Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wciąż na posterunku

Rozmawiał Kuba Zajkowski
fot. oko cyklopa
Od 12 lat na planie "Złotopolskich" - rozmowa z Pawłem Wawrzeckim.

- Przypuszczał pan, że "Złotopolscy" osiągną taki sukces?

- 12 listopada zaczęliśmy 12 rok pracy na planie. Z tym że wcześniej, bo na przełomie maja i czerwca 1997 roku, robiliśmy odcinki na potrzeby konkursu. W rezultacie postawiono na "Klan" i "Złotopolskich". U nich zdjęcia ruszyły we wrześniu, u nas - w listopadzie. Wtedy nikt z nas nie sądził, że będziemy robili serial tak długo. Najpierw myśleliśmy, że może nakręcimy 50 odcinków, potem że będziemy pracowali rok. No, ale początki były bardzo dobre, przywykliśmy do tego i tak leci.

- W czym tkwi tajemnica sukcesu "Złotopolskich"?

- Przez te lata widzowie związali się z naszymi bohaterami, staliśmy się częścią ich rodzin. Nie mówię tego, żeby się chwalić, ale mamy najwięcej wiernych fanów spośród wszystkich seriali, regularnie ogląda nas 4-5 milionowa rzesza ludzi. Wydaje mi się, że przed telewizory przyciąga ich między innymi to, że pokazujemy życie w krzywym zwierciadle, nie wprost. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o naszym scenarzyście, Janie Purzyckim. To on pisze tę historię z cieniem dziwnego humoru, osadzając akcję w trochę nierealnej wsi i moim posterunku, gdzie trzy osoby cały czas się żyłują i piłują. Prawdopodobnie to przekręcenie stwarza pomost dla akceptacji i uśmiechu.

- Ile jest Pawła Wawrzeckiego w serialowym Wieśku Gabrielu?

- Przez te lata na pewno się do mnie upodobnił. Podejrzewam, że Jan Purzycki zauważył, co mi i innym aktorom łatwiej idzie, co pasuje i bierze to pod uwagę podczas pisania naszych wątków. Podziwiam go, bo to przecież wielkie wyzwanie przez tyle lat tworzyć scenariusze na czas. Na początku "Złotopolskich" pierwsze skrzypce grała fantastyczna para Jerzy Turek i Henryk Machalica. Gdy ten drugi odszedł od nas na zawsze, serial musiał się zmienić. Był chwilowy kryzys, ale sytuacja została opanowana. Przez te lata bardzo dużo się wydarzyło. Opuścił nas także inny fantastyczny kolega, Eugeniusz Priwieziencew. Ale tak musi być, zmienia się rzeczywistość, świat i my. Żyjemy i rośniemy ze "Złotopolskimi".

- Nigdy nie miał pan ochoty wysłać Wiesława na emeryturę policyjną?

- Jestem w serialu i nie wiedzę powodów, żeby odchodzić. Nie przypuszczałem, że do tego dojdzie, ale bardzo zżyłem się z moim bohaterem. Nie mógłbym z niego zrezygnować, bo miałbym poczucie, że psuję "Złotopolskich", lecz różnie w życiu bywa. Kilka osób pożegnało się z serialem i wiem, że nikomu ta decyzja nie przyszła łatwo. Niektórzy nawet wracają. Na przykład Ania Przybylska, która pojawi się na planie już w styczniu.

- Jak po tylu latach grania jednej postaci wykrzesać z siebie zaangażowanie na planie?

- Mimo że wszyscy bardzo się lubimy i podczas zdjęć panuje luźna atmosfera, nie traktuję tego, jakby szwagier siedział w kasie. To normalna praca z reżyserami, gdzie trzeba być odpowiednio przygotowanym. Z naszym serialem jest trochę jak z małżeństwem. Młodzi się pobierają, jest szaleństwo! Wszyscy się zastanawiają, jakie panna młoda miała buty i sukienkę, kto złapał bukiet kwiatów. Po roku ich związek zasnuwa proza życia. Dochodzą zmartwienia, zaczynają się zastanawiać, jak długo będą razem. My już te piękne chwile euforii i pierwsze rozterki mamy za sobą. Dziś, przez skromność, nie wychylamy się i nie zabiegamy, by co drugi dzień trafiać na pierwsze strony gazet.

- Czas pokazał, że rola w wieloodcinkowym serialu nie zaszkodziła pana karierze. A co pan myślał o udziale w "Złotopolskich", zanim ruszyły zdjęcia?

- Wtedy tego typu produkcje dopiero wchodziły do telewizji, więc w pewnym sensie byliśmy prekursorami. Przed "Złotopolskimi" zagrałem tylko jedną większą rolę serialową w "Matkach, żonach i kochankach". Wystąpiłem w 30 odcinkach i zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie za dużo. Bałem się, że widzowie będą mnie kojarzyć tylko z tym serialem. Takie same wątpliwości miałem w przypadku "Złotopolskich". Dziś, gdy nagraliśmy ponad 1000 odcinków, nie czuję się zaszufladkowany. Cały czas gram także doktora Kidlera w "Daleko od noszy", wcześniej Bułkowskiego w "Graczykach", niedługo zaczynam pracę w kolejnym serialu. Od 30 lat występuję w teatrze Kwadrat w Warszawie, gdzie wcielam się w wiele różnych ról. Czasami starsi widzowie mówią, że znają mnie wyłącznie z teatru. To zadziwiające, bo środki masowego przekazu są potężne.

- Dostaje pan dużo listów od fanów?

- Przychodzą do teatru, produkcji "Złotopolskich" i "Daleko od noszy". Czasami, nie wiadomo dlaczego, otrzymuję ich więcej, innym razem - mniej. Ludzie okazują mi sympatię także podczas spontanicznych spotkań. Podchodzą, gdy idę ulicą i mówią miłe słowo. Bardzo dużo Polaków rozpoznaje mnie w Stanach Zjednoczonych, bo tam cały czas oglądają "Daleko od noszy", "Graczyków" czy "Złotopolskich" i dobrze znają moje postaci. Niedawno, gdy odwiedziłem Chicago, właściciele zamknęli delikatesy, przywitali mnie, poczęstowali szampanem.

- Dużo pan podróżuje?

- Co kwartał gdzieś na chwilę jadę, a raz do roku uciekam na dłuższy urlop. Poprosiłem nawet w teatrze, żeby mojej osoby nie brać pod uwagę przy kilku projektach, ale na wiosnę zagram w nowej sztuce.

- Gdzie pan ostatnio był?

- Niedawno w Szkocji, a w zeszłym roku na Islandii. To przedziwny kraj, który - ze względu na wszechobecne kratery - przypomina trochę księżyc. Pojechałem tam w maju, ale aura była na tyle groźna, że uniemożliwiała swobodne poruszanie się po wyspie. Dlatego zwiedziłem ją tylko częściowo. Zwykle wynajmuję samochód i jeżdżę. Taka forma zwiedzania odpowiada mi najbardziej. Nie byłem w Kenii, żeby chodzić z łukiem i spać na hamaku na czubku drzewa.

- A gdzie pan się czuje najlepiej?

- W Warszawie. W tym mieście się urodziłem i nigdy nie miałem ciągot, by je opuścić. Nie zdecydowałem się na takie posunięcie ani podczas saksów w latach 70., ani w 1984 roku, gdy w Londynie, gdzie byłem z całą rodziną, proponowali mi, żebym został. Zawsze wracałem do Warszawy, bo to moje miasto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska