaprojektowało berlińskie biuro architektoniczne Hermann Knauer und Boswau. Ciekawostką jest, że to właśnie ta firma w okresie międzywojennym wyspecjalizowała się w projektowaniu obiektów militarnych. Ona również zaprojektowała w Iraku schrony dla Saddama Husajna - opowiada Zdzisław Hojka, kierownik działu historii Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy. Przez lata wygląd hali w ogóle się nie zmienił.
     Trzy wieże w herbie
     
Do dziś nad efektowną bramą wejściową do hali znajduje się kamienny herb miasta. Jest to fragment muru obronnego z trzema basztami i otwartą połówką bramy. W najstarszych pieczęciach miasta, np. z 1571 roku, w herbie nie było jeszcze krzyżyka. Pojawiał się w otoku, jako przerywnik. W czasach pruskich wprowadzono krzyż bezpośrednio do herbu na zwieńczeniu masztu wietrznika.
     Produkt z wozu
     
Bez względu na porę roku, hala zawsze tętniła życiem. W jej górnej części sprzedawano warzywa i ryby, a w piwnicy nabiał i mięso.
- Tutaj panował chłód, więc gospodarze mieli pewność, że towary nie zepsują się. I rzeczywiście zawsze były świeże. Wybór był bardzo duży: ser, jajka, masło, mleko, drób, cielęcina, wieprzowina. Co kto chciał kupić, to tutaj na pewno dostał. Gospodarze najczęściej produkty wystawiali na wozach, którymi przyjechali do Bydgoszczy. Pamiętam też gospodynie, które wysiadały z autobusów na dworcu przy placu Kościeleckich. Niewiele towaru były w stanie ze sobą przywieźć, ot na przykład koszyk jajek czy kilka szklanych butelek ze śmietaną lub krwią na czerninę. Najczęściej ustawiały się tuż przed halą. W latach późniejszych pojawiały się stragany z ladami - dodaje Leszek Majewski.
     Rębacz poćwiartuje
     
Halę z lat 30., jak również z okresu powojennego, doskonale pamięta Maksymilian Kasprzak, ekonomista, pracował jako główny księgowy, najdłużej, bo przez 37 lat w Wojewódzkim Zarządzie Inwestycji Rolniczych przy ul. Jagiellońskiej.
- W latach 1946-53 handel odbywał się tylko w piwnicy, gdzie sprzedawano mięso z uboju chłopskiego. Rano właściciel przywoził sztukę, którą na miejscu badał weterynarz. Następnie rębacz dzielił ją na części. Tak przygotowane mięso kupowali bydgoszczanie. Osobiście, po wojnie najczęściej wybierałem się do hali po gicz lub kulkę cielęcą - wspomina.
     Smaczny zwyczaj
     
Sprzedający w hali nie narzekali na brak klientów. Zapewne dlatego, że potrafili doskonale zareklamować swoje produkty.
     
- Częstowali nimi kupujących. Odkrawali na przykład kawałeczek serka czy kiełbasy, podawali na końcu noża i prosili, by spróbować. Albo na palec dawali trochę masła. To był bardzo przyjemny zwyczaj. Po takiej degustacji klient najczęściej nie miał już żadnych wątpliwości i płacił za produkt - przyznaje bez wahania Leszek Majewski.
     Targ na targu
     
Co jeszcze skłaniało klienta do zakupu? Na pewno niższa cena. - _W hali zawsze można, a nawet trzeba było z gospodarzem utargować kilka groszy. W przeciwnym razie czuł się urażony. Pamiętam, że moja mama przez lata zaopatrywała się w nabiał u pana Mikołajewskiego. Mieszkaliśmy wtedy przy ulicy Cieszkowskiego, ale do hali zawsze wybieraliśmy się z przyjemnością. Co tydzień, w czwartek, mamcia brała do ręki duży koszyk i szliśmy do "naszego" gospodarza po jajka, masło, twaróg, czasem również miód. Pan Mikołajewski nigdy nie chciał mamy wypuścić, jeśli choć nie spróbowałaby go przekonać, że powinien opuścić cenę. Uwielbiał się trochę podroczyć. Czasem zdarzało się też, że na przykład w ramach specjalnej promocji dla miłej klientki dorzucał gratis kilka dekagramów twarogu lub z trzy jajka
- opowiada Marian Karpiński, nauczyciel matematyki, który całe życie przepracował w szkolnictwie.
     Pocałunek w rękę
     
A grzeczność kupców i klientów to już była wprost niezwykła! Wszyscy bez wyjątku mówili "dzień dobry" na powitanie i "do widzenia" na pożegnanie. Mężczyźni zdejmowali czapki i kapelusze. Dziecku, które zapomniało powiedzieć "dzień dobry" wszyscy natychmiast zwracali uwagę. - I jeszcze to całowanie w rękę. Jednym paniom się to podobało, inne były skrępowane. W każdym razie obowiązywała zasada, że kobietę zamężną, która już była matką, przy powitaniu należało bezapelacyjnie pocałować w rękę. Pannę można było w ten sposób obrazić. Powiem szczerze - mężczyźni uwielbiali ten całuśny zwyczaj. Ja byłem wtedy małym chłopcem, więc kobietom musiałem ładnie i wyraźnie mówić "dzień dobry". O całowaniu nie mogło być mowy - przyznaje Marian Karpiński.
     Ze wszystkich zakątków miasta
     
W okresie międzywojennym na zakupy do Hali Targowej przyjeżdżali nawet mieszkańcy odległych części miasta. Przy okazji zaglądali także na inne targi, których w Bydgoszczy nie brakowało. I tak: w środę i sobotę handlowano na Starym Rynku, na Nowym Rynku i na placu Poznańskim, a w poniedziałek i czwartek - na placu Piastowskim. Zbigniew Raszewski w "Pamiętniku gapia" pisze: "Każdy z tych placów podzielono na sektory. W jednym kupowało się jarzyny i owoce, w innym nabiał, drób, ryby. Pamiętam niesłychaną obfitość towaru, gwar, intensywne zapachy świeżej zieleniny. Miejscowe przekupki miały pewien styl, nosiły skórzane fartuchy i duże torebki z pieniędzmi na brzuchu. Nie były nachalne, zachowywały się godnie".
     Daj pan kilka groszy
     
Marianowi Karpińskiemu Hala Targowa wcale nie kojarzy się z zakupami, tylko z... żebrakami. Wspomina: - Najgorzej było w połowie lat trzydziestych, gdy kryzys gospodarczy w Polsce coraz bardziej się pogłębiał. Ludzie byli bez pracy, biedę odczuwało coraz więcej rodzin. Na początku żebracy bez żadnych skrupułów pojawiali się w miejscach publicznych, także przy hali, gdzie każdego dnia ruch był ogromny. Zaczepiali przechodniów, wyciągali rękę. Często można było usłyszeć "Daj pan kilka groszy". Z czasem policja skutecznie ich przepędzała z ulic, więc chodzili po domach. Jeszcze przed wybuchem wojny każdy, kto płacił miesięcznie złotówkę, a kupcy trzy do pięciu złotych, mógł na drzwiach wywiesić tabliczkę z napisem: "Jestem członkiem Bydgoskiego Okręgu Caritas. Wtedy nie trzeba było dawać datku. Żebrakom taki napis się bardzo nie podobał. Gdy do Bydgoszczy wkroczyli Niemcy, momentalnie żebractwo się skończyło. Za to zaczęło się... Ale my już tutaj odbiegamy od tematu...
     Raj dla złodziei
     
Skoro w hali zawsze było tłoczno, to pewnie i nietrudno było tutaj stracić zegarek czy portfel? Rzeczywiście tak było, zwłaszcza w latach 20. i 30. ubiegłego wieku. Zbigniew Raszewski pisze: "Złodzieje operowali głównie w okolicy Hali Targowej. Okradali przychodzących na targ (...). Śmiało mogę powiedzieć, że mieliśmy złodziei poważnych, fachowych i dobrze przygotowanych do swojego zawodu". Oczywiście rabusie mieli swój żargon. I tak "majcher", "knyp", "kosa" i "haj" oznaczały nóż. Raszewski wyjaśnia: Nawiasem mówiąc "kosa" mogła także oznaczać żyletkę, na przykład w operacji odcinania torebki od rzemyka, za który kobiety zwykły ją trzymać. Wiem też, że "piechota" to drób, "sikora" - zegarek, a "sikora z ogonem" to zegarek z dewizką. Wiem też, że skonfiskować komuś zegarek to "pitrę trzasnąć". Od biedy zrozumiałbym szefa, który kieruje ograbianiem gapiów mówiąc: "zapul bibię z lewej mani". Oczywiście "bibia" to kobieta, którą należy okraść z lewej strony.
     Jutro przespracerujemy się Mostem Staromiejskim. Wraz z Maksymilianem Kasparzakiem wstąpimy na seans do kina "Lido", a następnie na kolację do restauracji "Bristol". Zobaczymy również, jak wyglądały przedwojenne, bydgoskie tramwaje.
     ***
     Widokówki pochodzą ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy, które udostępniło nam kolekcję.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska