Był! Już go więcej nie zobaczymy! Z 600-letniego drzewa pozostał jedynie kilkumetrowy kikut i zwalone konary. Najgrubszy w Polsce dąb szypułkowy, jeden z nielicznych tak wartościowych obiektów w Europie poległ w walce z ludzką głupotą.
- Miałem nadzieję, że staruszek za jakieś sto lat zawali się pod własnym ciężarem. Tego, co się stało nie da się racjonalnie wytłumaczyć - wzdycha nadleśniczy Taborski. - Nie potrafię tego zrozumieć. Taki skarb...
Dąb był już dwa razy podpalany. Pierwszy raz w 1927 r. Później w 2004 r. Od lat w środku wypalony, trzymał się tylko na jednym zdrowym fragmencie, z którego wyrósł olbrzymi konar. Spalenizna była tak duża, że przypadkowy ogień nie mógł się rozwinąć. Trzeba go było specjalnie rozpalić po zdrowej stronie drzewa.
- Co rano biegam. Z Zaboru do Milska i po okolicy - opowiada Tadeusz Jędrych. W poniedziałek rano również założył obuwie sportowe i wyruszył na trasę. - Nagle zobaczyłem dym. Pomyślałem, że to w okolicy Napoleona. Ze skarpy zobaczyłem, że leży i się dymi. Pobiegłem do domu i zadzwoniłem na policję. Prosiłem żeby szybko przyjechali, może znajdą jakieś ślady. Strażacy nie byli już potrzebni...
Jędrych wspomina poprzedni pożar sprzed lat i inne wydarzenie, gdy wieczorem wracając znad Odry zobaczył ognisko wewnątrz drzewa. - Teraz je zniszczyli. To się w głowie nie mieści - komentuje.
Policja sygnał otrzymała o 8.15. Natychmiast wyruszył patrol z komendy miejskiej. - Na miejscu byliśmy około 8.40. Drzewo leżało powalone na ziemię. 10 minut później przyjechali strażacy - opowiada jeden z funkcjonariuszy.
- Drzewa już nie można było uratować. Mogliśmy jedynie dogasić dymiące zgliszcza - opowiadają strażacy z OSP w Zaborze. - Jeździliśmy trzy razy po wodę.
Pogorzelisko wygląda makabrycznie. Kilkunastometrowy, zdrowy konar zwalił się na bok. Z pięknego dębu został jedynie kilkumetrowy kikut i tablica opowiadająca jego historię. I historię ludzkiej głupoty, wobec której okazał się bezbronny. - To był niezwykle cenny okaz kultury. Chluba nadleśnictwa i całego województwa. Po prostu brakuje słów - denerwuje się Anna Niemiec z Lasów Państwowych.
Obok stoi zastępca wójta Zaboru Czesław Słodnik. - A co tu można powiedzieć? Bestialstwo! To niepowetowana strata. Spalony dom można odbudować, a na taki skarb trzeba czekać kilkaset lat.
Kiedy doszło do podpalenia? - Prawdopodobnie w niedzielę wieczorem lub w nocy. Jeszcze o 13.00 kolega zrobił mu ostatnie zdjęcie - mówi zastępca nadleśniczego Przemysław Kozłowski. - Było tutaj sporo turystów.
Leśnicy są mocno zdenerwowani. Właśnie planowali przyjazd studentów z Poznania. Teraz zamiast się pochwalić wspaniałym zabytkiem, pokażą jego kikuty. I tylko te kikuty, od wczoraj będą mogli oglądać miłośnicy przyrody.
Sprawców podpalenia z 2004 r. nie udało się złapać. Czy teraz będzie to możliwe?
- Jeżeli ktoś widział podpalaczy niech da znać leśnikom lub policji - apeluje Janusz Zawada, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych. - Wyznaczymy nagrodę pieniężną za informację, która doprowadzi policję do podpalaczy.
Przyrodnik, prof. Leszek Jerzak, tylko kręci głową. Mówi, że to katastrofa , zubożenie kulturowe i przyrodnicze. Nie wierzy także, że drzewo "odbije". Na szczęście są potomkowie Napoleona.
- Ktoś popełnił zbrodnię, zabrał nam wszystkim coś wyjątkowego, coś, czego inni nam zazdrościli - mówi - Została tylko żeliwna tablica, jeszcze przedwojenna, którą już wtedy postawiono informując, że tutaj rośnie naprawdę wyjątkowe drzewo.