W planach urzędników wszystko wyglądało pięknie. Nowa hala pachnie nowością, jest główna arena, hala treningowa, mnóstwo szatni, siłownia. Tyle teorii. A praktyka? Miasto chce w nowej hali upchnąć cztery, a może i więcej ligowych drużyn. Dwa dni wystarczyły, żeby załamał się cały kalendarz treningów. Kluby zaczynają się rozglądać za rezerwowymi obiektami, za które będą jednak musiały dodatkowo płacić.
Koszykarze na trzy dni przed hitowym meczem na otwarcie ligi z Anwilem Włocławek stracili po jednym treningu dziennie na głównej hali i musieli się przenieść do hali treningowej. Ich miejsce zajęły siatkarki Budowlanych Toruń. Trener Milija Bogicević zdziwił się jeszcze bardziej, gdy dowiedział się, że wkrótce wypadną mu treningi w poniedziałki i wtorki.
Powód? Miasto w gigantycznym obiekcie nakazało także rozegrać mecze... tenisistom stołowym Energi Manekina, które zwykle ogląda ze 200 osób.
To kłopot nie tylko dla koszykarzy. Tenisowa Superliga gra zwykle we wtorki. Co w takim razie z meczami euroligowymi "Katarzynek", które często odbywają się w środę? Energa nie będzie mogła się do nich przygotowywać. Będzie miała także problem, żeby zapewnić trening przyjezdnym, co jest jednym z obowiązków gospodarzy.
Co ciekawe, siatkarki wcale nie chcą grać na głównym obiekcie. Już dawno upatrzyły sobie halę treningową, gdzie na dostawianych trybunach oraz galeriach nad boiskiem znajdzie się miejsce dla 500 osób. Na I ligę w zupełności wystarczy.
Taki był plan jeszcze miesiąc temu. Ale urzędnicy nakazali drużynie wrócić do głównej hali. Z kilku źródeł usłyszeliśmy, że zaproszenie graniczyło z szantażem (czytaj: mecze na dużej arenie lub koniec z dotacjami). Pierwszy trening zorganizowano we wtorek i zakończył się przed czasem. Na położenie specjalnej siatkarskiej nawierzchni nie ma czasu ani pieniędzy. Wymyślono więc, że w ramach oszczędności siatkarki zagrają na koszykarskim parkiecie. Efekt? Każda akcja w obronie grozi kontuzją, bo parkiet urywa się nagłym uskokiem dwa metry za linią boczną.
Po pierwszym tygodniu wspólnych zajęć zapanował wielki bałagan. Poszczególne drużyny musiały kilka razy zmieniać godziny swoich zajęć. Ruchome mają być także godziny wszystkich spotkań ligowych, co z pewnością nie ułatwi życia kibicom. A przecież zimą na Bema mają grać także laskarze Pomorzanina>...
Z sytuacją kompletnie nie radzi sobie obsługa hali. Gdy przedstawiciele jednego z klubów zgłosili zastrzeżenie usłyszeli, że "najlepiej byłoby w ogóle bez drużyn sportowych. W hali odbywałyby się tylko koncerty i byłby święty spokój".
Kluby oficjalnie nie chcą zajmować stanowiska w obawie przed finansowymi sankcjami. Zaczęły jednak po cichu dogadywać się ze sobą za plecami urzędników. - To wszystko nie trzyma się kupy. Nie ma w Polsce hali, w której miałoby grać tyle drużyn ligowych w jednym sezonie. Jedynym realnym układem jest duża hala dla basketu, mała dla siatkówki. Już teraz jest za ciasno. A co się stanie z toruńskimi zespołami, gdy zimą miasto zimą wynajmie głowną halę lekkoatletom na zgrupowanie? - pyta jeden z trenerów.
Komentarz. Ktoś za halę musi płacić
Jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno o pieniądze. Dlaczego miasto wszystkie kluby zagania do nowej hali? Bo obiekt za 160 mln zł generuje ogromne koszty. Nie udało się sprzedać nazwy ani pozyskać na razie dużych, dochodowych imprez. Miejskie pieniądze będą więc krążyć: w postaci dotacji trafią do klubów, a potem wrócą do miasta jako opłata za korzystanie z hali. Bilans na papierze będzie więc wyglądał ładniej, choć w praktyce to i tak miasto będzie pokrywało wszelkie koszty.
Czytaj e-wydanie »