- Ładną ma Pan fryzurę. Od dzieciństwa taka niestandardowa?
- Co jakiś czas zmieniam. Nawet mój syn zauważył, gdy oglądaliśmy film ze studniówki: "Ooo, szlachciura prowadzi swoją młodzież".
- Sarmata?
- No, nie do końca. Nie wszystko w Sarmatach mi się podobało. Ale z pewnością podobało mi się przywiązanie do tradycji. Jestem historykiem, więc tradycje cenię.
- Ale Pana fryzura to taki trochę nieład artystyczny.
- Uczniom też pozwalam na pewną swobodę w wyrażaniu swojej osobowości, pod warunkiem, że nie przesadzają.
- A gdzie jest granica?
- W momencie kiedy coś co prezentują zaczyna być śmieszne, albo niesmaczne. Bardzo rzadko, na szczęście, zdarzają się takie przypadki. Mocne przejawy niezależności nie są stosowne w szkole.
- Pan się nigdy nie buntował?
- Buntowałem się, oczywiście. Nosiłem trochę dłuższe włosy, a dyrektor za to ścigał.
- Pan teraz nie ściga?
- Za włosy nie. Nie podobało mi się, gdy dyrektor nas piętnował, krzyczał, ale nie rozmawiał. Ja rozmawiam z moimi uczniami. Jestem zwolennikiem dialogu.
- A to, że ma Pan dłuższe włosy oznacza, że jest Pan bardziej niezależny.
- Nie, czuję się jednak bardziej swobodny. To odbicie mojego temperamentu. Cenię swobodę.
- To swoboda powinna panować też w szkole?
- Dobrze pojmowana swoboda w szkole to luźne lejce. Każdy tu wie, że szarpać nie można, bo w gabinecie siedzi dyrektor woźnica i może wodze naciągnąć.
- I jeszcze ten woźnica ma ostatnio żyłkę sportową
- Postanowiłem dać większe możliwości uczennicom, które nie dość, że się świetnie uczą, to jeszcze godzą naukę ze sportem. Zostałem wiceprezesem klubu sportowego "Budowlani".
- Dał się Pan wbić w garnitur prezesa, taki swobodny człowiek?
- Ależ mnie to nie zniewala, choć mam świadomość obowiązku, bo wolność ma swoje granice.