
Ogród Korneliusza Korniluka to magiczne miejsce, zaczarowana galaktyka. To utkana z ciepła przestrzeń wypełniona wibracjami. To pięćset metrów kwadratowych w centrum Bydgoszczy, w obrębie ogródków działkowych "Radość", na których można poczuć się trochę jak w górach, trochę jak nad morzem i na pustyni. I trochę jak w Japonii, Chinach, na Syberii i w tajdze. I Afryce, i słonecznej Australii. I bardzo jak w bajce.
Malina skropiona cytryną
W ogrodzie Korneliusza Korniluka rosną nakrapiane jabłka o smaku gruszki, a na gałęziach panoszą się małe jak paznokieć i płaskie jak pestka dyni syberyjskie kiwi (pychota! smak trudny do określenia, coś jak malina ugnieciona z dojrzałym agrestem na koniec skropiona cytryną).
W ogrodzie Korniluka kolorem nęci czerwona, chińską porzeczka o wielu smakach (jedna kulka jest zarazem kwaśna, słodka i gorzka; ostra, cierpka, niedobra i pyszna jednocześnie).
W ogrodzie Korniluka, na styl norweski, nie ma płotu ani furtki zamykanej na kłódkę. Są za to dzikie maliny, białe poziomki, borówki amerykańskie, maciejka, lawenda, melisa, szałwia, różeniec chiński, krasula piramidalna, mikołajki iberyjskie, pigłowiec japoński i...I wiele innych rzeczy.
Ładowanie akumulatorów
Korniluk (kuca przy skalniaku, wybiera zeschłe liście): - Jestem tu od rana do wieczora, od poniedziałku, do niedzieli. Chyba, że mam zebranie działkowców, chyba, że wyjeżdżam, trzeba coś załatwić w mieście. Ale wtedy ogrodem zajmuje się Wanda, moja żona.
Ja (kucam przy Korniluku, notuję): - Nie ma czasem pretensji? O ogród nie jest zazdrosna?
K: - Nie ma na to czasu, bo jak każda emerytka, jest bardzo zajętą osobą, bo robi zaprawy, soki, bo opiekuje się niepełnosprawnymi dziećmi. I to ją tak pochłania, że nawet w domu trudno się nam spotkać. No, z tym spotykaniem, to może trochę przesadzam, ale...
J: - Ale?
K: - Nie byłoby dobrze, gdyby małżonkowie nie pozwalali swoim drugim połowom rozwijać zainteresowań. Ciągłe pretensje męczące są na dłuższą metę.
J: - A ogród pana nie męczy?
K: - A co miałoby mnie zmęczyć? Świeże powietrze? Przycinanie gałęzi, przesadzanie wrzosów, grabienie, sadzanie? To czysta przyjemność, ładowanie akumulatorów.
J: - Zastanawiam się, jak pan przetrzyma zimę, bo w czterech ścianach pan się musi dusić...
K: - Nie muszę niczego przetrzymywać, bo mój ogród nie zapada w zimowy sen. No, może jest bardziej ospały, bardziej powolny i mniej wymagający, ale jest. I codziennie daje mi do zrozumienia, że zaniedbać go, to tak, jak zapomnieć, że ma się dziecko pod opieką. Wiosna, lato, jesień, zima; obojętnie jaką mamy porę roku ogród ciągle żąda zainteresowania.
J: - Jednak w okresie zimowym pracy jest jakby trochę mniej.
K: - Jakby, bo ja zawsze znajdę coś do roboty.
J: - A pokontemplować przyrodę?
K: - To nie dla mnie. Ja nie potrafię siedzieć bezczynnie, ja ciągle muszę być w ruchu. Tak jestem skonstruowany i już.
Krajobraz z kamienia
Korneliusz Korniluk - bydgoszczanin, rocznik 43, emeryt - z zawodu jest poligrafem, ale w poprzednim wcieleniu z pewnością był ogrodnikiem. I to na pewno królewskim. A może w domu samuraja? A może...
W ogrodzie Korniluka nic nie jest przypadkowe, choć wygląda na rosnące dziko. I nic dziwnego - jedna roślina lubi słońce, druga najlepiej czuje się w cieniu, są krzewy rosnące na piaskach i takie, które wolą żyzne gleby...
Korniluk: - Fascynuje mnie kultura Wschodu, sztuka uprawiania bonsai na naszych polskich drzewach i japońskie ogrody. Dużo zawdzięczam rodzicom, po których odziedziczyłem tę działkę, bo to oni wszczepili mi miłość do natury. Czytam też literaturę fachową, myszkuję po internecie.
Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że Korniluk fachowymi radami sypie jak z rękawa i że zna nazwę łacińską każdej rośliny. Nie powinno też dziwić, że ogród przyciąga ciekawskich, że ludzie przychodzą tu całymi rodzinami, robią zdjęcia, cmokają z podziwem. A Korniluk na to pozwala.
I jeszcze z nimi porozmawia
I pokaże ogrodowe zakamarki, suiseki (suiseki to japońska sztuka artystycznego eksponowania kamieni i skał, to kolejny "fiś" tego pana).
A zrobi to, żeby oglądający mogli uruchomić wyobraźnię, żeby mogli zobaczyć w pokazywanych fragmentach skał niedźwiedzia na lodowej krze, fokę na fali, kontury afrykańskiego lądu w kolorze Sahary i wiele innych rzeczy.
Podróż bez siodła
Więc Korniluk w poprzednim wcieleniu był ogrodnikiem. Niemożliwe? To skąd ta pasja, dyplomy, nagrody, puchary (ostatni, ten z ubiegłego miesiąca i od Okręgowego Zarządu Polskiego Związku Działkowców, ma wygrawerowane na tabliczce: "Kolekcjoner Roślin Ogrodowych 2008")?
Niby tak, ale gdyby dalej iść tym tokiem myślenia, musielibyśmy dojść do wniosku, że Korneliusz Korniluk ma za sobą kilka wcieleń, że był już architektem, botanikiem, fotografikiem, alpinistą i...
I podróżnikiem
Że był człowiekiem przemierzającym cały świat, a szczególnie ten dziki, nieodkryty.
Że był podróżnikiem, który ma na swoim koncie nie tylko picie suszonej herbaty w kociołku w samym sercu tajgi, nie tylko podróżowanie na oklep na dzikich koniach u podnóża Tien-szan, zwanych niebiańskimi górami, ale i...
Ale o tym kiedy indziej, bo to historia, na którą należy poświęcić osobny materiał.
Wytrawny smak
W ogrodzie Korneliusza Korniluka, rosną różne rzeczy. Owoce, warzywa, krzewy, drzewa, drzewka, kwiatki, skalniaczki. Jest mech i paproć języcznik, cytryniec chiński, powojnik, kwasolubny wrzos, poziomkówka indyjska, skalnica tybetańska, berberysy, pierwiosnki himalajskie, wierzba japońska, a w pięknym oczku wodnym - karasie. Są też kamienie, głazy, ścieżki górskie. I porośnięty trawą dach.
No i każdy tu może wejść, poprosić o radę.
A gdyby ktoś spytał: "Jak to się robi?", on odpowie, że wystarczy cierpliwość, zmysł obserwacji i zapał.
Jest piątek, słoneczne południe. Siedzimy przed drewnianym domkiem w zaczarowanym ogrodzie Korneliusza Korniluka.
Jemy puszystą drożdżówkę, pijemy syberyjską herbatę. Obserwujemy jemiołuszkę, motyle, chmury.
Zasuszone liście wirują w ciepłym powietrzu, nad filiżanką unosi się oryginalny zapach, na języku czuć wytrawny smak. Pycha.
I szkoda, że trzeba już iść...