113 km na godz. to prędkość na wideorejestratorze zamontowanym w radiowozie. Kierowca tłumaczył mundurowym, że nie zauważył znaku „obszar zabudowany” (jako pilot towarzyszył mu nie mniej sławny Maciej Wisławski) i że jechał „raczej nie szybciej niż 100 km na godz”. Zdaniem Hołowczyca, na pomiar mogło wpłynąć wadliwie za niskie ciśnienie opon radiowozu i przyciśnięcie na kilka sekund pedał gazu.
Czy takie wyjaśnienia przekonają sąd? Sprawa tam właśnie trafi, bo kierowca nie przyjął mandatu? Już kiedyś odpowiadał za podobne przewinienie i sprawa została umorzona. Tyle że nie na skutek przekonującej argumentacji obrony, ale ze względu na przedawnienie.
- Przybywa wyroków, z których wynika, że wielu sędziów straciło już bezwarunkowe zaufanie do funkcjonariuszy i używanego przez nich sprzętu - stwierdza prof. Artur Mezglewski z Opola, prezes stowarzyszenia „Prawo na drodze”.
Tak było niedawno przed lubelską Temidą, gdzie stwierdzono, że wideorejestratory używane przez policję nie zabezpieczają dowodów przekroczenia prędkości w sposób, który nie budziłby wątpliwości. Wyrok na korzyść obywatela zapadł też pod koniec lutego w Kozienicach. Chodziło o prędkość dokonaną ręcznym radarem Iskra-1.
Czytaj więcej w plus.pomorska.pl: Nawet gdy policja sfilmuje, ostatnie słowo należy do sądu [wideo]
Krzysztof Hołowczyc stracił prawo jazdy. "Mieliśmy do czynienia ze znacznym przekroczeniem prędkości"
Źródło:
TVN 24